Nikt nie chce zaciągać się do ukraińskiej armii. „Nie mobilizujemy nawet 20 proc. tego, co było założone” – mówi oficer zajmujący się poborem. A to tylko jeden z wielu problemów.
Czy Ukraina zmierza ku nieuchronnej porażce w 2025 r.? Ma coraz większe problemy ze swoją armią. Skandale związane z uchylaniem się od poboru wybuchają coraz częściej. Korupcja w komisjach poborowych budzi powszechne oburzenie i podsyca nieufność do władz. Ponad połowa Ukraińców, którzy nie są w wojsku, nie chce służyć. Dziesiątki tysięcy uciekły za granicę – nieraz ryzykując życie – byle nie iść na front.
Dezercja staje się coraz powszechna. Według Diany Makarowej, wolontariuszki Sił Zbrojnych Ukrainy od 2014 r., pisała na Facebooku, dezerterów jest tak wielu, że rządowi trudno będzie poradzić sobie z dezercją bez wywołania kryzysu. „Masowe dezercje już się rozpoczęły i będzie ich tylko przybywać. A im więcej dezerterów, tym trudniej ich ukarać” – napisała na Facebooku. To wszystko każe zadać pytanie: czy Ukraina będzie dalej w stanie prowadzić wojnę?
Ile na łapówkę? Ukraińcy uchylają się od poboru
W październiku śledczy przeprowadzili nalot na dom Tetiany Krupy, szefa komisji ekspertów medycznych w rejonie chmielnickim. Odkryto niezliczone zwitki gotówki – równowartość 6 mln euro – upchane w każdej szufladzie. Potem pół miliona dolarów znaleziono w dwóch walizkach, które wyrzuciła przez okno, próbując pozbyć się dowodów. Krupa jest też właścicielką wielu nieruchomości. W tym domów wakacyjnych w Austrii, Turcji i Hiszpanii. Nie mogła zgromadzić takich bogactw pensję, która wynosiła około 7,5 tys. zł.
Cena za wymazanie z listy powołanych wahała się od 2 tys. do 15 tys. dolarów. Rejestrowano ich jako niepełnosprawnych. „Pani Krupa prowadziła ewidencję łapówkarzy – osób, które płaciły jej pieniądze, aby uniknąć poboru do wojska. Wyobraźmy sobie, że śledczy zdobyliby tę listę. Biorąc pod uwagę bogactwo Krupy, prawdopodobnie mówimy o tysiącach osób” – powiedział Juri Nikołow, z dziennikarskiego projektu antykorupcyjnego Nashi Groshi.
Jewhenowi Borysowowi, oficerowi rekrutacyjnemu w Odessie, udowodniono zakup willi w Marbelli za 5 mln euro z łapówek. Czeka na proces. Wygląda na to również „zwolnił” ze służby tysiące poborowych.
Pod koniec października prokurator generalny Ukrainy Andrij Kostin podał się do dymisji, biorąc odpowiedzialność za skandal, w którym dziesiątkom urzędników zarzuca się nadużywanie stanowiska w celu uniknięcia służby wojskowej.
Wszystko zaczęło się, gdy pewien ukraiński dziennikarz opublikował artykuł, w którym stwierdził, że 50 prokuratorów w jednym z ukraińskich regionów zostało zarejestrowanych jako niepełnosprawni. Późniejsze dochodzenie wykazało, że liczba niepełnosprawnych prokuratorów w regionie tak naprawdę wynosi 61. „Nawiasem mówiąc, to nie tylko prokuratorzy. Istnieją setki przypadków udawanej niepełnosprawności wśród urzędników celnych i skarbowych, w systemie funduszu emerytalnego i w administracji lokalnej” – mówił prezydent Zełenski w przemówieniu komentującym ten skandal. Służba Bezpieczeństwa Wewnętrznego Ukrainy poinformowała, że 64 członków komisji lekarskich zostało w 2024 r. uznanych za podejrzanych w śledztwach karnych, a ponad 4 tys. sfałszowanych orzeczeń o niepełnosprawności zostało anulowanych.
Dlaczego Ukrainie brakuje żołnierzy
Korupcja ma niemały wpływ na proces rekrutacji. Kiedy ukraiński parlament uchwalił nową ustawę poborową, która weszła w życie w maju, miano powoływać 30-40 tys. osób miesięcznie. Mniej więcej, tyle samo co Rosja. Zakładano, że do końca roku uda się zmobilizować 200 tys. nowych żołnierzy Jednak na konferencji prasowej w październik Wasyl Rumak, ukraiński urzędnik wojskowy odpowiedzialny za szkolenia, przyznał, że liczba ta spadła ostatnio do 20 tys. z powodu „problemów w procesie poboru”. Prawdopodobnie wyliczenia Rumaka są stanowczo zbyt optymistyczne. Jeden z oficerów poborowych w liczącej blisko milion mieszkańców Odessie tak opisał tamtejszą sytuację: „Nie mobilizujemy nawet 20 proc. tego, co było założone. W niektóre dni rozdawaliśmy ponad 100 kart poborowych, ale zgłaszała się tylko garstka mężczyzn”.
Wielu Ukraińców postrzega proces mobilizacji jako faworyzujący zamożnych lub dobrze ustosunowanych, którzy mają pieniądze i kontakty pozwalające uniknąć poboru.
Łapówki jako narzędzie unikania służby wojskowej są też powszechne w Rosji. Wielu Rosjan nie ma najmniejszej ochoty służyć w wojsku, w którym warunki są koszmarne. Jednak Putinowi udało się rozwiązać ten problem – klasa średnia i mieszkańcy wielkich miast są niemal całkowicie pomijani przy poborze. Zamiast tego rekrutuje się ochotników z biednych peryferyjnych regionów, którzy otrzymują pensje kilkakrotnie wyższe niż średnia płaca w ich miejscowości. Rosja ma też prawie pięciokrotnie większą populację niż Ukraina. Dlatego Kijów nie ma takiego pola manewru jak Moskwa. Jeśli Ukraińcy chcą dotrzymać kroku Rosji, muszą wcielać do wojska każdego zdolnego do walki mężczyznę.
Gangi werbunkowe
Roman, biznesmen ze Lwowa, płaci co miesiąc 1 tys. dol łapówki, aby otrzymać zwolnienie z ze służby. Tuż po wybuchu wojny zgłosił się na ochotnika – stał trzy dni w kolejce przed punktem rekrutacyjnym. Ale wtedy powiedziano mu, że nie jest potrzebny. Dziś już nie chce walczyć. „80 proc. moich przyjaciół, którzy poszli na front, zostało zabitych, a ja nie chcę do nich dołączyć” – mówi. Jednak nawet stałe opłacanie się urzędnikom nie daje gwarancji. Jeden z jego przyjaciół też płacił. A i tak znalazł się na linii frontu.
Ponieważ brakuje chętnych do służby, oficerowie rekrutacyjni sięgają po brutalne lub nielegalne metody. Zatrzymując siłą mężczyzn na ulicy, w tym takich, którzy powinni być zwolnieni ze służby – chorych czy mężczyzn, których bracia lub ojcowie zginęli już na wojnie. Sasza ma chroniczną chorobę nerek i nie podlega służbie. Kiedy wezwano go do lokalnego biura poborowego, aby odnowił dokumenty, uważał to za czystą formalność. Następnego dnia zadzwonił z czyjegoś telefonu i powiedział swoim przyjaciołom, że jest już w bazie szkoleniowej w Kijowie. Został oszukany przez oficerów rekrutacyjnych.
„Takie incydenty szkodzą wizerunkowi całej rekrutacji, ale tak to działa, ponieważ otrzymujemy rozkazy, aby pokazywać wyniki, być skutecznymi” – mówił oficer werbunkowy. Przedstawicieli jego profesji nazywa się „gangami werbunkowymi”
Ludzie wcieleni w ten sposób do wojska często nie przedstawiają większej wartości na froncie.
„Tego lata otrzymałem 40 osób do batalionu jako uzupełnienie. To dużo – największa liczba, jaką dostałem jednocześnie. Ale od razu musiałem odrzucić połowę z 40, ponieważ w ogóle nie nadawali się do służby na linii frontu. Pozostałych 20 nie było w pełni wyszkolonych, a ponieważ uzupełnienia nie odbywały się na tyłach, lecz wtedy gdy byliśmy na froncie, musieli uczyć się w strefie działań wojennych. Nie mieliśmy czasu, aby zapewnić tym ludziom dodatkowe szkolenie. Zostali natychmiast rzuceni na linię kontaktu, a rekruci bez doświadczenia bojowego giną szybciej. Dano mi tych ludzi nie dla jakości, ale dla ilości – żeby wszystko wyglądało dobrze na papierze” – opowiadał pewien dowódca batalionu.
Wielka fala dezercji z ukraińskiej armii
Serhij Gniezdiłow był na froncie od początku wojny. Po wielu miesiącach niezwykle trudnej służby w okolicach Bachmutu otrzymał tygodniowy urlop na badania lekarskie. Ale zamiast do szpitala, pojechał do stolicy. Jako dezerter. Wiedział, że grozi mu więzienie. „Ale przynajmniej w więzieniu wiesz, kiedy będziesz mógł wyjść” – powiedział tuż przed zatrzymaniem.
Od stycznia do września tego roku wszczęto 51 tys. spraw karnych dotyczących dezercji i porzucenia jednostki wojskowej. To już ponad dwukrotnie więcej niż w całym 2023. W 2022 było zaledwie 9 tys. takich spraw.
Dezercja stała się tak powszechna, że ukraiński parlament podjął bezprecedensowy krok: 20 sierpnia 2024 r. zdecydował o dekryminalizacji pierwszej próby ucieczki z wojska. O ile złapani zgodzą się na powrót do służby.
Tym, co jest wyjątkowe przypadku Gniezdiłow, jest fakt, że swoją decyzję upublicznił w poście na Facebooku, który wywołał ogólnokrajową debatę. Oświadczył, że opuszcza swoją jednostkę bez zezwolenia, aby zaprotestować przeciwko przepisom mobilizacyjnym, które nie przewidują zakończenia służb. Dziś osoba, która wstąpiła do ukraińskiego wojska, pozostaje tam na czas nieokreślony – dopóki trwa stan wojenny. Jednocześnie 5 mln Ukraińców kwalifikujących się do poboru nie odbywa służby.
Ustawa mobilizacyjna z kwietnia, która obniżyła wiek poborowych z 27 do 25 lat, początkowo zawierała również klauzulę demobilizacyjną, która ograniczała okres służby do 3 lat. Została ona jednak usunięta w ostatniej chwili, po interwencji Ołeksandra Syrskiego, szefa armii. Poproszony o wyjaśnienie, dlaczego tak się stało, rzecznik Ministerstwa Obrony powiedział: „Środki demobilizacyjne spowodują zmniejszenie zdolności bojowych jednostek, zakłócenie działań ofensywnych i obronnych”
Żołnierze skarżą się, że muszą walczyć pod ciężkim ostrzałem bez przerwy, ponieważ nie ma nikogo, kto mógłby ich odciążyć. Mogą wziąć zaledwie 10 dni urlopu dwa razy w roku, ale nawet to często nie jest możliwe. Przyznanie urlopu zależy bezpośrednio od liczby wyszkolonych i gotowych do walki ludzi w jednostce. Im jest ich mniej, tym mniej urlopów zostaje przyznanych.
To kolejny powód, dla którego wielu żołnierzy się załamuje. Nie dość, że dziś pobór jest „na całe życie”, to jeszcze nie ma wakacji. W przypływie wisielczego humoru żartują: „Zostaniemy zwolnieni z frontu jako emeryci”.