Gdyby to nie była prawdziwa kampania prezydencka tylko thriller polityczny, to motyw nagle ujawnionej drugiej tożsamości Karola Nawrockiego byłby doskonałym otwarciem do pasjonującej, pełnej zwrotów akcji rozgrywki.
Z dawnymi służbami, światem przestępczym, polityką i romansem (bo zawsze jakiś musi być) w tle. Ale ponieważ życie to nie film, pojawia się pytanie: dlaczego Karol Nawrocki zrobił tyle dziwnych rzeczy w przeszłości?
Batyr wychwala konferencję Nawrockiego
To, że autor publikuje pod pseudonimem nie jest niczym zaskakującym. Autorka kultowej w latach 90. powieści „Wywiad z wampirem” Anne Rice (to zresztą nie jest jej prawdziwe nazwisko) swoje kolejne książki opublikowała pod pseudonimem. Po prostu dlatego, że zaczęła tworzyć literaturę nawet nie erotyczną, ale wręcz pornograficzną.
Dlaczego jednak doktor historii, który miał już na koncie prace o świecie przestępczym PRL-u pisze pod pseudonimem? Sam odpowiada, że nie chciał mieszać w sprawę Muzeum II Wojny Światowej, którego był wtedy dyrektorem. Tylko o jaką sprawę tu chodzi? Jeśli książka jest pracą naukową na źródłach, to przecież sprawy nie ma. A jeśli jest wyłącznie zbiorem hipotez autora i próbą ubrania życia najsłynniejszego gangstera z Wybrzeża w beletrystyczne ramy, to skąd w ogóle pomysł, żeby tak to opisać?
W dodatku bardzo wyraźnie widać, że Nawrocki był dumny ze swojej pracy i bardzo chciał się nią pochwalić. Ustawione wywiady promujące książkę są tak kuriozalne, że przekraczają granice groteski. Pseudodziennikarze, którzy chyba czują, że robienie rozmowy z pseudogangusem jest żenujące, wchodzą w formułę pastiszu, zakładając wyreżyserowanym gestem ciemne okulary. „Tadeusz Batyr” ma zmieniony głos, jest „zblurowany” tak, żeby nie dało się go poznać i jedyne co widać to, że ma na głowie czapkę z daszkiem. Mówi w wywiadzie, że konferencja o zaangażowaniu służb PRL w strukturach mafijnych zorganizowana przez IPN była inspirująca. Tę konferencję zorganizował Karol Nawrocki w kwietniu 2016.
Na stronach IPN do tej pory są zdjęcia z wydarzenia. Na nich Karol Nawrocki prowadzi dyskusję i wygłasza referat „Nie tylko Nikoś. PRL-owskie gangi złodziei samochodów w latach 80. XX wieku”. Dwa lata później wydaje jako Karol Nawrocki w IPN pracę „Brudne wspólnoty. Przestępczość zorganizowana w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych XX wieku”. Trzy miesiące wcześniej jako Batyr wydaje „Spowiedź Nikosia”.
„Wielka odwaga”
— Jeśli mieliśmy w Polsce jednego tylko historyka, który miał odwagę zajmować się przestępczością zorganizowaną w PRL, ja byłem tym historykiem, no to Tadeusz Batyr nie miał możliwości odwołać się do żadnych innych badań, źródeł — mówił ostatnio Nawrocki pytany, dlaczego chwalił sam siebie pod pseudonimem.
Pomijając głęboki bezsens całego tego wywodu — jak Tadeusz Batyr mógł opierać się na publikacjach Karola Nawrockiego, skoro te nie zostały jeszcze wydane w czasie, kiedy on już promował swoją książkę? W dodatku Nawrocki nie napisał nic więcej o strukturach mafijnych Polski lat 80. i 90. W katalogu IPN są jedynie jego prace o elbląskiej Solidarności a w serwisach księgarskich także dwie dotyczące Lechii Gdańsk. Zatem „wielka odwaga”, z której czerpało alter ego prezesa IPN, jest równie śmieszna, co reszta tej szopki.
Ciekawe także, że do robienia wywiadu z dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej udającym gangstera zabrali się współpracująca z Muzeum pracownica marketingu z ośrodka TVP w Gdańsku i lider zespołu biorącego udział w imprezach organizowanych przez Muzeum. Chciałoby się wierzyć, że w całym tym szaleństwie przynajmniej pracujący wówczas w gdańskiej TVP dziennikarze zachowali resztki rozsądku i nie zdecydowali się brać udziału w cyrku.
Historia tak idiotyczna, że nikt nie powiedział o niej Kaczyńskiemu
Ale przecież takich wywiadów było więcej, bo Karol Nawrocki bardzo chciał powiedzieć całemu światu, że jest autorem książki o Nikosiu. W jednym z nich, dla Gdańskiej Strefy Prestiżu, mówi jako Batyr: Termin (recykling grup przestępczych — red.) pożyczyłem sobie z książki Karola Nawrockiego „Brudne wspólnoty” (…). Na początku, badając te wątki, nie myślałem, że napiszę taką parabiografię Nikosia, ale skupiałem się na wątkach dotyczących samej przestępczości zorganizowanej. Śledziłem to, co Daniel Wicenty i Karol Nawrocki odkrywali w publikacjach IPN. Z czasem podjąłem decyzję, żeby złożyć to w jedną publikację dotyczącą Nikosia. Trwało to kilka lat.
Tyle tylko, że z „Brudnych wspólnot” nic nie mogło zostać zapożyczone, bo — przypomnijmy — kiedy Batyr skończył pisać, to Nawrocki swojej książki jeszcze nie wydał. Wciąż zatem nie wiemy, dlaczego Karol Nawrocki wydając w jednym roku dwie książki o mafii sprzed lat, jedną postanowił wydać pod pseudonimem, a drugą w wydawnictwie IPN pod własnym nazwiskiem. Dlaczego, skoro użył pseudonimu, nie potrafił się powstrzymać i chodził do mediów promować swoją publikację wiedząc, że naraża się na to, że ktoś w końcu opowie, z kim rozmawiał i komu zmieniał głos? Zwłaszcza, że wciąż mieszkał w Gdańsku, a jak wiadomo nawet w takim dużym mieście prędzej czy później okazuje się, że wszyscy się znają. Dlaczego w końcu na samym początku kampanii prezydenckiej, kiedy w PiS zaczął krążyć raport o Nawrockim, ten nie rozbroił tej sprawy i nie opowiedział historii Batyra. Historii tak absurdalnej, że pytany o nią Jarosław Kaczyński nie chciał wierzyć, że jest prawdziwa.
– Mówi pan o czymś, o czym ja nic nie wiem, więc proszę wybaczyć, ale nie będę odpowiadał, bo nie wiem, czy w ogóle takie zdarzenie miało miejsce. (…) Proszę wybaczyć, ale pana opowieść to z mojego punktu widzenia nie jest wiarygodna – odpowiadał na pytania dziennikarzy prezes PiS.
To także oznacza, że historia jest tak idiotyczna, że nikt do tej pory nie miał odwagi opowiedzieć jej prezesowi.
Co kierowało Nawrockim?
Wyjaśnień zachowania Nawrockiego może być kilka. Po pierwsze mógł obawiać się, że wdowa po Nikodemie Stokarczaku wytoczy mu proces. Sama jest autorką książki o Nikosiu, wielokrotnie próbowała odnaleźć Batyra, bo uważała, że w swojej publikacji mijał się z prawdą.
Po drugie zwyczajnie się bał. Co innego pisać o gangsterach sprzed 30 czy 40 lat bardzo ogólnie, a co innego szczegółowo o najlepiej chyba znanym gdańskim szefie grupy przestępczej. Ale skoro się bał — co jest w kontaktach z mafią bardzo ludzkim uczuciem — to może nie powinien teraz robić z siebie bohatera przepełnionego odwagą pisania o prawdziwych przestępcach, który ostro postawi się każdemu, gdy tylko zostanie prezydentem?
Po trzecie może chodzić o wątek poruszony przez Edytę Skotarczak. Bardzo ciekawe jest też to, że o ile w książce Tadeusza Batyra vel Karola Nawrockiego są wymienione niektóre osoby z bardzo bliskiego otoczenia mojego męża — jak wieloletni przyjaciel i wspólnik Wojtek „Kura” czy Heniu „Pepsi”, to zabrakło chociażby wzmianki o bardzo istotnej postaci czyli tzw. silnorękim „Nikosia” Józefie P. ps. „Judoka”. Nie wiem, czy może to mieć związek z tym, że jest on wraz ze swoim synem związany ze znanym gdańskim klubem bokserskim, z którym także aktywnie związany jest Karol Nawrocki? — napisała na swoim profilu na FB wdowa po Skotarczaku.
Być może po prostu opublikowanie pod nazwiskiem książki o Nikosiu sprawiłoby ówczesnemu dyrektorowi Muzeum a dzisiejszemu kandydatowi na prezydenta zbyt wiele problemów, bo nie tylko wskazałoby, kto jest źródłem jego wiedzy z otoczenia Skotarczaka, ale także zwróciłoby uwagę na to, w jakim towarzystwie się obraca. Nawet jeśli nie marzył wówczas o prezydenturze, to dla dyrektora prestiżowego muzeum znajomość z cynglem i ochroniarzem Nikosia, a jednocześnie człowiekiem podejrzewanym o współpracę ze służbami PRL, jest trochę kłopotliwa.