UE na gwałt potrzebuje kogoś, kto – mając autorytet i silny mandat – wziąłby na siebie ciężar układania się z Trumpem. Inaczej prezydent USA doprowadzi do podziałów, a następnie rozpadu Unii.
Wcześniej czy później dojdzie do konfrontacji UE ze Stanami Zjednoczonymi – w sprawach handlowych, międzynarodowych czy ideowych. Przypomnę, że 31 stycznia Donald Trump skarżył się na portalu X, że Unia „okropnie traktuje” USA i zapowiedział, że w związku z tym na pewno nałoży cła na UE. I to niebawem.
Unijne instytucje nie są przygotowane na wojnę z nową administracją. Z kolei przywódcy krajów członkowskich chowają głowę w piasek, licząc na to, że jakoś to będzie. Rozumiem powody tej wstrzemięźliwości – Europa sama nie chce stwarzać pretekstu do konfrontacji z USA. Słusznie, gdyż nie byłaby ona w naszym interesie. Problem w tym, że nie da się jej uniknąć, a liczenie na to, że Waszyngton pójdzie po rozum do głowy, jest naiwnością. Większość rządzących w Europie zdaje sobie z tego sprawę, jednocześnie nie robiąc nic, by się do takiej sytuacji awaryjnej przygotować. Przyjęcie strategii strusia przez blok, który reprezentuje interesy 450 mln ludzi i którego PKB wynosi 17 bln euro to całkowita kapitulacja.
Donald Trump zmienia świat w tempie huraganu. Odwraca do góry nogami dotychczasowy porządek międzynarodowy, którego zjednoczona Europa jest dzieckiem. Nie bez kozery światowe media piszą o Huraganie Trump. Praktycznie wszystkie prezydenckie decyzje z ostatnich dwóch tygodni stoją w sprzeczności z wartościami, których Unia broniła i broni. Trump się nie zmieni – raczej będzie jeszcze gorzej. Potwierdza to najnowsza decyzja prezydenta USA o nałożeniu sankcji na Międzynarodowy Trybunał Karny za to, że MTK wystawił nakazu aresztowania premiera Izraela Benjamina Netanjahu. Państwa UE powinny to posunięcie nie tylko jednoznacznie potępić, ale wezwać Trumpa do jej zmiany. Tymczasem UE ograniczyła się do stonowanego oświadczenia szefa Rady Europejskiej Antonia Costy: „UE w dalszym ciągu opowiada się za zakończeniem bezkarności i zapewnieniem, by sprawcy wszystkich naruszeń prawa międzynarodowego zostali pociągnięci do odpowiedzialności”.
Liderów UE paraliżuje strach przed Trumpem
Wiele wskazuje na to, że liderów UE po prostu sparaliżował strach. Nie wierzę bowiem w to, że nie zdają sobie sprawy z grozy sytuacji. W piątek w Gdańsku odbyło się wyjazdowe posiedzenia kolegium komisarzy UE, na którym omawiano plany polskiej prezydencji w UE. Posunięcia Donalda Trumpa powinny być jednym z głównych tematów dyskusji, gdyż to od nich zależeć będzie w dużej mierze to, co wydarzy się w Europie i na świecie w ciągu najbliższych kilku miesięcy. Mam nadzieję, że o tym rozmawiano. Najwyższy czas opracować europejską strategię radzenie sobie w świecie według Trumpa.
Viktor Orbán nie jest bohaterem z mojej bajki. Muszę się jednak zgodzić z jego niedawną oceną reakcji Unii na to, co dzieje się w USA, którą w charakterystyczny dla siebie, buńczuczny sposób przedstawił kilka dni temu na portalu X.: „Wczoraj odbył się pierwszy szczyt UE w Brukseli od czasu inauguracji prezydenta Trumpa [wpis powstał po poniedziałkowym szczycie UE w Brukseli – red.]. To było dziwne spotkanie. Wszyscy w Brukseli widzą nadchodzące Tornado Trumpa, ale większość nadal myśli, że może przed nim uciec. To się nie uda! W ciągu 14 dni Donald Trump już wywrócił świat do góry nogami za pomocą kilku środków. […] Ale na tym nie koniec. Możemy również pożegnać się z zasadami światowego handlu, jakie znamy. Prezydent Trump będzie bronił amerykańskich interesów, nawet wbrew Europie. Unię Europejską czekają trudne miesiące, a biurokraci w Brukseli będą mieli ciężki okres. Musimy zawrzeć porozumienie, umowę, aby zachować nasze stosunki gospodarcze ze Stanami Zjednoczonymi. A naprawdę dobrą umowę mogą zawrzeć ci, którzy nie tylko się znają, ale i szanują. […] A co z biurokratami w Brukseli? Jak sobie pościeliliście, tak się wyśpicie!”
Orban ma niestety rację – UE nie przygotowała się na porażkę Bidena. Mówił to zresztą na początku grudnia w rozmowie ze mną jeden z najbardziej zaciekłych krytyków szefa węgierskiego rządu b. belgijski premier Guy Verhofstadt: „W sumie to [prezydentura Trumpa – red.] będzie dla nas bolesne przebudzenie z letargu, bo nie przygotowaliśmy się do powrotu Trumpa. Naiwnie zakładaliśmy, że po porażce w 2020 r. skończył się jako polityk i ponieważ prezydentem został demokrata Joe Biden, to w relacjach z USA wszystko będzie po staremu. Zmarnowaliśmy ostatnie cztery lata”.
Jak UE poradzi sobie z Trumpem? Potrzebny zaklinacz albo zaklinaczka
Dzień po zaprzysiężeniu 47. prezydenta USA redaktor naczelny serwisu Euractiv Matthew Karnitschnig opublikował komentarz, który przeszedł bez większego echa, choć niesłusznie. Warto przypomnieć jego fragment, choćby dlatego, że Karnitschnig jak mało który komentator wyszedł poza rytualne narzekanie na politykę nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych: „Donald Trump oficjalnie powraca do Białego Domu i planuje przykręcić śrubę Europie w zakresie handlu i/lub bezpieczeństwa. Tymczasem stopień, w jakim UE jest nieprzygotowana do jego drugiej kadencji, jest równie szokujący, co niepokojący (…) W ostatnich tygodniach krążyły pogłoski, że Komisja Europejska zamierza stworzyć coś w rodzaju „jednostki ds. Trumpa”, która miałaby koordynować postępowanie Unii z 47. prezydentem USA. Podobnie jak większość plotek w europejskiej stolicy, także i te okazały się bardziej oparte na nadziejach niż na rzeczywistości”.
W swym komentarzu Karnitschnig stawia słuszną tezę „jeśli Europa ma zamiar przeciwstawić się Trumpowi, będzie potrzebować kogoś o dostatecznej pozycji i nieprzeciętnym intelekcie, aby go pokonać”. Co więcej, redaktor naczelny Euractiv podpowiada, że KE powinna mianować „cara ds. Trumpa, albo jeszcze lepiej carycę”, bo w tej roli widzi bowiem Dunkę Margrethe Vestager, która była komisarzem ds. konkurencji w Komisjach Jeana-Claude’a Junckera i Ursuli von der Leyen: „Vestager wielokrotnie pokazywała, że nie da się zastraszyć ani Waszyngtonowi, ani amerykańskiemu sektorowi Big Tech”.
Zgadzam się z Karnitschnigiem – UE potrzebuje kogoś od Trumpa. Ten ktoś może być nazywany „carem” albo „carycą”, choć nie jest to najszczęśliwszy wybór z racji tego, co Rosja robi w Ukrainie. Z całym szacunkiem dla kompetencji, doświadczenia i zdolności administracyjnych Margrethe Vestager uważam jednak, że powinien być to polityk albo polityczka wagi ciężkiej, a nie technokrata/technokratka. Ktoś bardziej znany i rozpoznawalny na świecie, cieszący się również autorytetem politycznym, a nie tylko biznesowym. Ktoś, kogo kojarzy nawet sam Donald Trump. Teoretycznie tę rolę powinna odegrać szefowa KE Ursula von der Leyen albo szef Rady Europejskiej Antionio Costa, ale wydaje mi się, że prezydent USA nie uznaje ich za partnerów do rozmów. Wiadomo natomiast, że ma słabość do Giorgi Meloni, którą jeszcze przed inauguracją zaprosił na kolację do swej rezydencji i którą nazywa „fantastyczną kobietą”.
Nie wiem, czy Meloni byłaby dobrą „carycą ds. Trumpa” i czy w ogóle zgodziłaby się na taką rolę. Uważam jednak, że warto się nad tym zastanowić. Nie ulega bowiem wątpliwości, że jeśli UE nie znajdzie szybko kogoś takiego, Trump sam sobie wybierze pośredników. Potencjalny kandydat, nie raz chwalony przez prezydenta USA jako „great leader”, przebiera już nogami od kilku miesięcy. Tyle tylko, że w odróżnieniu od Meloni Viktor Orban w UE i NATO uznawany jest za „konia trojańskiego Kremla”.
Prezydent Trump – który nieustannie podkreśla wyższość interesów amerykańskich nad światowym porządkiem, sojuszami czy zasadami – zrobi wszystko, by podzielić państwa członkowskie. Zwłaszcza jeśli uzna, że tego wymagają amerykańskie interesy.
Kiedy ponad rok temu przywódcy NATO zaczęli zastanawiać się nad tym, kto ma zastąpić Jensa Stoltenberga na stanowisku sekretarza generalnego NATO ustalili, że jedną z ważnych cech jego następcy musi być zdolność „czarowania” Trumpa, czyli umiejętność słuchania, układania się i przekonywania miliardera, gdyby ten został prezydentem. W języku angielskim ktoś taki bywa określany mianem „Trump whisperer”. Sojusz uznał, że najlepszym „zaklinaczem Trumpa” będzie holenderski premier Mark Rutte. Czy „teflonowy Mark” jak nazywano go w Holandii, sprawdzi się w tej roli? Przekonamy się na szczycie NATO w Hadze w czerwcu 2025 roku. NATO w odróżnieniu od UE przynajmniej przygotowało się pod tym względem na huragan z Mar-a-Lago. Za to Europa na znalezienie swego „zaklinacza Trumpa” ma niewiele czasu.