Filmy, na których 20-latkowie kupują drugie mieszkanie i trzeci samochód, opowiadają o tym, jak dorobili się na kryptowalutach czy współpracy z markami, podnoszą Kasi ciśnienie. Jest w ich wieku, ciężko pracuje, nie stać jej nawet na wakacje. Z badań wynika, że przedstawicielom pokolenia Zet takim jak ona często trudno jest ocenić własną sytuację finansową. A to wywołuje ogromny stres.
– Pewnie w wielu przypadkach to ich wspaniałe życia to ściema pod publikę, ale mimo że mam tego świadomość i tak psują mi nastrój. Ja nie wiem, czy kiedykolwiek będę w stanie kupić mieszkanie, a jeśli już to z wielkim kredytem. I to mimo że ciężko pracuję od lat – mówi 23-letnia Kasia.
Nie planuje, co będzie w przyszłości, woli się nie rozczarować. Wystarczająco rozczarowuje ją to, że nie potrafi się w pełni cieszyć z tego, co już osiągnęła oraz ciągłe poczucie bycia niewystarczającą. Nie wie, co – poza unikaniem social mediów – mogłaby zrobić, żeby się tych myśli pozbyć.
Bez planowania
Zaczęła działać już w czwartej klasie podstawówki. Za lepszą ocenę z jednego z przedmiotów uczniowie mieli się zapisać do Polskiego Czerwonego Krzyża i zaangażować w wybraną akcją. Kasi pomaganie spodobało się na tyle, że została w PCK na kolejne sześć lat. Zrezygnowała, bo czuła, że jej pomysły na lokalne inicjatywy nie były brane pod uwagę. A bardzo chciała robić coś dla swojej społeczności. A chociaż poświęcała na to większość wolnego czasu, nigdy nie usłyszała nawet „dziękuję”.
— To jasne, że nie poszłam tam, by zbierać pochwały. Ale dobrze, gdy ktoś od czasu do czasu powie ci, że robisz dobrą robotę. Inaczej masz wrażenie, że twoje działania nie mają znaczenia, więc szybko się wypalasz – mówi 23-latka.
Dołączyła do Amnesty International, co jednak wiązało się z częstymi dojazdami do Warszawy z małego miasta pod Łodzią, byciem w ciągłym pogotowiu, gdyby któryś z projektów zaczął się sypać. Tam czuła już, że się ją ceni, ale fizycznie było to zbyt przytłaczające. Szczególnie że w wieku 16 lat poszła pracować w gastronomii, żeby zacząć na siebie zarabiać.
– W domu się nie przelewało. Marzyłam, by jak najszybciej pójść na swoje – wyjaśnia. Od 19 roku życia utrzymuje się sama. Obecnie pracuje w branży finansowej i studiuje dziennie. Aktywizm odpuściła zupełnie, bo choćby stanęła na głowie, nie miałaby czasu. Z jednej strony czuje dumę, że jest dużo bardziej samodzielna niż większość jej rówieśników. Cieszy się ze swojej zaradności. Z drugiej ma wrażenie, że młodzieńcze lata przeciekają jej przez palce.
— Trochę zazdroszczę znajomym, którzy jeżdżą do Grecji czy Włoch, gdy ja siedzę przy biurku ze świadomością, że od lat nie miałam urlopu. I nie ma perspektyw, że to się zmieni, bo obecnie odkładamy z chłopakiem na jego operację, którą musi niestety zrobić prywatnie – stwierdza.
Inni mają lepiej
Eksperci z firmy Jabra pod koniec ubiegłego roku przebadali pracujące osoby z pokolenia Z z Polski, Francji, Niemiec, Hiszpanii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Australii, Chin, Japonii i USA. Okazało się, że aż 52 proc. z nich odczuwa wypalenie zawodowe i trudny do zniesienia stres. Niezadowolenie zawodowe to jedna z przyczyn, która prowadzi do innej statystyki – Fundacja Walton Family informuje, że 42 procent tego pokolenia zmaga się z depresją, a 23 proc. nie widzi nadziei na zmianę sytuacji.
Jednocześnie wiele Zetek uważa, że nie jest w dobrym miejscu w życiu. Badanie IRcenter przeprowadzone na grupie młodych dorosłych Polaków między 16. a 35. rokiem życia pokazało, że 42 proc. z nich stresuje się brakiem pomysłu na siebie. Młodzi wierzą, że inni podejmują korzystniejsze wybory i lepiej sobie radzą.
Czują, że są z tyłu także, jeśli chodzi o kwestie finansowe – z badania Credit Karma wynika, że uważa tak 48 proc. Zetek. Uważają, że zarabiają za mało i, że jeden nieuważny ruch może je wpędzić w poważne finansowe kłopoty. O ile w pewnych przypadkach to może być prawda, o tyle znacznie częściej wynika to z „pieniężnej dysmorfii” (z ang. money dysmorphia), którą według badaczy odczuwa znaczna część Zetek.
Nie są w stanie realistycznie ocenić, jak wypadają na tle społeczeństwa, czy ile byliby w stanie przeżyć ze swoich oszczędności. To wynik słabej edukacji ekonomicznej, ale też wpływ influencerów, którzy przekonują, że żyją „standardowym życiem”, kiedy w rzeczywistości ten „standard” przekracza możliwości finansowe większości ludzi.
Łatka nieudacznika
Pierwsze, co przychodzi 28-letniej Malwinie, gdy myśli o swojej pracy to „nuda” i „męczarnia”. Zajmuje się badaniami rynku i, jak mówi, „klepaniem excela”. Ma poczucie, że gdyby nagle jej zawód zniknął z powierzchni ziemi, to nic by się nie wydarzyło. – Sprawdzam na przykład, co zrobić, by ludzie kupowali więcej majonezu. Nie ratuję komuś życia, nie walczę z niesprawiedliwością, nikogo nie wspieram. Ten brak celu mnie rozwala – mówi.
Mimo że nie widzi większego sensu w tym, co robi, to regularnie bierze nadgodziny i pracuje w weekendy. W jej rodzinie mocno obecny był kult sukcesu. Dziadkom, wujkom i ciotkom udało się zbudować dochodowe biznesy. Dobrze poszło właściwie wszystkim, tylko nie jej rodzicom, którzy zyskali status nieudaczników. Malwina bardzo nie chciała, żeby o niej też tak mówiono.
— W wieku 16 lat zamieszkałam z dziadkami. Zobaczyłam na własne oczy, że żyją dużo lepiej niż moi rodzice. I sporo się nasłuchałam o tym, jak ważne są dobre zarobki i wspinanie się po korporacyjnej drabinie albo tworzenie czegoś swojego. Tyle tylko, że ja się nigdzie nie wspinam, nie widzę za bardzo szansy na awans. Zarobki mam nie najgorsze, ale wyższych nie będzie, bo w tej firmie doszłam najdalej, gdzie się dało – wzdycha Malwina.
Chomik w kołowrotku
Mogłaby odpuścić, poświęcić więcej czasu na zadbanie o siebie, ale strach przed „nieudacznictwem” jej nie pozwala. – Biegam, jak ten chomik w kołowrotku – stwierdza. Czasem się zastanawia, czy nie rzucić tego wszystkiego i nie spróbować zacząć od nowa. Strach, że by się nie udało, jest jednak zbyt duży.
Bywa też, że fantazjuje o poznaniu bogatego męża, który wyzwoli ją spod kieratu bezsensownej pracy. – Widzę czasem na Instagramie dziewczyny, które mają bardzo majętnych partnerów i żyją jak w bajce. Rano pilates, potem lunch z koleżankami, zakupy i nagrywanie filmików. Może i takie życie też nie ma głębszego celu, ale przynajmniej nie muszą przesiadywać w biurze i liczyć każdej złotówki – opowiada Malwina.
Z tyłu głowy kołacze jej też myśl o katastrofie klimatycznej. Czy ma zajeżdżać się tylko po to, by finalnie zginąć w wojnie o wodę albo umrzeć z powodu przegrzania? Albo czekać na emeryturę, która będzie groszowa, o ile w ogóle jakąś dostanie? Dodaje: – I już nawet nie jest mi smutno. Jestem zwyczajnie zła, że życie jest tak niesprawiedliwe.
Więcej i lepiej
Psycholożka i psychoterapeutka Katarzyna Kucewicz zauważa, że pokolenie Z weszło w świat mediów społecznościowych jeszcze jako dzieci i dlatego tak trudno powstrzymać się mu przed porównywaniem się z tym, co widzi. – I nie chodzi tylko o porównywanie wyglądu, bo to działa też na innych płaszczyznach. Widzimy ludzi studiujących za granicą, pracujących w światowych korporacjach albo będących spadkobiercami fortun. I choćbyśmy nie wiem, jak chcieli pewnych rzeczy, jak to, w jakich warunkach ekonomicznych dorastaliśmy, nie przeskoczymy. Jednak poczucie, że tyle osób ma „lepsze życie” będzie nas drenować – mówi.
Zaznacza, że wpływ na poczucie wypalenia i beznadziei wśród Zetek ma też wychowanie. Ich rodzice często czuli presję, by robić ciągle więcej i lepiej i przenieśli ją na swoje dzieci. One albo w ten model weszły, albo zauważyły, że nie chcą tak jak rodzice oddać życia pracy.
— Jednocześnie trudno im znaleźć posadę, w której nie będą musiały tego robić i zarabiać tyle, by nie martwić się o pieniądze — podkreśla Kucewicz.
Uważa, że dobrze jest się przyjrzeć, kogo się obserwuje w social mediach i czy te osoby nie sprawiają, że czujemy się gorzej. Do tego warto też rozpoznać schematy, jakie przekazali nam rodzice. Zastanowić, czy chęć bycia najlepszą pracownicą korporacji jest nasza, czy też może została nam wdrukowana, gdy dorastaliśmy.
Nauka odpoczynku
Natomiast gdy przyjdzie kryzys wypalenia, według psycholożki dobrze poszukać odpowiedzi na pytanie: co konkretnie mnie wypaliło? — Eliminacja tego czynnika prawdopodobnie sprawi, że będzie nam lepiej. Może nie umiemy się relaksować? Wracamy po 8 godzinach pracy i scrollujemy social media przez kilka godzin? Raz na jakiś czas to nic złego, ale jeśli to norma, to tylko dalej się bodźcujemy, zamiast odpocząć. Nasze ciało i mózg potrzebują różnorodności, ruchu, pobudzających intelektualnie aktywności – wyjaśnia.
Mówi też, że jeśli wypalenie sprawia, że coraz trudniej nam wyjść z łóżka, to warto poprosić o pomoc specjalistę. Im szybciej to zrobimy, tym mniejsze będą niszczące konsekwencje. — Nieleczone wypalenie może w nas na przykład wytworzyć taką awersję do pracy, którą kiedyś była naszą pasją, że już nigdy nie będziemy w stanie do niej wrócić — mówi Kucewicz.
Kluczowa diagnoza
Mateusz od kilku miesięcy nie ma nudności, kiedy wstaje rano z łóżka. Wcześniej, gdy studiował prawo, właściwie co drugi dzień było mu niedobrze. Męczyły go też zawroty głowy, często się przeziębiał. Wolny czas spędzał, leżąc w łóżku, bo na nic innego nie miał ani siły. Widział w mediach społecznościowych, jak jego znajomi imprezują, dobrze się bawią. Dręczył się, że niszczy relacje przez lenistwo. Ale wyjście z domu go przerastało.
Po blisko roku takiego funkcjonowania poszedł do lekarza rodzinnego. Ten odesłał go do psychiatry. Diagnoza: depresja i zaburzenia lękowe. – Okazało się, że to stres mnie tak poskładał – mówi 22-latek.
Jego rodzice są prawnikami. Od dziecka mówili mu, że powinienem skończyć prawo, zrobić aplikację adwokacką i przejąć po nich kancelarię, gdy sami będą już starzy. Mateusz dawał z siebie wszystko. – To ciśnienie mnie w końcu przygniotło – mówi. Za radą lekarza wziął dziekankę i zaczął chodzić na terapię grupową na dziennym oddziale psychiatrycznym.
Wybrać szczęście
— Zrozumiałem, że ja wcale nie chcę być prawnikiem. Że moim marzeniem jest praca ze zwierzętami. Zacząłem grzebać w sprawie i okazało się, że jest kierunek studiów, który nazywa się stosowana psychologia zwierząt. Idealna sprawa dla mnie – uśmiecha się Mateusz.
Obawiał się, co na te zmiany powiedzą jego rodzice, ale przyjęli to zaskakująco dobrze. Mężczyzna ma wrażenie, że przestraszyła ich diagnoza i mieli poczucie winy, że się do jego stanu przyczynili. – Jak im mówiłem, że zmieniam kierunek, to ręce mi się trzęsły z emocji. Tata powiedział, żebym robił tak, żeby mi było dobrze. A mama się popłakała i mnie przytuliła – opowiada.
Czasem jeszcze nachodzą go myśli, czy aby sobie życia nie utrudnił. Po prawie miałby gwarantowaną posadę, względny spokój. – Ostatecznie wolę jednak mieć nieco mniej pieniędzy i być szczęśliwy – stwierdza.