Jest pustka europejska. Fundament Europy jest osłabiony jak nigdy. I nikt nie jest w stanie wypełnić tej pustki. Europa znalazła się w pułapce — między ambicjami Trumpa z jednej strony, Putina z drugiej — mówi słynny geopolityk Dominique Moisi.
NEWSWEEK: W dzień po ogłoszeniu wygranej Donalda Trumpa upadła koalicja w Niemczech. Teraz — miesiąc później — upadł rząd we Francji. Od bardzo dawna mówiono o tym, że Europa musi się przygotować na nadejście Trumpa. Stało się inaczej.
Dominique Moisi:Mamy podwójną awarię w dwóch najważniejszych krajach UE. Francja i Niemcy stoją w obliczu wielorakiego kryzysu. Kryzysu stabilności gospodarczej, który jest dziś większy we Francji niż w Niemczech. Kryzysu przyszłości politycznej, wraz z coraz większą popularnością populistów w obu krajach. Do czego dochodzi to, co nazywam „rywalizacją na przygnębienie” między dwoma kluczowymi graczami w Unii Europejskiej.
Jest pustka europejska. Fundament Europy jest osłabiony jak nigdy. I nikt nie jest w stanie wypełnić tej pustki. Wielka Brytania jest poza UE. Polska nie jest w stanie odegrać roli, którą odgrywał do niedawna duet Paryż-Berlin. Europa znalazła się w pułapce — między ambicjami Trumpa z jednej strony, Putina z drugiej. Nigdy nie nie była tak słaba — i dzieje się to w momencie, gdy jej amerykański sojusznik się oddala. A historyczne, klasyczne zagrożenie, czyli Rosja, narasta. To najgorsze wiadomości, jakie mogliśmy usłyszeć.
W sobotę Macron przyjmie Trumpa na inaugurację odbudowanej katedry Notre-Dame. To będzie bardzo interesujący moment: spotkanie między amerykańskim prezydentem, który jeszcze nie zasiadł w Białym Domu, a francuskim prezydentem, który ma coraz większe trudności, by utrzymać się w Pałacu Elizejskim.
Po raz pierwszy od ponad 60 lat we Francji obalono rząd. Jak do tego doszło?
— To, co dzieje się w moim kraju, jest konsekwencją strategicznych błędów popełnionych przez Macrona. 9 czerwca po ogłoszeniu wyników wyborów europejskich, w których jego partia poniosła klęskę, zdecydował, że rozwiąże Zgromadzenie Narodowe. Wywołując jedynie jeszcze większy chaos. Do tego doszły błędy Michela Barniera, który był złym premierem i jeszcze zaognił sytuację. W rezultacie partia Marine Le Pen zdecydowała się go obalić wraz z lewicą i skrajną lewicą. I dziś mamy do czynienia z niezwykle trudną sytuacją. Paradoks polega na tym, że jedynym filarem stabilności jest prezydent Republiki. Czyli aktor, który najbardziej przyczynił się do destabilizacji kraju. I wciąż jest ostatnim bastionem. Musimy mieć nadzieję, że siła instytucji ochroni Francję. W nadchodzących dniach, miesiącach i latach. Ale to wcale nie będzie łatwe.
Co można zrobić? Ktoś napisał: „Macron może powołać nowy rząd. Ale po co?”. Ten nowy rząd może upaść jeszcze szybciej niż Barnier, który przetrwał zaledwie 90 dni. Czyli najkrócej od dziesięcioleci.
— Barnier po prostu nie był dobrym wyborem. Dziś prezydent ma pewne pole manewru. Choćby dlatego, że Francuzi nie chcą kryzysu. Są świadomi kruchości gospodarki ich kraju. Tego, że kalendarz międzynarodowego ryzyka jest bardzo napięty. Jest kilka nazwisk kandydatów na premiera. Nie wiemy, czy to będzie rząd techniczny, czy raczej ktoś z umiarkowanej lewicy — w ten sposób Macron wbiłby klin między umiarkowaną lewicę a skrajną lewicę, która go nienawidzi. I być może nawet zyskał większość w Zgromadzeniu Narodowym, choć nie bardzo w to wierzę. Najgorszym wyborem byłby ktoś bliski Macronowi. Bardzo szybko podzieliłby los Barniera i zostałby obalony. Jesteśmy w fatalnej sytuacji. Czegoś takiego mój kraj nie widział od 60 lat.
Radykalna lewica żąda ustąpienia Macrona. Dwa i pół roku przed końcem jego mandatu. Co by to oznaczało?
— We Francji od dawna wszystko wisi na włosku. A tragedia polega na tym, że prezydent zachował się w sposób nieodpowiedzialny. To przecież on, ogłaszając przyspieszone wybory obalił w czerwcu rząd Gabriela Attala, po zaledwie ośmiu miesiącach sprawowania władzy.
Ale Macron nie powinien rezygnować. To on jest gwarantem instytucji we Francji, jako prezydent. Ale jednocześnie nie da się nie zauważyć, że zachował się jak strażak-podpalacz. Jednak po tym, co się stało, tylko on może dziś przywrócić lub utrzymać element stabilności. Albo zrezygnować, jeśli jego następny ruch okaże się tak katastrofalny co poprzednie.
Jest więc wąska ścieżka, małe światełko nadziei. Choćby w postaci technokratycznego rządu z szanowanymi ekspertami. Trochę jak niegdyś rząd Draghiego we Włoszech. Jestem przekonany, ze większość Francuzów nie chce awantury i chaosu. Macron powinien opierać się na tej milczącej większości. Ale żeby wszystko się udało, musi znaleźć właściwą osobę. Czy raczej właściwą ekipę. To mogłoby wszystko zmienić.
A jaki jest najgorszy scenariusz?
— Dramat polega na tym, że mamy skrajną lewicę, która chce chaosu za wszelką cenę oraz skrajną prawicę, która – jak twierdzi — chce się normalizować, ale postanowiła z wielu powodów obalić rząd Barniera. Dziś próbuje uspokajać po tym, co zrobiła, choć to niemożliwe.
Krótko mówiąc: klasyczne partie są w stanie skrajnego osłabienia. A partie skrajne coraz bardziej się wzmacniają. Łatwo można sobie wyobrazić sytuację, w której nowy rząd upada błyskawicznie. I wtedy skrajna lewica mogłaby zmusić prezydenta do rezygnacji. Bo tego bardzo pragnie. Byłby to swego rodzaju konstytucyjny zamachu stanu. Nie jesteśmy jeszcze w najgorszym scenariuszu. Ale jesteśmy bardzo blisko.