Przekonanie, że witamina D pomaga w walce z chorobami, od raka po depresję, nie znajduje potwierdzenia w najnowszych badaniach. Ile zatem jej potrzeba, aby zachować zdrowie
Niewiele się o niej mówiło. Podawano ją jedynie dzieciom, aby zapobiec krzywicy. Dopiero na przełomie XX i XXI wieku zaczęły pojawiać się badania, które sugerowały, że witamina D służy nie tylko naszemu szkieletowi. Wynikało z nich, że pomaga chronić przed stwardnieniem rozsianym, astmą, depresją, chorobami serca czy rakiem, a także łagodzić ich przebieg. Miała nawet poprawiać wyniki sportowe. Okrzyknięto ją eliksirem zdrowia. Uznano, że wystarczy zwiększyć jej stężenie w organizmie, aby zapobiec najróżniejszym dolegliwościom. Ale to tak nie działa. Obecne badania nie potwierdzają, aby dawki wyższe niż norma zapewniały zdrowie.
Jednak łykamy ją na potęgę. Według firmy badawczej Euromonitor International tylko w Stanach Zjednoczonych roczne wydatki konsumentów na witaminę D wzrosły z 248 mln dolarów w 2008 r. do ponad 1 mld dolarów obecnie. A do 2027 r. rynek ten wzrośnie do 1,9 mld dolarów, wynika z raportu „Vitamin D Market – Global Outlook & Forecast 2022-2027”, który został opublikowany w tym miesiącu, a przygotowany przez firmę ReportLinker.
W Polsce boom na witaminę D rozpoczął się wraz z wybuchem pandemii COVID-19. W 2019 r. sprzedano niewiele ponad 5 mln opakowań suplementów diety z witaminą D. W ubiegłym roku kupiliśmy już ponad 12 mln opakowań, wynika z danych Ogólnopolskiego Systemu Ochrony Zdrowia.
Postrach wśród dzieci
O tym, jak niezwykle potrzebna jest nam witamina D, dowiedzieliśmy się niespełna sto lat temu. Wykazano wtedy, że pomaga ona organizmowi wchłonąć i zatrzymać wapń i fosfor, które są niezbędne do budowy kości. Wcześniej przez tysiące lat strach budziła krzywica u dzieci. Nawet życie w dostatku nie zapewniało ochrony przed tą chorobą. Jej ofiarami padli między innymi synowie i córki rodziny Medyceuszy, potężnej dynastii włoskiego renesansu.
Na początku XX wieku lekarze odkryli, że przyczyną krzywicy jest niewystarczające nasłonecznienie. W 1919 r. niemiecki lekarz Kurt Huldschinsky wykazał, że można ją leczyć, wystawiając chore ramię na działanie lamp ultrafioletowych. Jak się później okazało, lekiem nie było jednak światło słoneczne, ale nieznana wcześniej substancja, która jest wytwarzana przez organizm w obecności światła UV.
W latach 20. XX wieku Elmer McCollum, biochemik z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, zidentyfikował tę substancję w oleju z wątroby dorsza. Nazwał ją witaminą D, co nadało jej blasku dobroczynności. Termin „witamina”, który został ukuty przez polskiego naukowca Kazimierza Funka, pochodzi od dwóch słów: „vita” (łac. życie) i „amina” (aminokwasy, elementy budulcowe życia). Nazwa się przyjęła, choć tak naprawdę witamina D nie jest witaminą, lecz prohormonem, ponieważ dopiero w organizmie przekształca się w aktywną biologicznie postać. Za odkrycie mechanizmu jej powstawania niemiecki chemik Adolf Windaus otrzymał w 1928 r. Nagrodę Nobla.
Zaskakujące odkrycia
Przez długi czas uważano, że na zdrowiu kości rola witaminy D się kończy. Dopiero pod koniec lat 90. naukowcy odkryli, że istnieje związek między małą ekspozycją na światło słoneczne a różnymi chorobami. Niektóre z tych odkryć były zaskakujące. Wykazano na przykład, że im dalej na północ mieszka dana osoba, co jest równoznaczne z mniej intensywnym nasłonecznieniem, tym bardziej jest narażona na stwardnienie rozsiane i inne choroby autoimmunologiczne. Takie badanie przeprowadzili między innymi naukowcy z Harvard Medical School i Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej w Vancouver. Wykazali oni, że w krajach o największej liczbie dni słonecznych ryzyko zachorowania na stwardnienie rozsiane było o 45 proc. niższe niż na obszarach o najniższym nasłonecznieniu.
Witamina D nie leczy, ale jej niedobór może sprzyjać chorobom. Chroni przed infekcjami, chorobą Alzheimera, astmą, chorobami układu sercowo-naczyniowego, a u kobiet przed nowotworami.
Zaskakujące były też wyniki badania opublikowane w 1999 r. w czasopiśmie „Cancer Epidemiology, Biomarkers and Prevention”. Dowodziły one, że u kobiet mieszkających w bardziej słonecznych częściach Stanów Zjednoczonych ryzyko raka piersi było od 25 do 65 proc. mniejsze niż u mieszkanek północnych regionów kraju. Kolejne badanie, które dowodziło dobroczynnego wpływu witaminy D na organizm, zostało opublikowane w 2008 r. w „Archives of Internal Medicine”. Jego autorzy wykazali, że osoby, u których stwierdzono niedobory tej substancji , miały ryzyko śmierci o 26 proc. wyższe niż ludzie z wysokim poziomem witaminy D. Mówiąc krótko – wiele badań z przełomu XX i XXI wieku sugerowało, że osoby, którym nie brakuje witaminy D, są zdrowsze. Zaczęto ją suplementować w dużych ilościach.
Późniejsze badania nie wykazywały jednak znaczących korzyści ze stosowania dodatkowych dawek witaminy D w przypadku jakichkolwiek poważnych schorzeń. Przykładem jest choćby ogromne badanie, którego wyniki opublikowano w 2019 r. w czasopiśmie „New England Journal of Medicine”. Wzięło w nim udział prawie 26 tys. osób. Miało ono sprawdzić, czy suplementy z witaminą D chronią przed rakiem i chorobami serca. Wyraźnego związku nie wykazano, wyniki uznano za niejednoznaczne.
Dwa lata wcześniej naukowcy z USA i Nowej Zelandii sprawdzali, czy miesięczne duże dawki witaminy D mogą zapobiegać problemom z sercem. Ponad 5,1 tys. osób z Nowej Zelandii zostało losowo przydzielonych do dwóch grup – jedni przyjmowali witaminę D, a drudzy placebo. W JAMA Cardiology naukowcy napisali, że suplementacja nie przyniosła „wyraźnego obniżenia ciśnienia krwi ani parametrów lipidowych czy zwiększenia wrażliwości na insulinę”.
Sposoby na raka
Może zatem nie ma potrzeby przyjmować wyższych dawek niż zalecane? Takie pytanie postawili sobie naukowcy z Creighton University w Omaha w stanie Nebraska i przyjrzeli się związkom witaminy D z nowotworami. W 2007 r. opublikowali badanie, w którym wzięło udział prawie 1,2 tys. kobiet w wieku powyżej 55 lat. Jedna grupa dostawała około 1500 miligramów wapnia dziennie i 1100 jm witaminy D, a druga – placebo. Okazało się, że wśród kobiet przyjmujących witaminę D z wapniem wykryto ponad 50 proc. mniej nowotworów niż w grupie ochotniczek, które przyjmowały placebo. W grupie placebo po drugim roku zdiagnozowano 18 nowotworów, a u kobiet, które przyjmowały wapń i witaminę D, wykryto osiem raków.
Badanie o nazwie VITAL, w którym niemal dwukrotnie zwiększono dawkę witaminy D, przyniosło już mniej optymistyczne wyniki. Rozpoczęto je w 2010 r. w Brigham and Women’s Hospital. Udział w nim wzięło 26 tys. osób., a jego celem było sprawdzenie, czy mężczyźni w wieku powyżej 50 lat i kobiety powyżej 55 lat, którzy codziennie przyjmowali witaminę D w wysokości 2000 jm, byli chronieni przed rakiem.
Wyniki opublikowano w 2016 r. w „New England Journal of Medicine”. W ciągu pięciu lat nie zaobserwowano zmniejszenia ryzyka raka piersi, prostaty ani jelita grubego, ale ogólne ryzyko śmierci z powodu nowotworu było nieco niższe. W grupie otrzymującej witaminę D doszło do 154 zgonów z powodu nowotworu, a w grupie placebo do 187. Korzyści z suplementacji były, choć niewielkie.
– Dziś wiemy, że witamina D nie jest lekiem. Nie leczy żadnej choroby – mówi prof. Bolesław Samoliński, specjalista zdrowia publicznego z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Za to jej niedobór może sprzyjać chorobom. – Chroni ona przed infekcjami, chorobą Alzheimera, astmą, chorobami układu sercowo-naczyniowego, a u kobiet dodatkowo przed nowotworami. Ta wszechstronność witaminy D bierze się stąd, że na powierzchni każdej komórki znajdują się receptory, które są zdolne ją wychwytywać. Dzięki temu wnika ona do wnętrza komórki, skąd jest dalej transportowana i dociera do jądra. Działa więc na poziomie genomu we wszystkich komórkach – tłumaczy prof. Samoliński. Przyznaje jednak, że nie jest znany mechanizm, który wyjaśniałby, dlaczego niedobór witaminy D zwiększa ryzyko chorób. – Na taką zależność wskazują badania epidemiologiczne – mówi profesor.
Miliony konsumentów nie czekają, aż nauka to wszystko wyjaśni. Niektórzy żyją w błędnym przekonaniu, że im więcej, tym lepiej. W 2018 r. w czasopiśmie „Cancer Research” opublikowane zostały wyniki analizy 19 badań dotyczących związku witaminy D z rakiem prostaty. Badanie to wykazało, że wysoki poziom witaminy D był powiązany ze zwiększonym ryzykiem zachorowania.
Słońce to za mało
W Polsce lekarze namawiają do suplementacji, bo w naszej populacji niedobory tej witaminy są powszechne. W 2018 r. grupa naukowców pod kierunkiem dr. hab. n. med. Pawła Płudowskiego z Zakładu Biochemii, Radioimmunologii i Medycyny Doświadczalnej Instytutu Pomnik – Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie przeprowadziła badanie stężenia witaminy D we krwi prawie 5,6 tys. dorosłych ochotników. Na tej podstawie ustalono, że 90 proc. Polaków ma zbyt niskie stężenie tej substancji. – O niedoborach mówimy wtedy, gdy stężenie witaminy D we krwi jest niższe niż 30 ng/ml – tłumaczy prof. Samoliński.
Tego, jak groźny może być jej niedobór, dowodzi badanie dr Marjorie L. McCullough z American Cancer Society. U osób, u których poziom witaminy D we krwi był niższy niż 12 ng/ml, w ciągu pięciu lat ryzyko raka jelita grubego było o 31 proc. wyższe w porównaniu z osobami, których poziom we krwi był dwukrotnie wyższy. Szczegóły badania uczona opisała w 2018 r. w czasopiśmie „Journal of the National Cancer Institute”.
Pewne ilości witaminy D powstają co prawda w skórze pod wpływem światła ultrafioletowego, ale niekiedy to jest za mało. – Wystarczy przez 10 minut przebywać na słońcu i mieć wtedy odsłoniętą jedną ósmą powierzchni ciała, aby organizm wyprodukował 4 tys. jm witaminy D. Ale jest to możliwe przy odpowiednim kącie padania promieni słonecznych, co na naszej szerokości geograficznej ma miejsce od maja do września – mówi prof. Ewa Marcinowska-Suchowierska z Centrum Medycznym Kształcenia Podyplomowego i dodaje: – Produkcję witaminy D w skórze utrudniają też pyły zawieszone w powietrzu.
Źródłem witaminy D jest także pożywienie. Znajduje się ona w rybach, jajkach, serach czy grzybach shitake. – Z pożywieniem dostarczamy jej jednak stosunkowo mało. Występuje ona głównie w tłustych rybach, których nie jadamy chętnie, a poza tym trzeba by codzienne zjadać np. 0,5 kg sandacza czy 25 dkg węgorza, aby zapewnić zapotrzebowanie organizmu na witaminę D – mówi prof. Marcinowska-Suchowierska.
Oliwa, masło i żółty ser
Prof. Samoliński rekomenduje zażywanie witaminy D od jesieni do wiosny, kiedy słońca brakuje. – Zalecamy wtedy przyjmowanie 2000 jm witaminy D dziennie. Jedynie gdy wychodzimy na słońce, można tę dawkę zmniejszyć do 1000 jm – mówi prof. Samoliński. Profesor uważa, że skoro niedobory tej witaminy są u nas tak powszechne, podobnie jak magnezu, nie ma potrzeby, aby osoba zdrowa w sile wieku badała stężenie tej substancji, zanim zacznie suplementację.
– Aby dobrze się wchłaniała, należy ją łykać razem z jedzeniem czegoś tłustego. Mogą to być oliwa, masło czy ser żółty – mówi prof. Samoliński. – W rekomendacjach nie ma zaś mowy o witaminie D2 – dodaje prof. Samoliński. Witamina D2 jest wytwarzana przez rośliny, podczas gdy D3 powstaje w organizmach zwierzęcych. (W Polsce można kupić preparaty zawierające witaminę D2 reklamowane jako wegańskie.) Wydaje się jednak, że jest ona słabiej przyswajalna niż D3. Nie ma też uzasadnienia, aby witaminę D przyjmować wraz z witaminą K czy innymi składnikami. – Witamina D sama dobrze się wchłania, ale zaleca się jej stosowanie razem z suplementacją wapnia, bo to chroni przed osteoporozą – dodaje prof. Samoliński.
Według Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA) i amerykańskiej Agencji Żywności i Leków (FDA) ze względów bezpieczeństwa nie powinno się przekraczać dziennej dawki 4000 jm. Są jednak w Polsce osoby, które przekonują, że „dawka podtrzymująca dla dorosłego człowieka to 25 do 50 tys. jednostek witaminy D3 dziennie”. Dr JoAnn Manson, endokrynolog i epidemiolog z Harvard Medical School, główna autorka wielu badań nad witaminą D, ostrzega przed tak wysokimi dawkami witaminy D. Na łamach „Scientific American” przypomina, że niektóre badania wykazały, że nadmiar tej substancji jest do tego stopnia groźny, że może nawet zwiększać ryzyko niebezpiecznych złamań.