Poszczególne cechy psychopatii można skategoryzować. Czynnik interpersonalny obejmuje powierzchowność, megalomanię i skłonność do kłamstwa, z kolei czynnik afektywny — brak wyrzutów sumienia, brak empatii i odrzucanie odpowiedzialności za własne działania.
Na czynnik behawioralny składają się impulsywność, brak celów i zawodność, na czynnik antyspołeczny zaś — porywczość, zachowania przestępcze w okresie dorastania i przeszłość kryminalna.
Antyspołeczne zaburzenie osobowości jest pokrewne psychopatii, okazuje się jednak znacznie powszechniejsze oraz stanowi raczej miarę zachowań destruktywnych, a nie leżących u ich podstaw problemów osobowościowych. Wyniki świadczące o psychopatii są lepszym predyktorem ponownego popełnienia przestępstwa, jego ciężkości i premedytacji.
„Znaczną część pieniędzy zarobiłem, wykorzystując innych ludzi”
Psychopatii nie można ocenić samodzielnie, choć istnieją wersje testów, które nie są oficjalnie diagnostyczne i które można wykonać samemu.
Oto typowe przykłady zdań z takich kwestionariuszy:
- „Jeśli potrzeba, potrafię być bystry, przebiegły, chytry i szybki; umiem też być zwodniczy, nieszczery i pozbawiony skrupułów, potrafię kłamać i manipulować”,
- „Czasami odczuwam silną potrzebę stymulacji czymś nowym, elektryzującym i podniecającym; często się nudzę. Przez to kuszę los i robię ryzykowne rzeczy. Wykonywanie zadań do końca albo praca w tym samym miejscu przez dłuższy czas bywają dla mnie bardzo trudne”,
- „Znaczną część pieniędzy zarobiłem, wykorzystując innych ludzi lub manipulując nimi. Jeśli chodzi o typowe formy pracy, często brakuje mi motywacji, mam problemy z samodyscypliną, nie potrafię się wywiązywać ze swoich obowiązków”.
Aby zilustrować różne stopnie psychopatii według skali PCL-R, sięgnę do popkultury, w której można znaleźć mniej lub bardziej dokładne portrety psychopatów. Najskrajniejsze i najbardziej absurdalne przykłady pochodzą z horrorów z jednookimi bohaterami o niepełnym uzębieniu, niebezpiecznymi i wywołującymi dreszcz przerażenia. Wystarczy pomyśleć o Freddym Kruegerze lub o rodzinie z „Teksańskiej masakry pilą mechaniczną”. Nawet jednak Patrick Bateman, pełen uwielbienia dla siebie, stuknięty bohater „American Psycho” grany przez Christiana Bale’a, nie może zostać uznany za wcielenie prawdziwego psychopaty, gdyż jest zbyt brutalny, żeby był wiarygodny. To karykatury, ponieważ nawet najgroźniejsi przestępcy rzadko bywają tak ewidentnie szaleni.
Do bardziej racjonalnych przykładów należą grany przez Joe Pesciego Tommy DeVito z „Chłopców z ferajny” oraz grany przez Dennisa Hoppera w „Blue Velvet” Frank Booth. Obaj wyglądają stosunkowo normalnie — można by ich minąć na ulicy i w ogóle nie zwrócić na nich uwagi. W istocie jednak to głęboko zaburzeni mężczyźni, którzy ostatecznie nie potrafią zapanować nad wrodzoną agresją oraz nie mają poczucia winy ani wyrzutów sumienia z powodu swej brutalności. Tommy i Frank osiągnęliby wysokie wyniki w skali PCL-R. Zwłaszcza Tommy wykazuje właściwe psychopatom szczególne predyspozycje interpersonalne, takie jak swobodny styl bycia, wdzięk i zarazem skłonność do manipulacji. Jest zabawny, ale też potrafi zaskakiwać. W scenie, w której mówi: „Czy wydaję ci się śmieszny?”, udaje mu się przygwoździć rozmówcę — nie ma dobrej odpowiedzi na to pytanie. Psychopaci umieją postawić drugą osobę w sytuacji bez wyjścia. W innej scenie Tommy strzela kelnerowi w stopę, potem strofuje go za to, że robi problem, po czym wraca do gry w karty. Po dokonaniu morderstwa psychopaci często mówią, że czują się tak, jakby zbrodnię popełnił ktoś inny, albo że ofiara sama doprowadziła do tego, iż pociągnęli za spust. Są obojętni i czują się zmuszani do działania przez siły poza ich kontrolą. Tommy nazywa incydent z postrzałem w stopę wypadkiem. Nie wszyscy psychopaci są impulsywni czy brutalni fizycznie, niektórzy jednak, tak jak Tommy i Frank, tacy bywają.
Mój ulubiony przykład pochodzi z filmu z 1986 r. pod tytułem „Łowca” z Brianem Coksem i Williamem Petersenem. Cox gra Hannibala Lectera, seryjnego mordercę kanibala, w którego później tak doskonale się wcielił Anthony Hopkins w filmach „Milczenie owiec” i „Hannibal”. Lecter charakteryzuje się brakiem empatii, umiejętnością swobodnego czarowania innych i zarazem manipulowania nimi oraz całkowitym brakiem wyrzutów sumienia z powodu własnych przerażających i perwersyjnych zachowań. Mówiąc krótko: jest kimś, kogo wiele osób uznałoby za klasycznego psychopatę, i kto prawdopodobnie uzyskałby wysoki wynik w skali Hare’a. Przypominający Lectera prawdziwi psychopaci mają na swym koncie jeszcze bardziej sensacyjne i ekstremalne zbrodnie — by wskazać chociażby Jeffreya Dahmera, Teda Bundy’ego czy Syna Sama.
Psychopaci okazują się dość wygadani i rozbrajająco czarujący
Według Hare’a istnieje też całkowicie inna kategoria psychopatów — osoby, które nie mają wysokich wyników w kwestionariuszu PCL-R, a mimo to wykazują silne typowe cechy psychopatyczne. To ludzie tacy jak grany przez Petersena bohater „Łowcy” Will Graham, profiler FBI. Graham rozpoznaje u siebie te same pragnienia i ten sam brak empatii interpersonalnej, które widać u Lectera. Choć nie jest mordercą, to jednak jest psychopatą, albo przynajmniej niemal psychopatą. Kimś, kogo nazwałbym „lekkim psychopatą”. W skali PCL-R mógłby uzyskać 15 punktów lub 23 punkty, tuż poniżej wartości granicznej dla pełnej psychopatii. Pod wszelkimi innymi względami jednak można by go uważać za zupełnie normalnego. Kiedy oglądaliśmy „Łowcę” w 1986 r., moja żona Diane wskazała na Willa i powiedziała: „To ty” (wtedy trochę mnie to zmyliło; pomyślałem, że chodzi jej o to, jak miłym i nietuzinkowym mężczyzną jest Will).
Zaledwie 1 proc. kobiet i 3 proc. mężczyzn spośród wszystkich badanych spełnia wszystkie kryteria psychopatii (czyli uzyskuje co najmniej 30 punktów w skali PCL-R). Mimo dużego zakresu (a może właśnie dlatego) skala Hare’a budzi wiele zastrzeżeń, jak to zazwyczaj bywa wnowej dziedzinie medycyny czy — szerzej — nauki. Każde spotkanie naukowe i każda zwykła, prowadzona na korytarzu lub przy barze rozmowa z kolegami reprezentującymi niekiedy odległe dyscypliny naukowe prowadzą nieuchronnie do sporu na temat natury psychopatii.
Jedno z najpoważniejszych zastrzeżeń dotyczy tego, że omawiana skala nie uwzględnia klasy ani pochodzenia etnicznego. To, co jest normą zachowania w cechujących się wysokim wskaźnikiem przestępczości okolicach centrum Los Angeles zamieszkanych przez przedstawicieli niższej klasy, różni się od normy obowiązującej w rejonach Minnesoty zamieszkanych przez przedstawicieli klasy wyższej. Ponadto dyskutuje się też, czy i w jakim stopniu można za pomocą skali Hare’a przewidzieć występowanie przemocy. W 2012 roku Marta Wallinius wraz ze współpracownikami z Uniwersytetów w Lund, Goteborgu i Uppsali wykazała, że aspekt antyspołeczny (porywczość itp.) jest szczególnie dobrym predyktorem brutalnego zachowania, w przeciwieństwie do aspektu interpersonalnego (powierzchowność itp.), który z brutalnym zachowaniem nie koreluje w ogóle. Wnioski tego rodzaju są szczególnie interesujące dla przedstawicieli systemu sądownictwa karnego.
Mimo kontrowersji dotyczących istnienia psychopatii jako takiej psychiatrzy na ogół zgadzają się co do tego, że jedną z cech definiujących osoby określane mianem psychopatów jest brak empatii — coś, co można nazwać płaskim polem emocjonalnym. Psychopata może nie nienawidzi, ale także nie kocha w taki sposób, w jaki większość z nas chce kochać i być kochana. Psychopaci zazwyczaj sprawnie manipulują, są mistrzami kłamstwa, a przy tym okazują się dość wygadani i rozbrajająco czarujący. W przeciwieństwie do większości ludzi nie boją się konsekwencji i choć zazwyczaj tak jak inni reagują na stres będący wynikiem przyłapania na kłamstwie bądź brutalnym działaniu, to jednak niektórzy z nich zachowują wówczas stoicki spokój. Nawet ci najniebezpieczniejsi sprawiają czasem wrażenie jowialnych, beztroskich i towarzyskich, ale wcześniej czy później zauważalne stają się ich zdystansowanie, dyskretna nieczułość bądź brak względu na innych. Często są impulsywni, nie mają jednak poczucia winy i skruchy. Oznacza to, że mogą wciągać innych w swoją lekkomyślną, nierzadko niebezpieczną zabawę, a potem, gdy komuś stanie się krzywda, odejść, wzruszając ramionami.
Skala Hare’a przydaje się na początku, do rozpoznania psychopaty, nie jest jednak doskonała. Zamiast zliczać wartości dwudziestu cech, z których każdej przypisuje się 0 punktów, 1 punkt lub 2 punkty, przypisałbym tym cechom wartości od 0 do 5 punktów i wykorzystał model matematyczny, aby nadać każdej z nich inną wagę. Jeszcze lepiej byłoby, gdyby każda badana osoba otrzymywała zindywidualizowany profil, a nie wynik w postaci liczby lub kategorialnej, zero-jedynkowej diagnozy. Nie można przecież ocenić stanu zdrowia albo otyłości jedynie na podstawie wzrostu lub wagi. Ćwiczysz? Jak się odżywiasz? Możesz mieć nadwagę, a jednocześnie być w świetnej formie. Lekarz, który dobrze cię zna, wziąłby to wszystko pod uwagę.
Trudno jest uznać zbiór zachowań za konkretne zaburzenie. Te same objawy mogą świadczyć o różnych zaburzeniach, jak np. w przypadku histrionicznego, narcystycznego i antyspołecznego zaburzenia osobowości. Poza tym każdy z nas wykazuje odrobinę psychopatii, odrobinę ADHD i tak dalej. Psychiatria odchodzi od myślenia kategorialnego. W najnowszym podręczniku diagnostycznym jest mowa o wymiarach zaburzeń, trudno jednak odwoływać się do nich w praktyce, skoro lekarze nie chcą się uczyć nowych metod, firmy ubezpieczeniowe domagają się konkretnej diagnozy, a wszyscy oczekują jednoznacznych etykietek. Postrzegam psychopatię tak, jak inni postrzegają sztukę: nie potrafię jej zdefiniować, ale gdy ją zobaczę — wiem, że to ona.
Często jestem pytany o to, czy istnieje jakaś różnica między socjopatą a psychopatą. Pominąwszy fakt, że wielu psychologów zaprzecza istnieniu tych zjawisk, z klinicznego punktu widzenia różnica ma charakter czysto semantyczny. Robert D. Hare zauważył, że socjolodzy koncentrują się raczej na zmiennych środowiskowych lub społecznych zaburzenia (a zatem preferują termin „socjopatia”), podczas gdy psycholodzy i psychiatrzy, stawiając diagnozę, biorą pod uwagę również czynniki genetyczne, poznawcze i emocjonalne, opowiadając się przez to za „psychopatią”. Ponieważ jestem naukowcem badającym mózg oraz interesują mnie genetyczne i neurologiczne przyczyny omawianego zaburzenia, dla celów tej książki będę się posługiwał terminem „psychopatia”. Za jego pomocą będę opisywał ludzi, u których występuje kombinacja cech przypisanych czterem czynnikom ujętym w skali Hare’a: interpersonalnemu, afektywnemu, behawioralnemu i antyspołecznemu.
Mózgiem interesuję się od czasu, gdy na pierwszym roku studiów, w 1968 roku, zobaczyłem film Charly. Jest to historia niepełnosprawnego intelektualnie mężczyzny, który chce zmienić swoje życie i nauczyć się, jak się uczyć. I uczy się. Po przejściu nowatorskiego zabiegu neurologicznego — takiego samego, jaki przeprowadzono na myszy laboratoryjnej, jego alter ego — staje się na chwilę geniuszem. Ten proroczy film na temat biologicznych i chemicznych podstaw zachowania stał się jasnym drogowskazem mojej drogi zawodowej.
Zawodowo zajmowałem się wieloma wymiarami funkcjonowania mózgu. Podczas gdy większość badaczy specjalizuje się raczej w stosunkowo wąskich aspektach zagadnienia, moje zainteresowania dotyczyły całego obszaru — od komórek macierzystych po deprywację snu.
Badania nad psychopatią rozpocząłem w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy koledzy z wydziału psychiatrii i zachowania człowieka Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine poprosili mnie o analizę skanów PET szczególnie brutalnych morderców, w tym także zabójców seryjnych, którzy dopiero co otrzymali wyroki skazujące i trafili do więzienia. Zazwyczaj to właśnie w tej fazie postępowania procesowego morderca godzi się na badania obrazowe mózgu, często z nadzieją, że stwierdzenie uszkodzenia doprowadzi do złagodzenia wyroku.
Jak już wspominałem, o psychopatii wiemy bardzo niewiele. Bez dostępnych dziś technik obrazowania mózgu wiedzielibyśmy jeszcze mniej. Psychopata z łatwością udaje troskę i wyrzuty sumienia, podczas gdy jego mózg mówi zupełnie coś innego. Właśnie tym się zajmowałem tamtego październikowego dnia w 2005 roku, gdy odkryłem dziwny skan własnego mózgu, ukazujący małą aktywność w obszarach odpowiedzialnych za empatię i etykę.
Biorąc pod uwagę moją znajomość tematu, można by oczekiwać, że się przestraszyłem albo co najmniej zdenerwowałem. Tak się jednak nie stało, wiedziałem bowiem jeszcze coś. Byłem szczęśliwym mężem i ojcem trójki dzieci, które całym sercem kochałem. Nigdy nie byłem brutalny, nikim nie manipulowałem, nie popełniłem też żadnego groźnego przestępstwa. Nie byłem typem Hannibala Lectera — cenionym naukowcem badającym mózgi i umysły niczego niepodejrzewających pacjentów tylko po to, by się dowiedzieć, jak wykorzystać ich dla własnych korzyści. Do licha, byłem naukowcem badaczem, nawet nie miałem pacjentów!
Zdjęcie mojego mózgu uświadomiło mi jednak coś, czego wcześniej dobrze nie rozumiałem. Właśnie oddałem do druku artykuł na temat swoich badań nad umysłem psychopaty. Przedstawiłem w nim teorię neuroanatomicznych podstaw psychopatii i wzorzec, do którego sam pasowałem. Jak więc mogłem pogodzić obraz własnego mózgu z wnioskami, które właśnie opracowałem? Czyżbym naprawdę stanowił wyjątek od wymyślonej przez siebie reguły? Kim byłem, skoro nie psychopatą? A jeśli nie możemy polegać na badaniach własnego mózgu — czyli organu, który jest odpowiedzialny za każdą naszą myśl, za każde nasze działanie — to jak mamy zrozumieć, kim naprawdę jesteśmy?
Fragment książki Jamesa Fallona „Mózg psychopaty. Intrygujące spojrzenie na ciemną stronę umysłu”.
Foto: Materiały promocyjne