Mowę J. D. Vance większość uczestników Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa przyjęła ze zdumieniem i niedowierzaniem. Wiceprezydent USA mówił o zagrożeniach dla Europy przez pryzmat ideologicznych obsesji ruchu MAGA. O co mogło tak naprawdę chodzić Amerykaninowi?
W swoim wystąpieniu Vance nie przedstawił w zasadzie stanowiska administracji Trumpa w sprawie Ukrainy. Nie uspokoił europejskich sojuszników Stanów zaniepokojonych tym, że Amerykanie zaczyna negocjacje z Putinem bez konsultacji z nimi. Zamiast tego wiceprezydent USA wykorzystał swoją mowę w Monachium do przeprowadzenia frontalnego ataku na europejskie rządy. Powtarzał w niej zarzuty, jakie w Europie podnoszą partie mocno na prawo od mainstreamu. Jaki był polityczny sens tak skonstruowanego wystąpienia? Dlaczego Vance zdecydował się przejechać prętem po klatce i jeszcze bardziej zaniepokoić rządy państw Unii? Czy jego mowa jest sygnałem, że w Europie Stany będą teraz mocno stawiać na partie radykalnej prawicy?
Polityczna poprawność groźniejsza niż Putin
Zanim spróbujemy odpowiedzieć na te pytania, podsumujmy co Vance właściwie powiedział. Właściwie cały jego przekaz da się streścić w jednym zdaniu z samego początku mowy: największe zagrożenie dla Europy nie płynie wcale ze strony Chin czy putinowskiej Rosji, ale od wewnątrz. Vance przez następne kilkanaście minut wyliczał te zagrożenia.
Na pierwszym miejscu wymienił cenzurę, ograniczanie wolności słowa, zgromadzeń i politycznego działania. Jako przykład wymienił niemiecką policję, aresztującą obywateli za uznane za mizoginiczne komentarze w mediach społecznościowych, wyrok szwedzkiego sądu skazujący chrześcijańskiego aktywistę za udział w publicznym paleniu egzemplarzy Koranu, wreszcie przypadek Brytyjczyka, któremu postawiono zarzuty za modlenie się pod kliniką aborcyjną w specjalnej strefie, gdzie zostało to zakazane, tak by kobiety chcące dokonać zabiegu przerwania ciąży, mogły to zrobić nieniepokojone przez antyaborcyjnych aktywistów.
Vance nie przypadkiem wybrał wyłącznie przypadki dotykające aktywistów podejmujących tematy bliskie radykalnej prawicy, takie jak sprzeciw wobec aborcji czy obecności w Europie osób wyznających islam. Nie wymienił np. polskich aktywistek ściganych przez prokuraturę Ziobry za plakaty przedstawiające Matkę Boską Częstochowską z tęczową aureolą.
W narracji Vance’a nie chodziło bowiem o obronę wolności słowa jako takiej, ale o legitymizowanie tematów i poglądów właściwych radykalnej prawicy.
Vance powtórzył w Monachium jej kluczową diagnozę nie tylko na temat rzekomo panującej w Europie „lewackiej cenzury”, w imię poprawności politycznej tłumiącej wolną publiczną debatę, ale także na temat migracji.
To ona stanowiła drugi główny temat wystąpienia amerykańskiego wiceprezydenta. Przedstawił dramatyczną wizję Europy zalewanej przez niekontrolowane fale migracji, co skutkuje takimi wydarzeniami jak dokonany w czwartek przez uchodźcę z Afganistanu terrorystyczny atak w Monachium. Jak przekonywał Vance, europejscy wyborcy nigdy nie godzili się na taką falę migracji, głosowali na polityków, którzy obiecywali rozwiązać ten problem i najwyższy czas, by europejskie elity zaczęły uwzględniać ich życzenia, bo inaczej europejskie demokracje nie przetrwają.
Legitymacja skrajności
W sytuacji, gdy tuż u granic Unii Europejskiej od trzech lat trwa wywołana przez Rosję wojna, twierdzenie, że większym niż Putin niebezpieczeństwem dla Europy jest polityczna poprawność, może wydawać się – gdy traktować je dosłownie – co najmniej ekscentryczna, by nie powiedzieć zupełnie odklejona. Jak donosi portal Politico większość uczestników monachijskiej konferencji przyjęła wystąpienie Vance’a ze zdumieniem i niedowierzaniem, zastanawiając się, o co mogło tak naprawdę chodzić Amerykaninowi.
Niewykluczone, że za mową z Monachium nie stał żaden wielki, sprytny polityczny plan. Vance mógł wykorzystać globalną widoczność, jaką dawało mu wystąpienie na ważnym forum, by dać wyraz swoim ideologicznym przekonaniom i obsesjom. A jest przecież uważany za jednego z głównych ideologów skrajnego skrzydła ruchu MAGA. Amerykański wiceprezydent nie powiedział w Niemczech nic nowego. Wyliczył po prostu wszystkie pretensje, jakie jego obóz polityczny – najbardziej skrajna część koalicji MAGA – od dawna ma do europejskich demokracji.
Być może to, co Vance mówił w kwestii wolności słowa, zwłaszcza w internecie, ma być sygnałem wysłanym europejskim stolicom, że USA bardzo twardo będą bronić amerykańskie media społecznościowe przed jakimikolwiek próbami narzucania im przez europejskie agencje regulacyjne standardów dotyczących walki z mową nienawiści czy dezinformacji.
Wreszcie, niezależnie od tego, czy taka była intencja Vance’a, jego wystąpienie wzmocni siły skrajne w Europie. Wiceprezydent Trumpa wprost potępił niemieckich gospodarzy konferencji za wykluczenie z udziału w niej polityków skrajnej prawicy i lewicy. Bardzo negatywnie wypowiedział się też o unieważnieniu wyborów prezydenckich w Rumunii – gdzie najpewniej doszło do interwencji trzecich aktorów w proces wyborczy. Kamil Całus – analityk zajmujący się Rumunią – stwierdził w komentarzu na serwisie X, że słowa Vance’a zwiększą szanse na zwycięstwo prorosyjskiego kandydata skrajnej prawicy, Calina Georgescu.
Całe wystąpienie Vance’a można odczytać jako apel do polityków głównego nurtu europejskiej polityki. Wezwanie, by uwzględniali postulaty radykalnej prawicy, a nawet przestali wzbraniać się przed wspólnymi rządami z nią. Pytanie, czy na Europę będzie w tej sprawie naciskał wyłącznie Vance – i robiący to już za pośrednictwem portalu X Elon Musk – czy cała administracja Trumpa. Siły, które dziś legitymizuje Vance często są przecież nie tylko prorosyjskie, ale i antyamerykańskie. Ich udział w europejskich rządach niekoniecznie musi służyć amerykańskim interesom. Nawet zdefiniowanym tak, jak rozumie je otoczenie Trumpa. Można przypuszczać, że podejście samego Trumpa wobec europejskich partnerów tak jak w pierwszej kadencji, będzie jednak bardziej pragmatyczne, a mniej zideologizowane – ale w przypadku Trumpa wiadomo tylko tyle, że nic nie wiadomo.
Vance a sprawa polska
Jak można się było spodziewać, mowa Vance’a wywołała entuzjazm w szeregach Prawa i Sprawiedliwości. Nic dziwnego: Vance powtórzył to, co partia ta od dawna mówi o Europie i europejskich elitach, zarzucając im podwójne standardy, dyskryminację konserwatywnych obywateli i reprezentujących ich sił politycznych, cenzurę i ignorowanie głosu wyborców.
Wystąpienie wiceprezydenta ożywi z pewnością w PiS fantazje na temat tego, jak to Trump „pogoni Tuska” i przywróci partię z Nowogrodzkiej do władzy. By jednak PiS mógł myśleć o szybkim powrocie do władzy, Karol Nawrocki musi najpierw wygrać wybory prezydenckie. A o tym zadecydują wyborcy, którzy niekoniecznie zarejestrowali mowę Vance’a, a już na pewno nie będą o niej pamiętać w maju i czerwcu. Jeśli zaś – jak niestety można się dziś obawiać – Trump wynegocjuje koniec wojny w Ukrainie, w wyniku którego nasz kraj będzie mniej bezpieczny, to związki największej partii opozycji z amerykańskim prezydentem wcale nie muszą być wyborczym atutem.