Od kwietnia obowiązuje rozporządzenie zakazujące zadawania prac domowych na ocenę w szkołach podstawowych.
– Jeśli dziecko wraca po ośmiu godzinach pracy w szkole i ma jeszcze trzy godziny pracy w domu ze stresem, że to będzie ocenione, to też nie jest działanie na rzecz jego dobrostanu – oceniała w Radiu Zet minister edukacji Barbara Nowacka.
Ta zmiana miała więc dać przeładowanym nauką uczniom chwilę oddechu. Jak alarmują nauczyciele i rodzice, nie do końca się to sprawdza.
Prace domowe. Systematyczność i samokształcenie
Romualda, nauczycielka języka polskiego i historii w szkole podstawowej, od lat zadawała swoim uczniom prace domowe. Interii wyjaśnia, że robiła to, aby wykształcić w nich zasadę systematyczności i sprowokować do samokształcenia. Zadania do domu były krótkie, sprawdzane głównie ilościowo na plusy i minusy. Na koniec półrocza nauczycielka sumowała plusy i stawiała ocenę za samokształcenie.
– Tłumaczyłam uczniom, że to bardzo ważne, żeby umieć pracować w domu. Związane to jest z dobrą organizacją czasu i samorealizacją, a przede wszystkim zwiększa w każdym świadomość nauki – mówi Interii.
Teraz stawia tylko plusy, jeśli ktoś nieobowiązkową pracę domową odrobi, a chętnym sprawdza zadania na ocenę. Takich uczniów jest jednak bardzo mało.
Brak obowiązkowych prac domowych. „To błąd”
– Brak możliwości zadawania prac domowych to błąd. Nastąpił znaczny spadek motywacji do nauki wśród uczniów – ocenia Romualda. Wyjaśnia, że najważniejszą funkcją prac domowych jest utrwalenie i przypomnienie wiedzy i umiejętności z danego zakresu. – Kiedy można było je zadawać i oceniać, skłaniało to ucznia do jakiejkolwiek pracy w domu. Oczywiście zdarzali się uczniowie, którzy i tak ich nie odrabiali, tak było, jest i będzie. Jednak brak wypełnienia dzieciom czasu po szkole demotywuje i nie zmusza do pracy – ocenia.
Nauczycielka wskazuje też, że uczeń szkoły podstawowej w Polsce jest bardzo obciążony nauką. – Pomimo likwidacji prac domowych, uczniowie nadal nie mają czasu na swój rozwój i rozwój swoich zainteresowań. Potrzeba dogłębnej zmiany systemowej – komentuje.
– Gdyby było mniej przedmiotów stałych, a niektóre dochodziłyby i odchodziłyby po roku nauki, byłby czas na utrwalenie ich treści w szkole, wykluczając w tym momencie pracę w domu – podkreśla Romualda. – Ministerstwo zamiast likwidować prace domowe, powinno zająć się zmianą systemu oświaty w Polsce – podsumowuje.
„Dzieci przestały systematycznie się uczyć”
– W mojej szkole stosujemy się do rozporządzenia, nie zadajemy – mówi Interii Małgorzata, nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej.
Podkreśla jednak, że w klasach I-III doskonalenie techniki czytania, czy też ćwiczenie umiejętności grafomotorycznych musi w domu następować. – Omawiamy z dziećmi postępy i wskazujemy, co mają utrwalać. Rodzice bardzo mocno sygnalizują nam, że jednak zadania domowe powinny wrócić – komentuje.
Według nich, jak relacjonuje nauczycielka, brak zadań domowych spowodował, że ich dzieci przestały się systematycznie uczyć. – Moim zdaniem mogłyby wrócić, oczywiście z indywidualnym podejściem, aby nie zarzucać dzieci – dodaje. Nie ukrywa, że przy obowiązkowych zadaniach domowych dzieci były przemęczone – wtedy, kiedy te polegały na wykonaniu w domu pracy, której w szkole nie zdążył zrobić nauczyciel.
Jak słyszymy, w jednej ze szkół na Mazowszu rodzice uczniów V klasy wystąpili o zadawanie prac domowych, tych nieocenianych, przez nauczycieli. Nawet takie nie były tam uczniom zlecane. Chodziło o matematykę, j. angielski i j. polski. Tłumaczyli, że młodzież powinna uczyć się systematycznie, że „jakoś tyle pokoleń tak się wychowało i nie było problemu”. Prośba padła podczas zebrania, a wychowawczyni przekazała ją nauczycielom. Efektów na razie nie widać.
Dzieci nadrabiają na korepetycjach
Magdalena, mama dwójki chłopców uczęszczających do szkoły podstawowej, jest jedną z tych osób, które też chciałyby, aby prace domowe były znów obowiązkowe. – Brak systematyczności prowadzi donikąd – komentuje.
Jej zdaniem rząd najpierw powinien zacząć od reformy szkolnictwa i zmniejszyć w szkole nauczanie mniej potrzebnych przedmiotów, a nie wprowadzać zakaz obowiązkowych prac domowych. – Rząd chciał się popisać, ale im nie wyszło. Większość dzieci w klasach moich synów zaczęła chodzić na płatne korepetycje. Moi chłopcy też z tego korzystają. To chyba nie tak powinno wyglądać – wskazuje.
Zauważa też, że uczniowie mają teraz więcej kartkówek i sprawdzianów. – Wcześniej tygodniowo były maksymalnie dwa, trzy testy, teraz jest od czterech do sześciu – wylicza.
Magdalena pilnuje, aby jej dzieci odrabiały nieobowiązkowe prace domowe. I – w związku z tym – zauważa: – Dzieci mają jeszcze więcej obowiązków, które spadają na rodzica. Musi jakoś wpłynąć na dziecko, żeby się uczyło: chodziło na korepetycje, odrabiało prace domowe. To błędne koło.
Prac domowych nie zadawała, nie jest ich zwolenniczką. „Zbyt wiele nie wnoszą”
Natalia, była nauczycielka, nigdy nie zadawała prac domowych. Wyjątkiem była nauka słownictwa, uczyła języka angielskiego. Wychodziła z założenia, że uczniowie i tak ściągną odpowiedzi z internetu.
Teraz jako mama VI-klasisty i licealistki też nie jest zwolenniczką prac domowych. – Uważam, że zbyt wiele nie wnoszą.
– W szkołach moich dzieci nie ma tych zadań, ale słyszę i widzę, że nauczyciele robią więcej kartkówek. Czy to jest w porządku? Nie wiem. Kartkówki nie można poprawić, więc jeśli dziecku się noga powinie, to już nie ma możliwości poprawy takiej oceny – zauważa.
Na koniec podkreśla: – Czy istnieje złoty środek? Nie wiem, ale wiem, że bez zadań domowych mój syn ma więcej czasu na odpoczynek i zajęcia sportowe, które bardzo lubi.
Tomasz*, ojciec nastoletniej dziewczynki i chłopca, mówi Interii: Zgadzam się, że młodzież powinna mieć czas na realizację swoich pasji i odpoczynek po szkole, ale całkowita rezygnacja z prac domowych to gruba przesada.
Pogłębione nierówności. „Nauka w domu się wydłuża”
Kiedy prace domowe były obowiązkowe, syn i córka Tomasza wracali ze szkoły i po około dwóch godzinach odpoczynku szli na zajęcia dodatkowe. – Później siadali do wkuwania do sprawdzianów i jeszcze odrabiali lekcje z innych przedmiotów. Kończyli około godziny 22. Do tego nie można wracać – podkreśla.
Teraz jednak jego dzieci w ogóle nie zajmują się nauką po szkole. – Chyba, że mają jakiś test. Wówczas wychodzi pewna różnica. Uważamy z żoną, że przez brak prac pogłębiają się dysproporcje w poziomie wiedzy nabywanej przez młodzież. Ci bardziej błyskotliwi złapią wszystko w lot na lekcji, a ci nieco słabsi pozostaną z nieprzepracowanym materiałem – ocenia Tomasz.
Widzi to u swoich dzieci. – Moja córka uczy się chętnie i bardzo dobrze. Nie zauważyłem, by zmiana jakoś wpłynęła na jej oceny i poziom. Natomiast syn uczy się normalnie, jak większość chłopców w jego wieku. By wszystko przyswoić, musi dołożyć nieco pracy. Brak prac domowych mu nie pomaga. Nauka przed sprawdzianem czy kartkówką się wydłuża – opowiada.
Tomasz jest zwolennikiem obowiązkowych prac domowych z trzech kluczowych przedmiotów, które dzieci zdają później na egzaminie ósmoklasisty. – Pozwoli im to lepiej się do niego przygotować – ocenia. Przyznaje też, że nauczyciele jego dzieci też widzą problem. – Ostatnio nauczycielka matematyki zaczęła robić kartkówki niemal po każdej lekcji. Tak wymusza systematyczność. No, ale to przypomina rozpaczliwe łatanie dziur w oczekiwaniu na systemowe rozwiązanie – ocenia.
Z podsumowania 44 badań dotyczących prac domowych przygotowanego przez Educational Endowment Foundation wynika, że prace domowe ogólnie mają pozytywny wpływ na uczniów, ale bardziej w szkołach średnich niż podstawowych. Natomiast międzynarodowe badanie PISA i badanie Instytutu Badań Edukacyjnych potwierdzają znikome skutki prac domowych na efekty kształcenia. Badania te pochodzą jednak z 2012 i 2015 roku, nie dotyczą też wszystkich uczniów.
*imię bohatera zostało zmienione