Perspektywa wysłania polskich żołnierzy do Ukrainy może być ważnym tematem w kampanii wyborczej. — Wszyscy kandydaci będą mówić „żadnych wojsk” — przewidywał Tomasz Sekielski w podcaście „Naczelni”. — Historia pędzi tak szybko, że zapewnienia mogą się szybko zdewaluować — dorzucił Dariusz Ćwiklak.
Głównym tematem ostatniego odcinka „Naczelnych” była przyszłość wojny w Ukrainie w kontekście konferencji w Monachium, ale nie tylko. Tomasz Sekielski przywołał deklarację Donalda Tuska o tym, że „polski żołnierz nie będzie wysłany do Ukrainy”.
— Ja rozumiem, że to jest problem, bo trwa kampania wyborcza i Konfederacja mówi „nie będzie polski żołnierz ginął, broniąc Ukraińców”. Ale gdyby polski żołnierz pojechał na tę przyszłą linię demarkacyjną, nie broniłby tylko Ukrainy, broniłby Polski — podkreślał dziennikarz.
— Lepiej toczyć walki na terenie sąsiada niż na własnym terytorium — to po pierwsze. Po drugie, trudno będzie przekonywać Europejczyków — a Polska musi to robić — że wojska europejskie mają znaleźć się w Ukrainie, ale my nikogo nie wyślemy — dodał.
Sekielski przewidywał, że „polski żołnierz w Ukrainie” będzie powracającym tematem w czasie kampanii przed nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. — Większość Polaków pewnie jest przeciwna — tak gdybam, bo nie ma bada
ń — wysyłaniu wojsk polskich do Ukrainy po zakończeniu wojny, więc wszyscy kandydaci będą mówić „żadnych wojsk, żadnego polskiego żołnierza w Ukrainie” — mówił.
— Myślę, że historia pędzi tak szybko, że te zapewnienia mogą się szybko zdewaluować. Jeśli rzeczywiście Donald Trump będzie parł do szybkiego zawieszenia broni — bo trudno to nazwać pokojem — to ktoś tam będzie musiał pojechać — odpowiedział na to Dariusz Ćwiklak.
Wicenaczelny „Newsweeka” przypomniał, że Polska wysyłała już wcześniej żołnierzy na misje zagraniczne. — Polscy żołnierze walczyli w Afganistanie, i w Iraku. Po pierwsze dlatego, że byliśmy nowym członkiem NATO i chcieliśmy się wykazać. Po drugie też, umówmy się, trochę w nadziei, że w takim Iraku coś nam z tego skapnie. Okazało się, że guzik nam skapnęło, ale wsparliśmy wtedy Amerykanów. Wysłanie tam żołnierzy było jeszcze trudniej uzasadnić, a utaj mamy naprawdę żywotny interes kraju: na terenie naszego najbliższego sąsiada, tuż za naszą granicą toczy się wojna. Jeżeli rzeczywiście jakiś oddział polskich żołnierzy — bo nie sądzę, żebyśmy wysłali tam pół armii — mógłby coś zmienić i odsunąć tę wojnę albo jej zapobiec, to myślę, że warto się nad tym zastanowić i wytłumaczyć to obywatelom — mówił Ćwiklak.
— Jeśli Amerykanie będą powtarzać, że atak na żołnierzy NATO stacjonujących w Ukrainie nie zobowiązuje do automatycznego uruchomienia artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego, czyli ataku na agresora, to moim zdaniem bezpieczeństwo tam będzie mocno iluzoryczne i Putin nie będzie miał żadnego problemu, jeśli tylko odbuduje swoją armię, żeby przekroczyć linię demarkacyjną i ruszyć na Kijów, nawet jeśli po drodze będzie musiał zabić brytyjskich, polskich, francuskich żołnierzy — stwierdził Sekielski.
— Ale jeśli tam będą żołnierze z Francji i Wielkiej Brytanii, czyli dwóch krajów, które dysponują bronią atomową i jeżeli te kraje zapowiedzą, że atak na ich żołnierzy będzie stanowił de facto wypowiedzenie wojny, to może wtedy Putin się dwa razy zastanowi — odparł Ćwiklak.