Władze Gruzińskiego Marzenia zapowiadają, że się nie cofną. O destabilizację sytuacji w kraju oskarżają Zachód, zarzucając mu, że chce wywołać w Gruzji kolejną „kolorową rewolucję” – mówi Wojciech Wojtasiewicz, ekspert w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
„Newsweek”: Po ogłoszeniu przez władze Gruzji decyzji o zawieszeniu rozmów akcesyjnych z Unią Europejską kraj ogarnęła nowa fala protestów. Demonstranci mają szansę, by wymusić na władzach cofnięcie tej decyzji albo powtórzenie nieuznawanych przez opozycję wyborów z października?
Wojciech Wojtasiewicz, PISM: – Decyzja władz z partii Gruzińskie Marzenie o zawieszeniu procesu akcesji do UE była dla mnie zupełnie niezrozumiała. Władze podpaliły w ten sposób kraj, same strzeliły sobie w stopę. Wygenerowały wielkie społeczne wzburzenie, większe niż to, jakie towarzyszyło przyjęciu ustawy o „zagranicznych agentach” wiosną tego roku czy nieprawidłowościom wyborczym, jakie miały miejsce przy okazji wyborów pod koniec października tego roku. Na ulice Tbilisi i kilku innych większych miast wyszły w sumie dziesiątki tysięcy osób. Poparcie Gruzinów dla integracji z Unią i zbliżenia z Zachodem jest przeważające, według różnych badań popiera je 80-90 proc. społeczeństwa.
Pytanie, jak długo można wychodzić na ulice. Władze Gruzińskiego Marzenia zapowiadają, że się nie cofną, nie zmienią zdania, nie zorganizują przedterminowych wyborów. O destabilizację sytuacji w kraju oskarżają Zachód, zarzucając mu, że chce wywołać w Gruzji kolejną „kolorową rewolucję”. Same są impregnowane na naciski Zachodu, zachodnie demokracje mają bardzo ograniczone możliwości nacisku na obecny rząd w Tbilisi.
Obawiam się więc, że protesty zostaną w końcu spacyfikowane, a Gruzińskie Marzenie umocni swoją władzę. Chyba że stanie się coś nieprzewidywalnego, że dojdzie do jeszcze większej eskalacji – np. nie daj boże, ktoś zginie, co wywoła jeszcze większy bunt społeczny. Albo armia opowie się po stronie opozycji – ale to wszystko mało prawdopodobne scenariusze.
14 grudnia mają się odbyć jeszcze wybory prezydenckie, opozycja już zapowiada, że ich nie uzna. Gruzji grozić będzie dwuwładza?
– Opozycja już nie uznaje nowego parlamentu, odmówiła przyjęcia mandatów. Uważa, że powinien on wstrzymać się z pracami do czasu aż Sąd Konstytucyjny rozpozna wniosek prezydentki Salome Zurabiszwili, domagającej się unieważnienia wyborów. Sąd jednak jak dotąd nie wszczął odpowiedniej procedury.
Prezydenta wybiera kolegium elektorów – wcześniej wybory miały charakter bezpośredni, głowę państwa wybierali Gruzini w głosowaniu powszechnym – złożone z parlamentarzystów i samorządowców. W sytuacji, gdy opozycja odmówiła przyjęcia mandatów, jest oczywiste, że wygra kandydat Gruzińskiego Marzenia. Prezydent Zurabiszwili zapowiedziała, że choć jej kadencja kończy się w grudniu, to nie ustąpi ze stanowiska tak długo, aż jej następca nie zostanie wybrany w prawidłowy sposób. Gruzja znajduje się więc w sytuacji głębokiego kryzysu konstytucyjnego i sytuacja będzie się tylko pogarszać.
Co stanie się, jeśli władza Gruzińskiego Marzenia przetrwa protesty i skutecznie wybierze swojego prezydenta?
– Będzie się działo to, co teraz, tylko bardziej. Obawiam się, że sytuacja w kraju się pogorszy, zaostrzą się prześladowania społeczeństwa obywatelskiego, organizacji pozarządowych, wolnych mediów. Temu służyła zresztą przyjętą wiosną ustawa o „agentach zagranicznych”. Postępować też będzie międzynarodowa izolacja Gruzji, głównie na Zachodzie. Październikowego zwycięstwa Gruzińskiemu Marzeniu pogratulowały tylko kraje autorytarne: np. Azerbejdżan i Turcja. Kraje zachodnie na razie ciągle są niezdecydowane, co robić. Unia Europejska i Stany Zjednoczone z ostateczną decyzją, czy uznać wybory w październiku, czekają na publikację oficjalnego raportu misji obserwacyjnej.
Jednocześnie Stany wypowiedziały partnerstwo strategiczne Gruzji, a władze Unii Europejskie rozważają różne sankcje wobec gruzińskich władz. Nie ma tu jednak jednomyślności wśród państw członkowskich, niechętne są im Węgry czy Słowacja. Pojawiły się też pomysły o zawieszeniu ruchu bezwizowego między Gruzją a Unią Europejską, ale z nieoficjalnych doniesień ze szczytu ministrów UE w listopadzie, wynikało, że niechętne miały być temu Niemcy.
Wśród liderów UE panuje też obawa, że sankcje jeszcze głębiej wepchną Gruzję w ramiona Rosji i Chin. Z drugiej strony, brak reakcji na nieprawidłowości wyborcze czy przemoc wobec demonstrantów wytworzy w gruzińskich władzach poczucie bezkarności i przekonanie, że czegokolwiek by nie zrobiły, to Unia Europejska i tak nie zareaguje.
Mówi się, że Gruzińskie Marzenie zbliży teraz Gruzję do Rosji. Jakby to miało w praktyce wyglądać? Kraje nie utrzymują przecież relacji dyplomatycznych, dzieli je problem separatystycznych gruzińskich republik Abchazji i Osetii.
– Oficjalne stosunki dyplomatyczne nie są koniecznym warunkiem pogłębiania zależności Gruzji od Rosji. Władze gruzińskie zapowiadają co prawda, że okres zawieszenia procesu akcesyjnego wykorzystają do wzmocnienia gruzińskiej gospodarki, a następnie z mocniejszych pozycji wrócą do negocjacji i kraj dołączy do Unii w 2030 r.
Można poważnie traktować te deklaracje?
– Nie, to próba tworzenia alternatywnej rzeczywistości. W listopadzie Komisja Europejska opublikowała raport na temat postępów krajów kandydackich. I wynikało z niego jasno, że Gruzja nie tylko nie poczyniła żadnych postępów, ale wręcz dokonał się regres, jeśli chodzi o spójność polityki zagranicznej kraju z polityką zagraniczną Unii Europejskiej, o prawa człowieka, wolność mediów i swobodę działania organizacji pozarządowych. Konkluzje były jasne: w tych warunkach nie można rozpocząć negocjacji akcesyjnych. Tym bardziej kuriozalna była więc deklaracja gruzińskiego rządu, że to on teraz zawiesza proces negocjacji.
Wróćmy do zbliżenia z Rosją, jakby ono miało wyglądać?
– Znów, będzie to kontynuacja tego, co działo się w ostatnich latach. Bo do zbliżenia już doszło: wzrosła wymiana handlowa między Rosją i Gruzją, Gruzja stała się miejscem gromadzących rosyjskich turystów, wielu Rosjan napłynęło do Gruzji po ogłoszeniu przez Putina częściowej mobilizacji. Szacuje się, że to kilkadziesiąt tysięcy osób. Wielu z nich pozakładało działalności gospodarcze, kupiło nieruchomości na terenie Gruzji.
Na wznowienie relacji dyplomatycznych się nie zanosi, choć taką możliwość sugerował szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow. By do tego jednak doszło to albo Rosja musiała wycofać uznanie niepodległości Abchazji i Osetii – co nie wydaje się możliwe – albo ich niepodległość musiała uznać Gruzja. Na to dziś Gruzińskie Marzenie też nie może sobie pozwolić, bo to by wywołało jeszcze większe społeczne wzburzenie niż obecne.
Choć przed wyborami Gruzińskie Marzenie zapowiadało, że potrzebuje większości konstytucyjnej, by „przywrócić integralność terytorialną kraju”. Spekulowano, że miałoby to oznaczać taką zmianę konstytucji, by Gruzja uznała niepodległość dwóch separatystycznych republik, a następnie utworzyła z nimi konfederację. To wydaje mi się bardzo mało prawdopodobne, ale w przypadku tej władzy niczego nie wykluczam.
Choć trzeba też pamiętać, że celem Gruzińskiego Marzenia nigdy nie było zbliżenie z Rosją jako takie. I nie chodzi tu tylko o nastroje społeczne – po prostu Gruzińskiemu Marzeniu zależy nie na Rosji, a na własnej władzy. I teraz będzie przy nim trwać, bo jego obecni liderzy obawiają się, że jeśli stracą władzę, to trafią po prostu do więzienia.
Jak bardzo za wyborczym sukcesem Gruzińskiego Marzenia bezpośrednio stała Rosja? Mamy jakieś informacje?
– Nie mamy dowodów, by przed wyborami do Tbilisi zostali wysłani rosyjscy „polittechnolodzy”, ani by teraz jacyś rosyjscy doradcy pomagali gruzińskim władzom w pacyfikacji protestów. Natomiast Rosja rozsiewała dezinformację, która sprzyjała rządzącym – np. oskarżając opozycję, zachód i organizację pozarządowe o próbę przeprowadzenie kolejnej kolorowej rewolucji.
W kampanii wyborczej Gruzińskie Marzenie przekonywało, że jeśli opozycja wygra, to wywoła to chaos i wojnę. Na ulicach gruzińskich miast pojawiły się plakaty, gdzie po jednej stronie były zniszczone ukraińskie miasta a po prawej kwitnące, gruzińskie. Przekaz jest jasny: dziś w Gruzji panują spokój, stabilność i rozwój, ale może być druga Ukraina. Co pokrywało się z tym, co mówiły rosyjskie służby.
Co umocnienie władzy Gruzińskiego Marzenia i dalszy zwrot Gruzji ku Rosji będzie oznaczać dla naszego regionu?
– Na pewno pogorszy to bezpieczeństwo wschodniej części UE. Zwłaszcza Polski, której władze zawsze prowadziły politykę wspierania europejskich aspiracji Gruzji i poszerzania wpływów Zachodu w dawnych republikach radzieckich.
Utrzymanie się przy władzy Gruzińskiego Marzenia wzmocni Rosję w jej bezpośrednim sąsiedztwie, w obszarze, który Moskwa zawsze uznawała za swoją strefę wpływów. Pamiętajmy, że rosyjskie wojska stacjonują w Abchazji i Osetii Płd. Więc nawet z prozachodnim rządem Gruzja byłaby zagrożona militarnie. Nie można też wykluczyć najgorszego scenariusza, w którym Rosja wkracza ze swoimi wojskami, by „pomóc” w „przywróceniu stabilności” w kraju. Nawet sama możliwość tego scenariusza działa paraliżująco na gruzińskie społeczeństwo.
Prorosyjski zwrot w Gruzji mógłby jakoś pomóc Rosji w prowadzeniu wojny przeciw Ukrainie? Albo odciążyłby ją gospodarczo?
– Nie ma tu bezpośredniego przełożenia. Utrzymanie władzy Gruzińskiego Marzenia wzmacnia Federację Rosyjską raczej w wymiarze prestiżowym niż militarnym czy gospodarczym. Gruzja jest przy tym ważna dla Rosji jako państwo, przez które przebiegają istotne szlaki handlowe oraz gazo- i rurociągi dostarczające azerski gaz i ropę naftową do Turcji, a stamtąd dalej na Zachód.
Co dla ich działania będą oznaczać rosnące wpływy Rosji w Gruzji?
– Rosja nie będzie miała możliwości, by zablokować te dostawy, choćby dlatego, że to by oznaczało bardzo poważny konflikt z Azerbejdżanem i Turcją. Władze rosyjskie będą za to pewnie chciały ponownie uzależnić Gruzję od rosyjskiej ropy i gazu – w okresie władzy Micheila Saakaszwilego udało się zmienić kierunek dostaw tych surowców na azerski. W zamian za wsparcie dla gruzińskich władz Moskwa może też zażądać, by bliscy Kremlowi oligarchowie przejęli kontrolę nad strategicznymi obszarami gruzińskiej gospodarki – takimi jak kolej czy telekomunikacja. Podobnie jak stało się to wcześniej w Armenii.