– Jeśli Krzysztof Stanowski znalazłby się w kręgu oddziaływania na przykład PiS-u, to jego rola w tej kampanii, i w przyszłości w polityce, mogłaby być bardzo duża – mówi prof. Rafał Chwedoruk, politolog z UW.
NEWSWEEK: Czy deklaracja Krzysztofa Stanowskiego, że chce kandydować w wyborach prezydenckich, może namieszać w wynikach pierwszej tury wyborów?
Prof. Rafał Chwedoruk: Można go zaliczyć do szeroko pojętego grona pretendentów do bycia „trzecim kandydatem”, zaraz obok Szymona Hołowni, Sławomira Mentzena czy Magdaleny Biejat. Wszystkie ostatnie kampanie wyborcze w Polsce charakteryzowały się wysoką frekwencją. A to oznacza, że obywatele i obywatelki dobrze odnajdują się w systemie partyjnym. Wszelkie nowe postacie czy nowe ruchy przechodzą bardzo poważną weryfikację od razu na starcie. Cóż z tego, że politycy tacy jak Andrzej Lepper, Grzegorz Napieralski czy Paweł Kukiz zajęli trzecie miejsce w wyborach prezydenckich?
Tych polityków albo w ogóle już nie ma w poważnej polityce, albo są po prostu szeregowymi posłami większych formacji. Ten los skądinąd grozi Szymonowi Hołowni po tych wyborach. I analogicznie jest z Krzysztofem Stanowskim. Jego własna autonomiczna kandydatura nic nie zmieni, niezależnie czy dostanie dwa, pięć czy siedem procent. Co najwyżej może mu otworzyć to drzwi do miejsca na liście jakiejś partii politycznej do Sejmu.
Natomiast, aby stał się kimś więcej niż tylko ciekawostką kampanii wyborczej, typowym biznesmenem i celebrytą, który próbuje wykorzystać instrumenty demokracji na różne sposoby, musiałby znaleźć się w przestrzeni oddziaływania i walki politycznej dwóch największych partii.
Na razie stawia się w kontrze do pozostałych kandydatów. Przyznaje, że nie chce być prezydentem, bo nie ma ku temu kompetencji. I teraz pytanie, czy jego kandydatura ma cel czysto biznesowy, żeby jeszcze bardziej wypromować swój Kanał Zero? Czy jednak istnieją jakieś polityczne zapędy, których może on nawet teraz nie jest świadom, ale możliwy wysoki wynik mógłby je uwolnić?
– Bezpośredni udział w kampaniach wyborczych niekoniecznie sprzyja zaangażowaniu biznesowemu. Warto pamiętać, że konsumenci programów youtubowych są bardzo różni, mają różne poglądy, a im większy biznes, tym większe ryzyko zrażenia do siebie jakiejś dużej grupy odbiorców. Natomiast to, co pan Stanowski mówił w swoim „orędziu”, to jest absolutny banał.
Tendencja antypolityczna w polityce jest typowa dla świata zachodniego już od lat 70. Kto dzisiaj pamięta, że niemal to samo, co pan Stanowski, niemal słowo w słowo, mówił Coluche, francuski komik, który w 1981 r. chciał startować w wyborach prezydenckich? Wycofał się z nich zresztą na kilka tygodni przed samym głosowaniem. On też parodiował politykę. Z nowszych przykładów mieliśmy choćby Beppe Grillo we Włoszech, założyciela Ruchu Pięciu Gwiazd.
Ale jeśli mówi pan o komikach chcących zmienić politykę, to trudno nie podać innego przykładu, jakim jest Wołodymyr Zełenski. On też bawił Ukraińców, występując w serialu komediowym, i udało mu się zostać prezydentem.
– Tak, Zełenski wygrał wybory, z tym że z całą pewnością polityki nie parodiował Ihor Kołomojski, jego patron, który lansował go w swoich telewizjach. To jeden z najbogatszych Ukraińców, swego czasu sponsor batalionu Azow, właściciel największych przedsiębiorstw w Dniepropietrowsku, czyli tradycyjnej kuźni kadr politycznych w tym kraju niezależnie od epoki. Więc to był poważny polityczny projekt, w którym retoryka satyryczna czemuś służyła.
Jeśli Stanowski znalazłby się w kręgu oddziaływania na przykład PiS-u, to jego rola w tej kampanii, i w przyszłości w polityce, mogłaby być bardzo duża. Natomiast w obecnej chwili jego główną funkcją z perspektywy całego systemu będzie uderzenie w Konfederację, ponieważ w naturalny sposób on odbierze część wyborców Sławomirowi Mentzenowi. Wyborców trochę antypolitycznych, ultraliberalnych w podejściu do gospodarki, chętnie przyjmujących narrację antyelitarystyczną. No i oczywiście adaptujących się łatwo do przekazu popkulturowego.
Czyli sławetny elektorat „buntu”? Liczony zwykle na tych kilkanaście procent?
– Nie wiem, czy to określenie jest tutaj uzasadnione. Dlatego, że ten elektorat ani politycy, którzy go obsługują, nie prezentują zestawu poglądów alternatywnego wobec głównego nurtu polskiej polityki. Nie odrzucają reguł jakkolwiek pojętej demokracji. Tak było np. z Pawłem Kukizem, który z jakichś dziwacznych powodów został uznany za buntownika w sytuacji, w której jego sztandarowy postulat (wprowadzenie jednookręgowych okręgów wyborczych – przyp. red.) był postulatem Platformy Obywatelskiej. Która – jakby tego było mało – na dodatek w wielu miejscach, na przykład w samorządach i senacie, zrealizowała hasło JOW-ów.
Do drugiej tury wejdą najpewniej Rafał Trzaskowski i Karol Nawrocki. Dla którego z nich Krzysztof Stanowski będzie większym zagrożeniem?
– Z całą pewnością dla Rafała Trzaskowskiego jest to informacja absolutnie obojętna z perspektywy pierwszej tury. Za to gdyby – przy jakichś dziwacznych przetasowaniach – ktokolwiek poza Nawrockim stał się pretendentem do znalezienia się w drugiej turze, stanowiłby dla Trzaskowskiego olbrzymi problem, wyzwanie, oznaczające konieczność przemodelowania kampanii przed drugą turą, znalezienia kanałów do politycznego ataku na kogoś takiego. Natomiast dopóki tym pretendentem będzie Nawrocki, to sztab Trzaskowskiego musi robić tylko to, co do tej pory, czyli mieć dobry detektor i wykrywać różne polityczne miny, by na którąś z nich nie nadepnąć.
Natomiast start kogokolwiek innego przeciwko Trzaskowskiemu w drugiej turze oznaczałby zupełnie inne osie sporu i podziału niż te, które obserwowaliśmy ostatnio. I w tym wypadku Platforma Obywatelska, z natury rzeczy przyzwyczajona do walki z PiS-em, mogłaby mieć problemy. Więc tylko taka sytuacja, w której Stanowski stałby się instrumentem gry Prawa i Sprawiedliwości przeciwko Trzaskowskiemu, i miałby na tyle wysokie poparcie, że mógłby wejść do drugiej tury, mogłaby zmienić logikę tej tak naprawdę przerażająco nudnej, jak na razie, kampanii.
Start w wyborach zapowiedziało wielu kandydatów, którzy mogą przyciągnąć wyborców o konserwatywnych poglądach. O ten elektorat zabiega też sztab Rafała Trzaskowskiego. Język kampanii oraz tematy coraz częściej przypominają wymarzony zestaw dla skrajnej prawicy, o którym jeszcze jakiś czas temu Konfederacja nie mogła nawet marzyć.
– To się wiąże z szerszymi tendencjami. Ja bym był bardzo ostrożny przy stosowaniu kryteriów prawicy/lewicy, dlatego że to nie jest tak, że nagle rośnie poparcie dla prawicy w Polsce i że odsetek postaw prawicowych jakoś gwałtownie wzrasta wśród obywateli. Żadne badania tego nie pokazują.
No właśnie, przecież wydawało się, że staliśmy się społeczeństwem progresywnym i ostatnio głównie mówiło się o tym, że skręciliśmy w lewo.
– Tak, skręciliśmy w lewo. Tyle tylko, że ten skręt w lewo oznaczał wiele różnych rzeczy i nie wszystkie z nich okazały się trwałe. Na przykład model otwartej polityki migracyjnej po prostu przegrał. Nikt nie jest w stanie powtórzyć tego, co padało w czasie kryzysu migracyjnego lat 2014-2016. Notabene jedną z pierwszych partii w Europie, która zmieniła politykę w tej sprawie, byli duńscy socjaldemokraci, rządzący dzięki temu zresztą do dzisiaj, którzy odebrali paliwo prawicowemu populizmowi. Powiedzieli, że w imię ratowania liberalnej demokracji i państwa dobrobytu nie da rady tkwić w takiej polityce, ponieważ ona tylko będzie napędzała prawicowych populistów i islamskich fundamentalistów.
Ostatnio dość podobnym językiem mówił Donald Tusk w Parlamencie Europejskim. Pamiętamy też wypowiedź Rafał Trzaskowskiego o konieczności odebrania 800 plus Ukraińcom, którzy nie pracują w Polsce To chyba doskonały przykład tego, o czym pan mówi.
– Z 800 plus łączą się dwie kwestie. Jedna wiąże się z tym, że istotna część elektoratu liberalnego zawsze była sceptyczna wobec aktywnej polityki społecznej, a jednocześnie jest to grupa najsilniej proukraińska w społeczeństwie, więc ona w łatwiejszy sposób może przyjąć tę część argumentacji, jako ograniczenie świadczeń socjalnych.
Natomiast Trzaskowski musi się trzymać średniej poglądów w społeczeństwie. I tu przechodzę do drugiego aspektu: w sprawie Ukrainy, tak jak w większości społeczeństw, średnia przesunęła się w stronę „partii pokoju” a nie „partii wojny”.
W stronę tych, którzy uważają, że lepiej jest zawrzeć pokój, żeby ludzie przestali się zabijać i żeby ta wojna nie szkodziła szczególnie europejskim gospodarkom. To jest zjawisko uniwersalne, można naprawdę wskazać wiele państw – od Niemiec począwszy – w których takie postawy zaczynają dominować. Przykład: ostatni wielki triumf i reelekcja socjaldemokratycznego prezydenta Chorwacji. On był tym, który najgłośniej mówił o potrzebie pokoju, a nie wojny. I to się stało też w Stanach Zjednoczonych, gdzie mniej więcej jedna czwarta wyborców Demokratów i ponad połowa Republikanów zaczęła deklarować poparcie dla zakończenia wojny w Ukrainie, aniżeli dla dalszego jej prowadzenia i eskalacji. Podobne procesy zaszły też w naszym kraju, tu polskie elity są absolutnie oderwane od myślenia większości obywateli. Trzaskowski musiał po prostu tak zrobić.
A może to wszystko, o czym rozmawiamy, nie będzie miało znaczenia, bo prawdziwym gamechangerem tej kampanii będą media społecznościowe? Mark Zuckerberg zamierza otworzyć Instagram i Facebooka na algorytmy faworyzujące treści polityczne. Czy to przyniesie korzyści partiom, które są bardzo skuteczne w prowadzeniu kampanii w internecie?
– Pamiętajmy, że z mediów społecznościowych oczywiście korzystają wszyscy, ale w różnym procencie. Mnie od razu śmieszyły te opowieści, jak to Moskwa doprowadziła do tego, co się stało w Rumunii, manipulując algorytmami mediów społecznościowych, przez co pierwsze miejsce w wyborach prezydenckich zajął uznawany za skrajnie prawicowego polityka Calin Georgescu. Kompletna bzdura. Powód wyniku wyborów w Rumunii jest inny: młodzi ludzie stawili się nielicznie przy urnach, Rumunia się depopuluje, a istotna część wyborców to osoby najstarsze. Już widzę emerytkę z Wołoszczyzny czy Suczawy, która siedzi i czyta wpisy Georgescu na X czy ogląda jego filmiki na TikToku.
To tak po prostu nie działa, jest dużo bardziej skomplikowane. Oczywiście algorytmy są bardzo istotne, ale tylko w niektórych segmentach wyborców. I duże partie w Polsce zaczęły się już uczyć to obsługiwać.
Nawet Stanowskiemu nie będzie tak łatwo. Pamiętajmy poza tym o strukturze demograficznej. Olbrzymi procent wyborców to wyborcy siwogłowi, z wyżów demograficznych PRL-u. Walka o zachowania wyborcze najmłodszych jest walką o elektorat „plus”. Ostatnio wygrała to stracie koalicja 15 października. Algorytmy w social mediach to na razie jedynie dodatkowy czynnik, który może uzupełnić tradycyjne ramy polityki, ale jeszcze nie doszło do tego, by całkowicie je zastąpił.