Po czasie pandemii transplantologia odzyskuje siły, ale powoli. By prężniej działała, potrzebne jest stworzenie szybkiej ścieżki kwalifikacji i badań dla biorców.

W Polsce od pionierskiego udanego przeszczepu nerki pobranej od zmarłej osoby minęło 57 lat. Odbył się 26 stycznia 1966 r. Od tego czasu polska transplantologia przeżywała chwile dobre, ale i złe. W 2007 r. po głośnym zatrzymaniu dr. Mirosława G., wybitnego transplantologa, zaczęła się zapaść. Sprawa podkopała zaufanie Polaków do przeszczepów, a liczba zabiegów spadła prawie o połowę. Choć lekarz został oczyszczony z zarzutów, niekorzystne odium zostało. Przez lata polska transplantologia mozolnie się odbudowywała.

Kolejnym trudnym momentem była pandemia. Pobierano mniej narządów od dawców zmarłych i żywych, i tym samym wykonano mniej przeszczepień. Niektóre ośrodki transplantacyjne musiały zawiesić działalność, bo były zamienione na szpitale covidowe. Dziś transplantologia się odbudowuje.

Z danych Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne ds. Transplantacji Poltransplant, które zajmuje się organizacją i kontrolą przeszczepów w Polsce, wynika, że co roku wykonuje się u nas około 1500 przeszczepień narządów pobranych od dawców zmarłych. Najczęściej przeszczepia się nerki, a w kraju jest 20 ośrodków, które to robią. W 2023 r. przeszczepiono 977 nerek od osób zmarłych i 97 od żywych dawców, a w 2022 r. – 784 od dawców zmarłych i 73 od żywych.

W Polsce narządy można pobrać od osoby, u której doszło do nieodwracalnego uszkodzenia ośrodkowego układu nerwowego i po stwierdzeniu śmierci mózgu. Nie wykonuje się pobrań od osób zmarłych z powodu nieodwracalnego zatrzymania krążenia. Potrzebna jest też ocena kliniczna, czy dawca oraz narządy są na tyle zdrowe, aby je pobrać i przeszczepić. Na tle innych krajów prawo w Polsce nie ogranicza, a raczej sprzyja pobieraniu narządów od osób zmarłych. Obowiązuje u nas zasada zgody domniemanej. Jeśli ktoś za życia nie zgłosił, że nie chce oddać swoich narządów i nie zarejestrował się w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów (prowadzonym przez Poltransplant), uznaje się, że można od niego pobrać narządy. W wielu krajach osoba za życia musi dać zgodę na pobranie narządów.

Jednak wciąż pomimo zgody domniemanej zdarza się, że rodzina nie zgadza się na pobranie narządów od ich bliskiego. Wyraża silny sprzeciw albo przekonuje, że za życia ta osoba była przeciwna. W takich sytuacjach rozwiązaniem problemu zajmują się koordynatorzy transplantacyjni. Są to lekarze lub pielęgniarki, którzy organizują, nadzorują i koordynują cały proces przeszczepiania – od pobrania narządu po opiekę na biorcą. Szpitali, w których oni działają, gdzie identyfikuje się potencjalnych dawców jest 388 (371 placówek dla dorosłych, 17 pediatrycznych). Ale wciąż jest wiele miejsc, w których takich działań w ogóle się nie wykonuje.

W Polsce coraz częściej przeprowadzane są transplantacje narządów od dawców żywych, ale i tak stanowią one zaledwie 5 proc. przeszczepień.

Bardzo duża dysproporcja występuje nawet między województwami, np. w zachodniopomorskim pobrań narządów jest 27 na milion mieszkańców, a na Podkarpaciu to zaledwie dwa na milion mieszkańców. – Potrzebne są szybkie działania Ministerstwa Zdrowia i NFZ dotyczące akredytacji i polepszania potencjałów ośrodków medycznych na rzecz przeszczepów – mówi prof. Marek Myślak, ordynator oddziału nefrologii i transplantacji nerek w Samodzielnym Publicznym Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Szczecinie. – Nie wykorzystujemy potencjału dawstwa. Są szpitale, w których w ogóle nie ma dawców, a przecież gdy są zmarli, to albo ich narządy zostaną zgłoszone i uratują życie innym ludziom, albo zostaną pogrzebani i tracimy bezpowrotnie organy. Pacjenci, potencjalni biorcy, z każdego miejsca w kraju, mają równe szanse na otrzymanie narządu w ośrodkach transplantacyjnych całym kraju.

Coraz częściej przeprowadzane są w Polsce transplantacje narządów od dawców żywych, choć i tak stanowią one zaledwie 5 proc. przeszczepień. Tymczasem w Wielkiej Brytanii czy w krajach skandynawskich nawet 40-50 proc. przeszczepianych narządów pochodzi od dawców żywych. W ten sposób przeszczepiane są nerki i fragmenty wątroby. U nas można pobierać narządy od rodziny, osoby spokrewnionej lub bliskiej, z którą łączą biorcę więzy emocjonalne. W procesie kwalifikacji ważna jest ocena psychologa, aby wszystko odbywało się bez żadnej presji i było świadomą decyzją dawcy.

Usprawnienia logistycznego i odpowiedniego finansowania wymaga kwalifikowanie do przeszczepienia nerki osób dializowanych. Wciąż zbyt mało pacjentów dostaje szansę, aby w rozsądnym czasie od rozpoznania choroby zostać zakwalifikowanym do transplantacji. Zdaniem ekspertów potrzebne jest stworzenia dla nich szybkiej ścieżki badań. Każdy pacjent wchodzący w fazę schyłkową niewydolności nerek, o ile nie ma przeciwwskazań, powinien mieć przeprowadzoną kwalifikację do transplantacji.

Zaawansowany wiek i obecność innych chorób u pacjentów nefrologicznych zwiększają zakres niezbędnych badań, od których zależy powodzenie operacji. – Dziś cały proces trwa w Polsce zbyt długo, średnio 15 miesięcy – wyjaśnia dr n. med. Marta Serwańska— Świętek, nefrolog, transplantolog, zastępczyni dyrektora medycznego DaVita (sieć stacji dializ), która przez wiele lat pracowała jako koordynator transplantacyjny, uczestniczyła w typowaniu do przeszczepienia, przeprowadzała rozmowy z rodzinami zmarłego i przygotowywała pary do przeszczepień rodzinnych, a obecnie zajmuje się kandydatami do przeszczepień i opieką nad biorcami.

Pacjenci mają kłopot z terminowym wykonaniem wszystkich badań potrzebnych do zgłoszenia ich na Krajową Listę Oczekujących na Przeszczepienie. – Aby być aktywnym na tej liście, ważność większości badań nie może przekraczać roku. Często zdarza się tak, że gdy pacjent kończy cały cykl, te, które wykonał na początku, przedawniają się i kręci się w kółko. – Paradoksem jest, że lekarz w stacji dializ nie może wystawić skierowań na badania obrazowe i musi to zrobić lekarz POZ lub inny specjalista – mówi dr Serwańska-Świętek.

Wśród części pacjentów, ale też i medyków pokutuje mit, że stacje dializ „trzymają” pacjentów; nie chcą ich przygotowywać do przeszczepienia. – To nieprawda – mówi dr Serwańska-Świętek i dodaje: – Nie mogę wypowiadać się za wszystkie podmioty leczące, ale w sieci DaVita, która opiekuje się co piątym pacjentem chorującym na schyłkową niewydolność nerek w Polsce, monitorujemy proces terminowego zgłaszania pacjentów do przeszczepienia nerki. Lekarze sami organizują sieć wzajemnej pomocy pacjentowi, aby był na liście jak najszybciej. To nie powinno tak wyglądać. Ścieżka badań przygotowujących do transplantacji musi zostać usprawniona. Na przykład pacjent powinien mieć zaplanowaną hospitalizację w szpitalu wielospecjalistycznym, gdzie „na raz” mógłby mieć wykonane niezbędne badania i konsultacje. To zwiększyłoby liczbę kandydatów. Nie uda się zwiększyć dawstwa w Polsce, jeśli nie poprawimy procesu leczenia i przygotowania pacjenta do przeszczepienia.

Transplantolodzy i nefrolodzy zgodnie twierdzą, że nie są to skomplikowane zmiany, a ich środowisko od lat je postuluje. Ma gotowe rozwiązania, w wielu przypadkach już przetestowane i sprawdzone w innych krajach. Choćby w szczecińskiej klinice, w której pracuje prof. Myślak, taka krótka ścieżka została opracowana i nazywa się ProTransplant. Jej celem jest skrócenie do trzech miesięcy procesu kwalifikacyjnego biorcy. Jak widać, potrzeba tylko woli urzędniczej i politycznej.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version