Gdyby doszło do rękoczynów między oficjalną a nielegalną delegacją polskiej sztuki, byłbym wniebowzięty! Cały świat by o tym pisał, a nasza sztuka potrzebuje rozgłosu.
W ferworze rozliczeń, w jatce dymisji i karnawale nominacji łatwo było przeoczyć kolejną aferę związaną z malarzem Ignacym Czwartosem, ulubionym artystą byłej już władzy.
Każda władza ma ulubionych artystów, a każdy porządny satrapa posiada ukochanego pisarza czy malarza, kompozytora bądź aktora. Tak było w każdym szanującym się reżimie, bo to krwiożerczy despoci bardziej interesowali się kulturą niż kryształowi demokraci. Choć przyznajmy: czasami interesowali się przesadnie, co wielu ludziom kultury nie wyszło na zdrowie. Większość artystów ma też, niestety, poglądy polityczne, nierzadko zdumiewające, bo artyści, mówiąc oględnie, nie są przesadnie znani ze swojej mądrości i rozsądku, za to chętnie się wypowiadają.
Kiedyś wojny kulturowe toczyły się wokół prowokacyjnych dzieł artystów lewicowych, jak pamiętne zadymy związane z rzeźbą Maurizia Cattelana, pokazującą Jana Pawła II przygniecionego meteorytem, albo wokół penisa na krzyżu, czyli dzieła „Pasja” Doroty Nieznalskiej. Wówczas prawica dostawała amoku, widząc pohańbionego papieża i ukrzyżowanego fallusa, dzisiaj lewica dygocze w delirium z powodu obrazów pokazujących żołnierzy wyklętych, świętych polskich oraz kibiców piłkarskich. We wszystkich tych przypadkach mamy do czynienia ze sztuką zaangażowaną, różnica taka, że prawicowcy nie trawią lewicowej sztuki zaangażowanej, zaś lewicowcy – prawicowej. A przecież najmniej ważne – to pogląd przestarzały i wszeteczny – jest to, czy oglądamy sztukę prawicową, czy lewicową, ale czy oglądamy sztukę dobrą, czy złą. Mnie się siusiak na krzyżu wybitnie nie podobał, a obrazy Czwartosa mi się podobają – czy to znaczy, że jestem oszalałym prawakiem, wyznawcą wyklętych i pasjonatem kibolstwa? Obrazy Czwartosa mi się podobają, a na pewno intrygują. Mnie malarstwo Czwartosa pociąga, a jego poglądy mogą mnie ewentualnie bawić. Ja wobec Czwartosa nie pozostaję obojętny, ale nie dlatego, że Czwartos prawicowy, tylko dlatego, że wściekle ciekawy, niepokojący, a nawet (może niechcący) dowcipny. I nie ja pierwszy widzę w jego obrazach nawiązania do Nowosielskiego i Wróblewskiego. Jako laik mam pełne prawo do prywatnych zachwytów, tak jak inni mogą zachwycać się robiącą światową karierę Ewą Juszkiewicz, która mnie nie zachwyca. Tyle że wartość malarstwa Czwartosa nie ma znaczenia dla lewicowej prasy, która uparcie pisze „prawicowy malarz”, a to znaczy, że Czwartos jest pacykarzem, nie artystą. Czy koleżeństwo lewicowe, oglądając obrazy Picassa, myśli nieustannie o jego przynależności do partii komunistycznej?
Foto: Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki
Najnowsza afera na tym polega, że Czwartos został przez poprzedniego ministra Glińskiego delegowany na rozpoczęte właśnie Biennale w Wenecji, by reprezentować polską sztukę w naszym pawilonie narodowym, lecz nowy minister Sienkiewicz Czwartosa z Wenecji wycofał z powodów politycznych. A mimo to Czwartos w Wenecji obrazy pokaże. Z pomocą przyszło bowiem Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski, wciąż znajdujące się w rękach Piotra Bernatowicza, nominata Glińskiego. Ówże Bernatowicz na Biennale organizuje alternatywną prezentację polskiej sztuki z Czwartosem w roli głównej. My tradycje państwa podziemnego mamy mocne, etos anarchii też nie słabnie, w wojnach domowych jesteśmy wyćwiczeni, dwie wrogie sobie wystawy polskiej sztuki w Wenecji to wspaniałe wydarzenie. Gdyby doszło do rękoczynów między oficjalną a nielegalną delegacją polskiej sztuki, byłbym wniebowzięty! Cały świat by o tym pisał, a nasza sztuka potrzebuje rozgłosu. Jeśli Czwartos nielegalnie jedzie do Wenecji, to mamy do czynienia z fantastyczną prowokacją artystyczną i cudownym skandalem. A przecież historia sztuki bez prowokacji i skandali byłaby żałośnie uboga!
Czwartos miał na Biennale namalować obraz z Merkel i Putinem połączonymi swastyką. Nie znalazłem informacji, czy dzieło zostało ostatecznie spłodzone, czy też było tylko zamiarem. Teraz pytanie: czy gdyby na obrazie był Kaczyński z Putinem – w chwili namiętnego pocałunku, jak Breżniew z Honeckerem na słynnym zdjęciu – a obraz namalowałby lewicowy artysta, to bylibyśmy zachwyceni czy oburzeni? Może byśmy sławili lewicowego artystę za to, jak wspaniale pokazał, że reżim Kaczyńskiego był w istocie putinizmem i jak dziwne i zażyłe są relacje ludzi PiS z Kremlem? Czy gdyby lewicowa artystka wyrzeźbiła Trumpa z Orbánem połączonych swastyką, to pialibyśmy z zachwytu nad fenomenalnością tej rzeźby, czy też pisalibyśmy, że to kicz? Wymyślam te idiotyczne przykłady, bo chciałbym, aby ktoś kompetentny mi powiedział, czy malarstwo Czwartosa jest wybitne, czy nieudaczne, nie zaś, że Czwartos jest malarzem prawicowym. Chciałbym, by mi krytyk bądź historyk sztuki, odrzucając wszystkie polityczne konteksty, powiedział, czy Czwartos zasługuje na Wenecję.
W monachijskiej Pinakotece, tamtejszym muzeum sztuki współczesnej, pewien pracownik techniczny powiesił obok dzieł Andy’ego Warhola namalowany przez siebie obraz. Nieznany z nazwiska pasjonat amator, pragnący powisieć trochę obok uznanych geniuszy, kiedy muzeum było zamknięte, przemycił do niego dzieło przedstawiające czteroosobową rodzinę: dwójkę rodziców prowadzących za ręce dwoje dzieci. Postaci nie posiadają twarzy, a rodzice nawet nóg, a składają się w zasadzie wyłącznie z marynarki i garsonki. Chłopczyk ma na głowie coś jak beret, dziewczynka nie ma nic, ubrania są w barwach zgniłobrązowych na niechlujnym biało-szarym tle. Jest to gniot, jaki śmiało mógłby zostać wywieszony w warszawskiej galerii jako obraz młodego, obiecującego malarza i z pewnością znalazłby entuzjastycznego kupca.
Troll malarski z monachijskiej Pinakoteki jest jednak gorszym artystą niż Czwartos, choć lepszym performerem. Wszak przez cały dzień jego bohomaz wisiał spokojnie w muzeum, bo kierownictwo bało się go zdjąć, a widzów dziwiło wyłącznie to, że obraz nie ma podpisu z nazwiskiem twórcy. Zakładam się o trzysta lat odpustu, że przed obrazem stawały grupki koneserów sztuki i wnikliwie analizowały głębokie przesłanie tej porażającej kompozycji. Gdy szefostwo Pinakoteki się ocknęło, obraz zdjęto, wywalono z pracy malarza amatora, dowodząc, że rozumienie istoty prowokacji artystycznej jest dyrekcji muzeum zupełnie obce.
Radzę jednak szanować artystów bez względu na poziom ich talentu, bo sfrustrowany artysta, którego twórczości nie doceniono, może zemścić się okrutnie. Wybaczcie banalny przykład, ale gdyby kiedyś pewnego austriackiego malarza przyjęto do wiedeńskiej ASP, toby się zajął nieszkodliwym pacykarstwem i może nawet się z tego utrzymał. Ten wrażliwy samouk lubił malować ckliwe pejzaże, a także słodkie widokówki, co mnie osobiście szczerze wzrusza. Nie omieszkał nawet popełnić klasycznego jelenia na rykowisku, o bukietach kwiatów w wazonie nie wspominając. Niestety, bezduszność wykładowców wiedeńskiej Kunstakademie, którzy wrażliwca oblali dwa razy na egzaminach wstępnych, doprowadziła do potwornych konsekwencji dla świata.