Donald Tusk przeszedł w ostatnich tygodniach do dyplomatycznej ofensywy. W tle agresywna polityka Rosji, problemy rolników i miliardy z UE.
Lista podróży i spotkań jest imponująca. Polski premier wziął udział w szczycie Grupy Wyszehradzkiej, spotkał się z szefami rządów Kanady, Litwy, Łotwy, Szwecji, Finlandii i Norwegii, razem z prezydentem Andrzejem Dudą złożył wizytę w Białym Domu, a w piątek w Berlinie rozmawiał z kanclerzem Olafem Scholzem i prezydentem Emmanuelem Macronem w ramach Trójkąta Weimarskiego. W międzyczasie rząd toczył negocjacje z Komisją Europejską, zakończone porozumieniem Tuska z Ursulą von der Leyen w sprawie odblokowania środków z KPO.
Co jej powodem tej nadzwyczajnej międzynarodowej aktywności premiera? Czy stoi za nią jakaś strategia? Co udało się w jej wyniku osiągnąć?
Putin mobilizuje europejskich liderów
Wszystkie spotkania na szczycie z udziałem Tuska łączy jedno — kontekst rosyjski. Trudno się temu dziwić, bo toczona przez Rosję wojna w Ukrainie jest dziś najważniejszym wyzwaniem dla polskiej dyplomacji, zwłaszcza gdy na froncie jest pat, a kolejna runda amerykańskiego wsparcia dla Ukrainy padła ofiarą wewnętrznej polaryzacji amerykańskiej sceny politycznej.
To właśnie kontekst rosyjski wyznacza główny, północno-wschodni kierunek ofensywy dyplomatycznej Tuska. Premier spotykał się bowiem w ostatnich tygodniach głównie z naszymi sąsiadami, z liderami państw bałtyckich i skandynawskich. Wojna przypomniała nam o znaczeniu tych sojuszów. To państwa, z którymi łączy nas wspólny stosunek do rosyjskiej agresji i wspólne wyzwania bezpieczeństwa związane z rozwojem wojny, ale także z hybrydowymi działaniami Rosji i Białorusi na granicy i w cyberprzestrzeni. Bałtowie i Skandynawowie podobnie jak Warszawa znajdują się w awangardzie państw domagających się większego zaangażowania Europy w wojskową pomoc Ukrainie. To więc naturalne, że Tusk rozmawia z przywódcami tych państw, a w naszym wspólnym interesie leży to, by nasz punkt widzenia np. na wojnę przekładał się bardziej na europejską politykę.
Północno-wschodni kierunek jest też wynikiem trudnego partnerstwa w ramach Grupy Wyszehradzkiej. Ostatni szczyt w Pradze oceniany był przez komentatorów jako najtrudniejszy od lat. Wyraźnie widać pęknięcie grupy na dwa obozy: polsko-czeski i słowacko-węgierski. Ten pierwszy domaga się większego zaangażowania Europy w wojskową pomoc Ukrainie, ten drugi taką pomoc wyklucza.
Mimo wszystkich różnic szczyt nie skończył się konkluzją, że „Wyszehrad jest martwy”. Państwa grupy ciągle mają choćby wspólne interesy związane z koniecznością ochrony własnych rynków spożywczych przed tanimi produktami rolnymi z Ukrainy.
Protesty rolników problemem i szansą
Rolnictwo jest drugim, po względach bezpieczeństwa i pomocy Ukrainie, istotnym kontekstem ostatnich podróży Tuska. Polska, Słowacja, Węgry i państwa bałtyckie mają podobne problemy związane z ukraińskimi produktami rolnymi.
Państwa te cierpią również z powodu destabilizacji światowych rynków rolnych, spowodowanej przez celowe działania Białorusi i Rosji, które zalały rynki tanimi produktami rolnymi, wyprodukowanymi bardzo niskim kosztem dzięki wykorzystaniu gazu, którego Rosja nie mogła sprzedać na zachód.
Tusk bardzo poważnie traktuje protesty rolników, bo wie, że łatwo mogą się one wymknąć spod kontroli i politycznie uderzyć w koalicję rządową. Z drugiej strony, gdyby udało się mu rozwiązać jakąś część problemów rolników, odciągając ich od PiS, byłby to wielki polityczny sukces, procentujący w kolejnych wyborach.
Rząd Mateusza Morawieckiego nie potrafił pracować wspólnie z międzynarodowymi partnerami na rzecz rozwiązania problemów polskiego rolnictwa, co najwyżej na potrzeby kampanii wyborczej podsycał spór z Ukrainą i z Komisją Europejską, by pokazać swoim wyborcom, że twardo broni interesów polskich rolników. Tusk ma inne, rozsądniejsze podejście. Zakłada, że problem polskiego rolnictwa jest częścią ogólnoeuropejskich problemów tej branży i trzeba maksymalnie zeuropeizować rozwiązania. W tym celu rozmawia z Bałtami czy krajami Wyszehradu, by budować sojusze na rzecz rozwiązań uwzględniających specyfikę regionu.
Tusk korzysta z kontaktów w Europie
Przełomem zakończyły się negocjacje w sprawie KPO. Ursula von der Leyen ogłosiła pod koniec lutego podczas wizyty w Warszawie odblokowanie przysługujących nam 137 mld euro. Biorąc pod uwagę, że nie dokonano jak dotąd żadnych ustawowych zmian, odkręcających „deformy” PiS, to porozumienie trzeba uznać za osobisty sukces Tuska oraz dowód siły polskiego premiera w Unii.
Sukcesem jest też wskrzeszenie Trójkąta Weimarskiego, formatu, który w okresie rządów PiS stał się praktycznie martwy głównie za sprawą antyniemieckiej polityki Zjednoczonej Prawicy. W piątek Tusk, świeżo po spotkaniu z Joe Bidenem w Białym Domu, umówił się w Berlinie z przywódcami Francji i Niemiec. Spotkanie między Scholzem i Macronom rozszerzono o Tuska z inicjatywy niemieckiego kanclerza.
Już samo zaproszenie do Berlina było znaczące, bo ustawia nas symbolicznie w roli pośrednika między Ameryką a najważniejszymi państwami Europy Zachodniej i między skłóconymi w ostatnich miesiącach Scholzem i Macronem.
Po naradach przywódcy zapowiedzieli zwiększenie pomocy Ukrainie. Europa ma wspólnie wyruszyć na zakupy amunicji dla walczących Ukraińców, w tym tej produkowanej poza granicami Unii, na co wcześniej nie chciała się zgodzić Francja. Europa ma też pomóc Ukrainie rozwijać jej własne możliwości produkcyjne w dziedzinie uzbrojenia oraz wesprzeć Mołdawię, która może stać się kolejnym celem działań Putina. Pojawiła się nawet sugestia, że Niemcy mogą przekazać swoje rakiety dalekiego zasięgu Taurus za pośrednictwem państw trzecich, np. Wielkiej Brytanii.
Trójkąt Weimarski stał się forum, dzięki któremu Europa dała do zrozumienia, że w sytuacji, gdy polityka Stanów Zjednoczonych sparaliżowana jest przez wewnętrzny spór, Stary Kontynent przejmie na siebie dużą część ciężaru wspierania Ukrainy. Dwa najważniejsze państwa kontynentu mówią tu wreszcie w sposób, jakiego oczekiwaliśmy od nich od dawna, choć Niemcy ciągle z zastrzeżeniami i rezerwą.
Ta zmiana nie jest oczywiście zasługą Tuska i polskiej dyplomacji. O wiele istotniejsza jest ewolucja prezydenta Macrona, ocena sytuacji na froncie i paraliż polityki amerykańskiej wobec Ukrainy. Niemniej polski rząd zapewnił sobie miejsce przy stoliku dla dorosłych.