Zdrowie to nie tylko brak dolegliwości, ale także dobrostan psychiczny. Uważny rodzic nie może ignorować tej drugiej sfery.

Gdy choruje, czujemy lęk, że jeśli w porę nie zareagujemy, dziecko znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Dlatego często te reakcje są przesadne lub nerwowe. Bo nie chodzi o to, by biegać do pediatry z każdym katarem, zbitym kolanem czy niestrawnością, ale by trafnie ocenić sytuację i reagować adekwatnie. – Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy rodzic zna swoje dziecko, spędza z nim czas, wie, jak zachowuje się w różnych sytuacjach, jest świadomy jego słabości i potrzeb – mówi psycholog dr Anna Jakubowska-Winecka, kierownik Zakładu Psychologii Zdrowia w Instytucie Centrum Zdrowia Dziecka. Wtedy jest w stanie wychwycić różnice w zachowaniu (np. dziecko przesypia zwyczajowe pory posiłków, było żywiołowe, a jest apatyczne, siedzi w kącie, zamiast się bawić z rówieśnikami) i właściwie je odczytać.

– Rodzice małych dzieci często nie przyjmują do wiadomości, że przedszkolak ma prawo przeziębiać się nawet 10 razy w roku – zauważa pediatra dr Anna Krysiukiewicz-Fenger, ordynator oddziału pediatrycznego w Szpitalu Specjalistycznym im. św. Rodziny w Warszawie. – Uważają, że jeśli maluch z jednej infekcji wpada w drugą, to albo jest źle leczony, albo kryje się za tym jakaś poważna choroba.

Wielu rodziców odczuwa niepokój, że pediatra w rejonowej przychodni nie traktuje problemów dziecka z należytą uwagą. Dlatego biorą sprawy w swoje ręce. Przeszukują internet, odwiedzają rozmaitych lekarzy, wierząc w to, że jest jakiś cudowny sposób, który sprawi, że dziecko będzie chorować rzadziej, a najlepiej wcale. – Trudno się im dziwić – mówi dr Jakubowska-Winecka. – Wbrew pozorom rodzice mają małą autonomię i ograniczone kompetencje w zakresie decydowania o tym, jak opiekować się dzieckiem od strony lekarskiej. Lekarze rodzinni czy pediatrzy w ramach NFZ też nie mają zupełnej swobody, bo obowiązują ich standardy i ograniczenia finansowe.

Często jednak po prostu nie widzą potrzeby zlecania kolejnych badań i konsultacji specjalistycznych. Dlatego bronią się przed rodzicami, którzy uporczywie się ich domagają. Obie strony czują ciężar odpowiedzialności za zdrowie dziecka i obu zależy na jego dobru, ale trudno im znaleźć wspólny język. Gdy rodzice poczują się ignorowani przez lekarza, zmieniają go na innego albo decydują się wykonać badania na własną rękę. Potem próbują je sami interpretować albo chodzą z plikiem wyników od lekarza do lekarza. Okazuje się, że zebrane opinie nierzadko różnią się między sobą, co tylko zwiększa poziom ich lęku oraz zniecierpliwienie kolejnych lekarzy.

Czy jest jakieś wyjście z tego błędnego koła? – Spokojna partnerska rozmowa – uważa dr Krysiukiewicz-Fenger. Rodzic ma prawo do informacji, wyjaśnienia kwestii, których nie rozumie, może poprosić lekarza, by uzasadnił swoje stanowisko. W ostateczności można poprosić o informację o odmowie zlecenia konkretnych badań na piśmie. Rolą lekarza jest cierpliwie odpowiadać na pytania rodziców, tłumaczyć swoje stanowisko, rozwiewać niepokoje, ale z pozycji partnera, a nie mędrca. – W dobie internetu rodzice mają dostęp do informacji o najnowszych metodach leczenia, czytają zagraniczne doniesienia naukowe i chcą współdecydować o tym, w jaki sposób będzie leczone ich dziecko. Niestety, nie wszyscy lekarze są gotowi zaakceptować taki styl rozmowy z rodzicami. – A zdarzają się też rodzice z przesadzoną potrzebą kontrolowania stanu zdrowia dziecka, żądają niepotrzebnych badań i konsultacji specjalistycznych – mówi dr Jakubowska-Winecka. Szczególnym przykładem są osoby z tzw. zastępczym zespołem Münchhausena, które obsesyjnie domagając się badania dziecka, próbują skupić uwagę otoczenia, dlatego wyolbrzymiają lub zmyślają objawy chorób.

Znacie to uczucie? Właśnie pakujecie walizkę na wyjazd służbowy, gdy nagle okazuje się, że dziecko, które zawsze tryska zdrowiem, dostaje gorączki albo zaczyna zwijać się z powodu bólu brzucha? Dzieci zauważają, że ignorujemy ich potrzeby psychiczne, ale kiedy w grę wchodzi zdrowie, rzucamy wszystko, by być przy nich. Są uważnymi obserwatorami i szybko uczą się, jak uzyskać zamierzony cel. Mogą zaakceptować różne koszty: wizyta u lekarza, pobieranie krwi, konieczność zażywania niesmacznych leków, byle skupić na sobie uwagę rodziców. Manipulacja? Raczej desperacja. – Dziecko wie o tym, że jeśli rozboli je brzuch, to mama zostanie z nim w domu, poda mu leki, poczyta książkę. Tak mocno koncentruje się na tej myśli, że w końcu brzuch naprawdę zaczyna je boleć.

– U dzieci, szczególnie małych, emocje są bardzo silnie skorelowane ze stanem fizycznym – tłumaczy psycholog. Jeśli dziecko coś przeżywa, może rozboleć je głowa albo brzuch, mieć duszność, biegunkę albo wymiotować. Nie ma w tym żadnej magii, to czysta fizjologia. Psychika to też biologiczna czynność organizmu, układu nerwowego. To nasz organizm wytwarza myśli, emocje, uczucia. Tak jak możemy świadomie wpływać na nasze uczucia, tak uczucia mogą wpływać na stan organizmu. Układ nerwowy nie działa w izolacji, jest bardzo ściśle związany z układem immunologicznym, endokrynnym czy pokarmowym. – Człowiek ma swój wzór reagowania somatycznego – tłumaczy dr Jakubowska-Winecka. U jednych będą to bóle stawów, u innych głowy lub kręgosłupa, a u jeszcze innych problemy żołądkowe. Zwykle, kiedy napięcie słabnie, objawy ustępują, ale mogą się utrwalić lub zostać wzmocnione przez reakcje otoczenia.

W uważnym rodzicielstwie chodzi o wzajemne porozumienie i zaufanie. O taką relację z dzieckiem, która pozwoli mu szczerze powiedzieć: „Mamo, nie chcę iść dzisiaj do szkoły, ponieważ…”. Pozwól mi zostać w domu. Jeśli dziecko nie może wyrazić bez obaw swoich problemów, odczuwa napięcie, maskuje je (co oczywiście niczego nie rozwiązuje), może ze zdenerwowania czuć się źle. Gdy mówi: boli mnie brzuch, może rzeczywiście ten ból odczuwać.

– Jeśli podejrzewamy, że za dolegliwościami zgłaszanymi przez dziecko stoją emocje, nie podchodźmy do nich zadaniowo, nie zarzucajmy dziecku prób manipulowania, ale przyjrzyjmy się im uważnie i spróbujmy wyjaśnić w spokojnej rozmowie. Radzę raczej słuchać dziecka, niż cały czas mówić – mówi psycholog.

Nasze stresy udzielają się dzieciom i sumują z ich własnym, jakiego doświadczają w szkole i środowisku rówieśniczym. Presja na wyniki w nauce, brak akceptacji ze strony rówieśników, przemoc, przeciążenie zajęciami pozaszkolnymi, jedzenie w biegu, niedosypianie… Musimy mieć świadomość, że ten stres może mieć negatywny wpływ na ich zdrowie, o ile nie nauczą się go kontrolować.

– Stres zaburza równowagę biologiczną organizmu i powoduje osłabienie odporności – mówi dr Anna Krysiukiewicz-Fenger. – Nie dziwmy się, że dziecko, które go doświadcza, łapie infekcje częściej niż inne dzieci. Może być on także czynnikiem wyzwalającym objawy chorób, do których mamy genetyczną skłonność, np. astmy, łuszczycy, atopowego zapalenia skóry. Być może nie ujawniłby się wcale albo dopiero za kilka lat, gdyby nie stres. Jeśli dziecko choruje na jakąś przewlekłą chorobę, stres może zaostrzać jej przebieg, sprawiać, że będzie słabiej reagowało na leczenie – dodaje pediatra.

Jak rozpoznać, że dziecko przestało sobie radzić z otaczającą go rzeczywistością? Dorosły pogrążony w depresji traci napęd do życia, nie ma siły wstać z łóżka. U dzieci objawy mogą być zupełnie inne. – Sygnałem jest rezygnacja z dotychczasowych przyjemności, np. spotkań z przyjaciółmi, tańców, jazdy konnej, wycieczek rowerowych. Ale także kłopoty w nauce u dziecka, które dotychczas miało dobre stopnie, zaniedbywanie prac domowych, wagary, a także drażliwość i agresja słowna. Niepokój rodzica powinno wzbudzić także nagłe wprowadzenie restrykcji dietetycznych i chudnięcie, bo mogą świadczyć o zaburzeniach odżywiania, które często maskują depresję. Może nagła zmiana zachowania dziecka to wcale nie bunt, lenistwo, nieposłuszeństwo, ale objaw bezradności i braku sił do działania.

Kluczem do trafnego interpretowania sygnałów wysyłanych przez dziecko jest relacja z nim. – Tworzy się ona na gruncie emocji, jeszcze zanim rodzic zaczyna się z dzieckiem komunikować słownie – podkreśla psycholog. Jeśli rodzice potrafią odczytywać emocje małego dziecka i właściwie je interpretować, to niemowlę uczy się, co oznacza ten konkretny rodzaj dyskomfortu, który odczuwa, i jakie działanie go łagodzi. Przykład: jeśli mama trafnie interpretuje płacz dziecka jako sygnał głodu i karmi je, to dziecko uczy się, że nieprzyjemne ssanie w żołądku łagodzi posiłek. Jeśli ma potrzebę bycia blisko mamy i jest tulone, jeśli szczypie je pupa i ktoś zmienia mu pieluszkę, smaruje kojącym kremem, to wszystko jest OK. Zdarza się natomiast, że rodzic odczytuje sygnały błędnie, np. na każdy sygnał płaczu podaje jedzenie, dlatego w późniejszym życiu dziecko błędnie odczytuje sygnały płynące ze swojego ciała. Je wtedy, gdy jest głodne, ale także wtedy, gdy potrzebuje czułości.

Jedni rodzice potrafią prawidłowo interpretować sygnały, które wysyła dziecko, inni mają z tym problem. – To kwestia biologicznych predyspozycji do bycia uważnym na drugiego człowieka, które przejawiają się w wysokim poziomie wrażliwości, empatii – mówi dr Jakubowska-Winecka. Bez nich trudno rodzicowi wejść w uważną relację z dzieckiem pomimo świadomości, jak bardzo jest to ważne. Trudno jest także wtedy, gdy tych zdolności brakuje dziecku.

Nawet jeśli nie mamy biologicznych predyspozycji do komunikacji na poziomie emocji, powinniśmy zadbać o to, by dziecko wyrastało w przekonaniu, że jego emocje są ważne tak samo jak samopoczucie fizyczne. Niestety, zdarza się, że nieświadomie komunikujemy małemu człowiekowi coś przeciwnego, umacniając w nim przekonanie, że jego potrzeby czy emocje nie mają znaczenia. A to z kolei w prostej drodze prowadzi do tego, by uwagę rodziców przyciągać zgłaszaniem dolegliwości cielesnych.

*Katarzyna Koper − stała współpracownica magazynu „Newsweek Zdrowie”.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version