Liberalno-lewicowi szydercy nie muszą nic robić, by ośmieszać politykę historyczną polskiej prawicy, ta bowiem sama ją skutecznie ośmiesza lepiej niż ktokolwiek inny.

W filmie „Miś” Ryszard Ochódzki bierze leżący na londyńskiej ulicy kamyk, owija go w chustkę i daruje go zaprzyjaźnionemu sklepikarzowi ze stolicy Anglii ze słowami: „to kamyk z Jeleniej Góry… z Jasnej Góry. Pan wie, kto po nim stąpał”.

Ta scena przypomina się, gdy czytamy opisaną na łamach Wirtualnej Polski historię fortepianu rzekomo należącego do Ignacego Jana Paderewskiego, który pod koniec 2022 r. zakupił Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej (IDMN). Dyrekcja Instytutu okazała się bowiem równie naiwna jak londyński sklepikarz – niestety za swoją naiwność zapłaciła publicznymi pieniędzmi.

Jak bowiem ustalił dziennikarz Szymon Jadczak z Wirtualnej Polski, Instytut wydał 300 tys. zł za fortepian, o którego związkach z Paderewskim świadczyły w zasadzie wyłącznie słowa Szwajcara sprzedającego pamiątki po wielkim polskim pianiście i mężu stanu.

Opis procedury zakupu wygląda jak scenariusz komedii o nieudolnych biurokratach. W jej trakcie mylnie odczytany zostaje numer seryjny fortepianu, a w efekcie rok produkcji. Dlatego w trakcie prezentacji instrumentu na Zamku Królewskim w 2023 r. ówczesny dyrektor Instytutu – historyk myśli narodowej i były senator PiS Jan Żaryn – niezgodnie z prawdą podaje do wiadomości, że fortepian pochodzi z połowy XIX wieku, podczas gdy faktycznie został najpewniej wyprodukowany 70 lat później. Instytut nie przeprowadził konsultacji z żadnym ekspertem od starych instrumentów ani z nikim, kto zawodowo zajmowałby się badaniami nad biografią Paderewskiego. Eksperci, z którymi skontaktował się Jadczak, na podstawie swojej wiedzy i dostępnych informacji uznali, że wszystko wskazuje, że polski wirtuoz nigdy na zakupionym przez IDMN fortepianie nie grał.

W jednym z dokumentów towarzyszących zakupowi, do których dotarł dziennikarz WP, możemy przeczytać, że „na chwilę obecną nie ma żadnych dowodów, które przeczyłyby informacji prezentowanej przez obecnego właściciela fortepianu [że instrument należał do Paderewskiego]”. Podobnie zakup uzasadniał i do dziś broni swojej decyzji Jan Żaryn: obiekt mógł mieć związek z wielkim Polakiem, obowiązkiem Instytutu było go więc pozyskać, inaczej kultura narodowa mogłaby ponieść wielką szkodę.

Kościół katolicki nadaje różny stopień relikwiom w zależności od stopnia ich związków ze świętym: np. relikwia I stopnia to część ciała świętego, stopnia III to obiekt, który święty zaledwie dotknął. Wydaje się, że Instytut Dziedzictwa Myśli Narodowej wynalazł nowy rodzaj relikwii, choć nie religijnej, a narodowej: relikwię potencjalną. Obiekt, który wielka postać z narodowego panteonu mogła, choć nie musiała posiadać, a przynajmniej nie da się udowodnić, że go nie posiadała.

Stosując podobną logikę, Instytut mógłby zgromadzić wspaniałą kolekcję podobnie związaną nie tylko z Paderewskim, ale i innymi postaciami kluczowymi dla początków odrodzonej II RP. Np. strzemię, po którym na konia mógł, choć nie musiał, wsiadać Piłsudski. Albo pług, co do którego nie ma żadnych dowodów, że Wincenty Witos orał nim – w przerwie od państwowych obowiązków – swoją ziemię w Wierzchosławicach. Mogłoby też trafić do niej pióro, którym Roman Dmowski mógł spisać to, jak rozumiał posiadanie „obowiązków polskich” albo kawałek czerwonego materiału, z którego mógł być kiedyś uszyty czerwony sztandar niesiony przez Ignacego Daszyńskiego.

Muzeum z tego typu obiektami nie miałoby może szczególnie wielkiej wartości historycznej, tabliczki wyjaśniające pochodzenie zgromadzonych w nim eksponatów i ich potencjalny związek z polską historią, z pewnością zrobiłyby wielką karierę jako memy w mediach społecznościowych.

Umowę zakupu fortepianu i innych pamiątek po Paderewskim otwierała uroczysta preambuła. Możemy w niej przeczytać: „Świadomi wyjątkowego znaczenia postaci Ignacego Jana Paderewskiego dla dziedzictwa i tożsamości Narodu Polskiego oraz jego historii, odpowiedzialności, ciążącej na nas przed Bogiem, Ojczyzną i historią, […] strony niniejszej umowy oświadczają, że […] postanawiają zawrzeć umowę sprzedaży Kolekcji, […] aby mogła ona stanowić wieczyste dobro publiczne”.

Kontrast między powagą preambuły – właściwej raczej dla konstytucji sprzed wieku niż umowy kupna-sprzedaży – a oczywistą niekompetencją, jaką przy zakupie wykazał się Instytut, między odwołaniami „do Boga i Historii” a lekceważeniem dbałości o powierzone IDMN publiczne środki jest tak komiczny, że Bareja, Piwowski, czy Tym mogą tylko rzucić ręcznik.

Przypadek z „fortepianem Żaryna” jest wyjątkowo kuriozalny, ale jednocześnie typowy dla polityki pamięci z okresu 2015-23, łączącej najwznioślejsze hasła jak z wojennych odezw do narodu z niekompetencją godną gangu Olsena.

Bo obok zakupu fortepianu Paderewskiego, który jak się okazało, najpewniej wcale nie należał do wielkiego polskiego pianisty, można postawić historię Muzeum Bitwy Warszawskiej: miało się ono otworzyć na setną rocznicę bitwy w 2020 r., nie otworzyło się tymczasem do dziś. Albo wielkie, hojnie wspierane publicznymi środkami patriotyczne produkcje polskiego kina, takie jak „Legiony” (2019) albo „Raport Pileckiego” (2023). Pierwszy film spóźnił się rok na setną rocznicę niepodległości i zamiast wielkiego kina historycznego zaoferował widzom melodramat w historycznym kostiumie, który nie był w stanie zdobyć masowej widowni.

„Raport Pileckiego” w swojej pierwszej wersji okazał się taką porażką, że trzeba było zmienić reżysera. Nowy reżyser z jednego najdroższych filmów w ostatnich latach zrobił spektakl teatru telewizji, który od września 2023 do końca roku w kinach zobaczyło zaledwie 220 tys. widzów – ponad trzykrotnie mniej niż atakowaną przez PiS „Zieloną granicę” Agnieszki Holland.

Historia z fortepianem przypomina też inicjatywę Polskiej Fundacji Narodowej, która z okazji stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości w 2018 r., kupiła jacht, mający promować Polskę i jej historię, biorąc udział w regatach na wszystkich morzach globu. Jacht szybko się jednak zepsuł, spędził kilka miesięcy, cumując w porcie w Stanach, po czym wrócił po cichu do Europy.

Na tym tle sprawa z „fortepianem Żaryna” nie jest z pewnością najbardziej spektakularną klęską polityki pamięci PiS. Można nawet jakoś bronić władz Instytutu, że nie kierowały nimi złe intencje, a zakup fortepianu nie był – jak wskazuje to, co dziś o nim wiemy – mechanizmem służącym wyprowadzeniu publicznych pieniędzy do środowisk bliskich biznesowo lub politycznie PiS.

Sprawa jest przy tym tak uroczo absurdalna, że gdyby kiedyś powstało Muzeum Absurdów IV RP, to „fortepian Żaryna” zasługuje w pełni na to, by stanąć w nim na honorowym miejscu. Tuż obok niewyprodukowanego polskiego samochodu elektrycznego i kartki z wyborów korespondencyjnych w 2020 r., które się nie odbyły.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version