Teza jest dość jasna. Jeżeli ocieplenie klimatu miało miejsce w dawnych wiekach, gdy ani przemysł, ani emisje szkodliwych gazów i pyłów, ani sama działalność człowieka i tzw. antropopresja na środowisko nie były tak rozwinięte, to znaczy że obecne zmiany nie są niczym osobliwym. Po pierwsze – wykazanie, że kiedyś klimat też przeżywał takie ocieplenie pozwala podważyć destrukcyjny wpływ człowieka, a po drugie – pozwala podważyć współczesne zmiany jako nieodwracalne. Skoro bowiem to cykliczne, to czym się przejmować?
Słowem, sumienie uspokojone, a wszelkie zanieczyszczanie środowiska – usprawiedliwione.
Kwestia średniowiecznego optimum klimatycznego, jak określa się domniemane ocieplenie między około 800 a 1300 rokiem, to w gruncie rzeczy kwestia ustalenia, kiedy rozpoczął się antropocen i czy w ogóle się rozpoczął. Antropocen to termin zaproponowany w 2000 roku przez noblistę Paula Crutzena, z którym weszliśmy w XXI wiek. Oznacza epokę o znacznym wpływie człowieka na klimat, środowisko, ekosystem, a nawet geologię planety. Sugeruje zatem, że jest to wpływ tak istotny, że można mówić o wyraźnej cezurze geologicznej takiej jak wielkie katastrofy z przeszłości np. wielkie wymierania w permie czy kredzie.
Przy czym zdaniem Paula Crutzena i wielu innych badaczy, antropocen nie zaczął się teraz, ale już 200 lat temu. Należy go wiązać ściśle z początkiem rewolucji przemysłowej i umasowienia przemysłu, produkcji i zarazem ich skutków takich jak emisja. Wiąże się on także z rozwojem miast, fabryk i szybkim wzrostem liczby ludzi na świecie, która jeszcze w 1800 roku nie przekraczała miliarda. Przez 200 lat urosła zatem ośmiokrotnie, bo w listopadzie 2022 roku populacja ludzi na świecie przekroczyła 8 miliardów osób, z dwoma krajami przekraczającymi miliard, którymi są Chiny i Indie.
Dla przykładu: w 1 roku naszej ery liczba ludności świata wynosiła około 300 milionów, a w roku 1000 – wzrosła do jedynie 310 milionów. Liczbę 500 milionów przekroczyła w XVI wieku.
Cykliczność faz dziejów świata, w której ocieplenia klimatu zdarzają się kilkaset lat niezależnie od działalności człowieka, to teoria, która ogranicza wpływ antropocenu i sprawczość człowieka dla dziejów naszej planety. A dowodów mają dostarczać historyczne doniesienia z lat 800 – 1300.
Wedle tych doniesień, klimat Ziemi wówczas znacznie się ocieplił. Do tego stopnia, że zanikały klasyczne zimy i to umożliwiło chociażby Wikingom rozpoczęcie kolonizacji wielu rejonów Europy i świata, dotarcie do Europy Zachodniej i Wschodniej, na Islandię, Grenlandię i do Ameryki Północnej jako zapewne pierwszym Europejczykom. Tam Wikingowie założyli nawet kolonie, takie jak Winlandia.
Już same te nazwy sugerują, że było cieplej. Grenlandia to przecież Zielona Kraina i pod taką nazwa pojawiła się w opisach norweskich żeglarzy Eryka Rudego i sagach nordyckich. Saga o Grenlandczykach z kolei opisuje, że syn Eryka Rudego, którym był Leif Eriksson, odkrył trzy krainy: Helluland, której nazwa oznacza „ziemię płaskich kamieni”, Markland znaną jako „ziemia lasów” oraz Winlandię, czyli „kraj wina” lub jak sugerują współcześni językoznawcy „kraj łąk”. To sugestie, że Wikingowie trafiali na krainy nie pokryte lodem i nie przysypane śniegiem, ale zielone, urodzajne i zdatne do upraw.
Z kolei w polskich kronikach średniowiecznych czytamy, że gdy cesarz Otton III przybył do Bolesława Chrobrego na zjazd gnieźnieński, jechał przez zielony las i po zielonej trawie, a przecież zjazd ten odbył się między 7 a 15 marca 1000 roku. Jeszcze w trakcie kalendarzowej zimy.
Historycy często łączą początek owego optimum klimatycznego z dwoma epokami ochłodzenia zwanymi „małymi epokami lodowcowymi”. Jedna poprzedziła optimum i trwała od około VI wieku p.n.e. (zatem czasy demokracji ateńskiej) aż po wspomniany rok 800. Miała spowodować chociażby wędrówki ludów i najazdy na imperium rzymskie przez narody posuwające się na południe w poszukiwaniu zdatniejszych warunków do życia. U prof. Leszka Marksa czytamy o tym, że w latach 800-801 i 829 zamarzało Morze Czarne, a lód tworzył się nawet na Nilu.
Druga „mała epoka lodowcowa” miała nastąpić po 1300 roku i doprowadzić do potężnego ochłodzenia i ciężkich zim, w ramach których np. w XVIII wieku pękać miały drzewa (to możliwe przy -50 stopniach Celsjusza). Taka straszliwa zima 1708/1709 spowodowała w Polsce zagładę wielu miast, zniszczonych przez głód i epidemie. W Poznaniu np. doprowadziła do osadnictwa bamberskiego (tzw. bambrzy).
To z tej „małej epoki lodowcowej” pochodzą legendarne opisy o karczmach stojących na środku Bałtyku. Jak czytamy w kronikach kubeckich: „Było bowiem między Danią, Słowiańskim Krajem i Jutlandią zamarznięte całe Morze Bałtyckie, tak że rozbójnicy przychodzący ze Słowiańskiego Kraju splądrowali niektóre okolice Danii, a pośrodku morza na lodzie były założone gospody dla przyjezdnych”.
Z mitem knajp na Bałtyku rozprawiało się już wielu historyków. Strefa Historii przytacza np. Olausa Magnusa, który opisuje ten temat szerzej w swoim dziele pt. „Historia de gentibus septentrionalis” („Historia ludów północnych”). W przytoczonym fragmencie czytamy: „Niemcy zamieszkujący region Wenedii wykazują się zadziwiającymi umiejętnościami przy stawianiu karczem na morskich wybrzeżach, skałach, a nawet lodzie, tak aby ruch ich handlarzy nie ucierpiał wskutek wielkich ilości śniegu zalegających na leśnych i polnych drogach. Nie lękają się szpiegów ani rabusiów, gdyż cieszą się na lodzie większym bezpieczeństwem niżby je mieli w pałacu; a czują się tym lepiej, im bardziej dotkliwy mróz i im ostrzejszy wicher”.
A zatem legendy o karczmach mogą mieć korzenie w tych powszechnych na niemieckim wybrzeżu Bałtyku zwyczaju stawiania budynków na lodzie, ale jedynie blisko brzegu, a nie na „środku Bałtyku”. To dawało większe bezpieczeństwo chociażby w kwestii transportu, gdyż śnieg na lądzie łatwo ukrywał niebezpieczne przeszkody, a na lodzie – nie. Niewykluczone są karczmy i podróże lodem po Bałtyku, ale w jego strefie przybrzeżnej, co zresztą zdarza się do dzisiaj np. w Zatoce Botnickiej.
A czy sagi Wikingów o zielonej Grenlandii i zdatnych do uprawy winorośli dzisiejszych terenów Kanady i północno-wschodnich USA to też przesada? Wielu uważa opowieści Eryka Rudego za wręcz zabieg PR, który miał ściągnąć na Grenlandię jak najwięcej nowych skandynawskich osadników. Byłoby to łatwiejsze, gdyby dotarły do nich wieści, jak tam zielono i urodzajnie.
W interesującym tekście opublikowanym na demaskującym konfabulacje serwisie Demagog.org.pl pt „Globalne ocieplenie to ściema, bo kiedyś też było gorąco? Fałsz” czytamy: „Choć w średniowieczu faktycznie mieliśmy do czynienia ze Średniowiecznym Optimum Klimatycznym (ang. Medieval Warm Period, MWP), średnia temperatura na Ziemi nie była jednak wyższa niż obecnie. Istniały regiony, gdzie faktycznie było cieplej niż gdzie indziej – ogólnie na półkuli północnej było jednak chłodniej.”. I popiera tezę wykresem obrazującym średnie anomalie temperatury w sredniowieczu dla półkuli północnej, południowej oraz dla Anglii, w porównaniu z okresem bazowym 1961-1990. To wykres z Britannica.
Wykres wyraźnie pokazuje, że teza iż w średniowieczu podczas optimum klimatycznego mieliśmy wyższe czy nawet porównywalne temperatury jak dzisiaj jest fałszem. Nie było tak.
Z kolei Nauka o Klimacie przytacza rekonstrukcje temperatur w minionych wiekach w ramach projektu Pages 2k. Wnioski? „W odróżnieniu od obecnego globalnego ocieplenia, wcześniejsze zmiany (naturalne) manifestowały się jako lokalne wahania temperatury. Dla przykładu większość Europy była średnio cieplejsza przed rokiem ok. 1250 (“Średniowieczne Optimum Klimatyczne”) niż w kolejnych stuleciach (“Mała Epoka Lodowa”) jednak zmiany te były natury lokalnej” – czytamy.
Serwis zwraca też uwagę na to, że brytyjski klimatolog Hubert Lamb, który jest autorem pojęcia Średniowieczne Optimum Klimatyczne, a także Mała Epoka Lodowcowa oparł się w swym słynnym tekście na ten temat z 1965 roku na danych niepełnych, często anegdotycznych i wpół legendarnych, a także na źródłach historycznych podawanych z drugiej reki, jak chociażby kroniki Jana Długosza.