– Donald Tusk ma się z czego cieszyć po drugiej turze, ale w perspektywie kolejnych wyborów powinien martwić się o frekwencję – mówi w rozmowie z „Newsweekiem” dr Renata Mieńkowska-Norkiene, politolożka z Uniwersytetu Warszawskiego. Dlaczego Polacy pozbyli się z urzędów tzw. wiecznych prezydentów?

Dr Renata Mieńkowska-Norkiene: Niewątpliwie tak, a Koalicja Obywatelska szczególnie. Wygrała przecież w wielu miejscach nie tylko z PiS, ale też ze swoimi koalicjantami. Choćby Jacek Sutryk wygrał z Izabelą Bodnar we Wrocławiu i to w dosyć miażdżącym stylu.

— Sutryk dostał od Wrocławian żółtą kartkę m.in. z powodu jego dużej arogancji. Czasami włodarze odklejają się od rzeczywistości, a co za tym idzie od swoich wyborców, więc warto im dać taki właśnie wyraźny sygnał niezadowolenia. I to się stało we Wrocławiu, gdzie prezydent najwidoczniej na czerwoną kartkę jeszcze nie zasłużył. Co ciekawe, Bodnar straciła 16 tys. głosów w porównaniu do puli głosów zdobytych w pierwszej turze. Fakt, że w drugiej była mniejsza frekwencja, ale jednak w tym przypadku chyba chodzi o to, że do części jej wyborców z pierwszej tury dotarły informacje, których wcześniej mogli nie być do końca świadomi.

— Tak, bo to nie było zbyt fortunne. Zapewne powinna się do tego lepiej przygotować. Ale jest też tak, że ona poszła na całość. Chciała się wyróżnić, bo jednak musiała się spozycjonować trochę inaczej niż Sutryk, któremu było w pewnym sensie łatwiej, był bardziej przewidywalny. Choć oczywiście i wokół niego krążyło sporo kontrowersyjnych historii (rady programowe miejskich spółek, dyplom Collegium Humanum, blokowanie internautów – przyp. red.), sam stał się w pewnym momencie bohaterem memów. Bodnar chciała pokazać się jako ktoś inny, ktoś ciekawszy, a wyszło, jak wyszło. Natomiast uważam, że to prokuratorskie zarzuty wobec jej męża były kluczowe w kwestii demobilizacji wyborców z pierwszej tury.

— A jednocześnie zwycięstwo najtrudniejsze. Wszak przewaga Aleksandra Miszalskiego nad Łukaszem Gibałą była minimalna. Prestiż? Tak, na pewno. Miszalski był jednak początkowo trochę człowiekiem znikąd, któremu pomogło błogosławieństwo Tuska i całej wierchuszki. Próbował też pokazać, co rzeczywiście zamierza w Krakowie zmienić. Ale przede wszystkim to jest kwestia odbicia Krakowa z takiej orbity PiS. Kraków pokazuje się tutaj, jako miasto jednak bardziej progresywne niż można się było spodziewać.

— Oczywiście. W drugiej turze konserwatywny wyborca generalnie miał bardzo trudny wybór. Natomiast w ogóle w tej pierwszej turze okazało się, że Kraków odszedł od tego swojego sznytu konserwatywnego i od pewnego tradycyjnego łączenia z PiS. Krakowski wyborca poszedł w kierunku Miszalskiego, ale z mniejszą przewagą niż się spodziewałam, być może dlatego, że dla mieszkańców Krakowa był to jednak kandydat nowy i niepewny. Gibała miał większą rozpoznawalność. Natomiast tak — jest to ważne zwycięstwo Tuska, który jest jego współtwórcą po tym, jak wyraźnie osobiście namawiał przed pierwszą turą do głosowania na swojego kandydata.

— Oczywiście, ale ja chcę zwrócić uwagę na porządną łyżkę dziegciu w tej beczce miodu po drugiej turze. Mianowicie — mała frekwencja. To cały czas pokazuje demobilizację tego elektoratu młodszego, bardziej progresywnego. To jest sygnał, że Polacy są wyborczo zmęczeni i te 44 proc. to wskaźnik, który powinien dać koalicji do myślenia. Oczywiście można się zastanawiać w przypadku dużych miast, w jakim stopniu była tu jakakolwiek mobilizacja elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, który często nie miał swojego kandydata w drugiej turze.

— Ale jak patrzymy na rozkład godzinowy niedzielnej frekwencji, to można zaryzykować wniosek, że demobilizacja miała miejsce po obu stronach — zarówno tej progresywnej, jak i konserwatywnej. PiS może próbować się do tego odwoływać, tylko ta mała frekwencja nie bierze się znikąd. Bierze się ze zmęczenia, apatyczności. Ogólnie rzecz biorąc, to jest zły sygnał przed wyborami europejskimi, ale nie dla PiS. Pisowski elektorat i tak się zmobilizuje, bo Kaczyński będzie szedł na zwarcie. On nie robił tego przed pierwszą turą. To nie ten elektorat, nie te miasta, nie ta potrzeba. Natomiast teraz czeka nas mocna polaryzacja i wyrazisty przekaz po pisowskiej stronie polskiej polityki. Tak będzie zapewne wyglądał cały polityczny maj.

— Oczywiście, może być to miecz obosieczny. Problem w tym, że wybory będą tydzień po długim weekendzie, będzie ciepło, te wszystkie czynniki mogą odegrać sporą rolę w sytuacji, w której wyborca nie będzie czuł, że stawka jest wysoka. Tusk już nie może za bardzo używać retoryki walki „dobra” ze „złem”. Bo to reprezentowane przez niego „dobro” już doszło do władzy. Skupianie się na pokazywaniu degrengolady pisowskiego państwa też już nie będzie tak skuteczne, bo ten rząd już trochę rządzi i dorobił się własnych problemów, choćby w kwestii rolników, więc naprawdę nie będzie łatwo, zwłaszcza przy odgrzewaniu tematów budzących emocje, takich jak kwestie migracji. Co może zrobić koalicja rządząca? Może zapowiadać stabilizację, związaną choćby z pieniędzmi unijnymi, jakie już otrzymaliśmy, a otrzymamy ich znacznie więcej. Tusk i reszta muszą grać na dużą frekwencję, bo ona niemalże gwarantuje im dobry wynik.

— To będzie dla nich rzeczywiście pierwsza taka okazja, ale pamiętajmy, że jednak trochę czasu musi upłynąć, zanim on będzie mógł powiedzieć, że cokolwiek osiągnął. Pytanie, czy dokona jakichś dramatycznych zwrotów w miejskiej polityce. Niestety często jest tak, że nawet kiedy ktoś przychodzi ze swoimi odważnymi pomysłami, to później wpada w wir tradycyjnego uprawiania polityki na poziomie samorządowym i może być różnie. Ja bym się tutaj nie spodziewała jakichś szalonych zmian, a jeżeli do nich dojdzie, to kto wie, czy nie będziemy świadkami historii takiej, jaką mamy aktualnie w Argentynie, tylko rzecz jasna w skali mikro. Tam wybrano prezydenta o podobnym politycznym zabarwieniu, który zapowiadał, że będzie bardzo odważny w reformowaniu kraju, a tymczasem jego działania jak na razie nie przynoszą spektakularnie dobrego rezultatu. Ciekawe też czy Konfederacja wykorzysta swoje duże umiejętności promocji w internecie. Jeśli będzie to dobrze rozgrywane, to znaczy każdy sukces prezydenta Bełchatowa będzie natychmiast stawał się wiralem w internecie i będą się tym chwalili na lewo i prawo, to może przebije się to do mainstreamu. Ale na to potrzeba czasu i na pewno nie pomoże to Konfederacji przed eurowyborami.

— Powiem panu, że sama mam paru moich młodych znajomych, którzy zyskali mandaty, albo którzy w tej chwili po drugiej turze nawet zostali burmistrzami i prezydentami miast. To są młodzi ludzie, kompletnie nieobecni wcześniej w polityce, którzy po prostu zdobyli przychylność ludzi dobrymi kampaniami i ciekawymi pomysłami. To też pokazuje, że Polacy mają już trochę dość tej arogancji, nie tylko na poziomie centralnym, co widzieliśmy w ostatnich rządach PiS, ale też na poziomie samorządowym. I to już się obywatelom po prostu znudziło.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version