Polacy niechętnie przywitaliby przy wigilijnym stole obcego. Szczególnie jeśli byłby Rosjaninem, aktywistą ekologicznym albo feministką. — Boimy się, że ktoś zachowa się w nieprzewidywalny sposób, a my nie będziemy wiedzieli, co z tym zrobić — mówi socjolożka Dorota Peretiatkowicz.
Newsweek: Na instagramowym profilu socjolozki.pl pojawiły się wyniki badania, które pani współtworzyła. Dotyczy tego, kogo Polki i Polacy dopuściliby do wigilijnego stołu, a kogo niekoniecznie. Okazuje się, że połowa a czasem i więcej nie chciałaby widzieć właściwie nikogo, kto jest jakkolwiek inny czy wyróżniający się: osoby czarnej, w kryzysie bezdomności, aktywisty, człowieka innego wyznania…
Dorota Peretiatkowicz:Podkreślę od razu, że zapytałyśmy dokładnie: „Zwyczajem Wigilijnym jest stawianie pustego talerza dla przygodnego gościa. Kogo Twoim zdaniem Polki i Polacy zaprosiliby do swojego wigilijnego stołu?”. Nie pytałyśmy bezpośrednio o preferencje badanych, bo wtedy ludzie mniej chętnie przyznają się do swoich realnych postaw. To, jak myślimy, że zachowaliby się inni dobrze jednak ilustruje nasze własne spojrzenie na świat. Chcę, żeby to wybrzmiało, bo po opublikowaniu wyników, zostałyśmy zalane falą wątpliwości, że może to znak, że po prostu źle myślimy o innych. Uważamy, że to inni nie chcieliby przy stole feministki, aktywisty ekologicznego czy osoby innego wyznania, a sami byśmy takie osoby zaprosili.
Może rzeczywiście źle myślimy?
Ale przecież dla kogoś niezapraszanie feministki czy osób innej narodowości, wyznania może być czymś dobrym. Szczególnie dla tych, którzy są narodowcami i uważają, że skoro Boże Narodzenie to tradycyjne święto, to nie powinno być miejsca na żadne „odstępstwa od normy”. Zdziwienie tymi wynikami, czy takie ich interpretowanie świadczy o tym, że nasi odbiorcy żyją w bańce, nie przyjmują, że istnieją inne poglądy, że ludzie w Polsce wciąż są mocno uprzedzeni wobec szeroko pojmowanych „innych”.
No tak, nie wpadłam na to. To skąd w takim razie bierze się tak duża niechęć wobec tylu różnych grup społecznych?
Przede wszystkim z lęku. Jakiś czas wcześniej przeprowadzałyśmy wspólnie z Sexed badanie dotyczące tej emocji w polskim społeczeństwie i okazało się, że jesteśmy bardzo zlęknionym narodem. W przypadku sytuacji siedzenia przy wigilijnym stole, to może być lęk przed konfliktem, radykalnymi poglądami. Boimy się, że ktoś zachowa się w nieprzewidywalny sposób, a my nie będziemy wiedzieli, co z tym zrobić.
Największe emocje wśród naszych odbiorców wzbudziła informacja, że aż 60 proc. Polek i Polaków nie chciałoby przy stole feministki. To pokazuje, że żyjemy w oderwaniu od rzeczywistości. Niedawno dostałam zaproszenie do radia, żeby rozmawiać o nadmiernym konsumpcjonizmie, gdzie 2,5 miliona osób w Polsce żyje poniżej minimum socjalnego. I znów – to znak, że żyjemy tylko informacjami z bańki. I to też powód, dla którego te procenty mogą być tak wysokie – różne grupy się wzajemnie nie przenikają, nie mają ze sobą kontaktu. Ba, co więcej te osoby z „naszej” bańki tego kontaktu nie chcą mieć. A kiedy my pokazujemy na podstawie badań, jak wygląda rzeczywistość, to czują się urażone.
A social media nam pomagają się w tych bańkach zamykać… Ale wróćmy jeszcze do tego lęku. Skąd go aż tyle w naszym społeczeństwie?
We wspomnianym badaniu, wyszło nam że 70 proc. kobiet miało w swoim życiu doświadczenie, które sprawia, że reaguje lękiem na niedookreślone sytuacje. Feministka może być odbierana jako niedookreślona – nie wiadomo, czy się nie oburzy, bo mężczyzna jej poda półmisek z sałatką, albo czy nie zacznie krytykować wyborów życiowych. Albo czy taki ekolog, nie zacznie dopytywać, jak zabity został karp. U mężczyzn poziom lęku jest pozornie niższy, ale dlatego, że ich odruchową reakcją jest agresja, która przykrywa inne emocje. Mężczyzna może czuć strach przed innym, który zaburzy mu kiedyś ustalony porządek i dawać temu upust krzykiem, odrzuceniem, alienowaniem ludzi. Ta agresja z kolei powoduje większy lęk u otoczenia. To niekończąca się, samo nakręcająca się sytuacja.
Dobre noty – powyżej 90 proc. otrzymały właściwie tylko dwie grupy – sąsiedzi oraz samotne matki. A przecież ten sąsiad czy sąsiada albo matka, może być też feministką, ekolożką…
Dla dziecka matka rzadko jest kimś poza matką, prawda? My myśląc o innych też widzimy często przede wszystkim jedną jego rolę i nie dokładamy sobie innych definicji. Człowiek jest dla nas tym, jaką rolę spełnia w naszym życiu. Gdy jedna kategoria jest dla nas ważniejsza, przymykamy oko na inne. Ale to nie znaczy, że będziemy je akceptować u ludzi spoza naszego kręgu.
www.instagram.com
Ma pani poczucie, że niechęć do innych i polaryzacja się w Polsce pogłębiają?
Zdecydowanie. Widać to chociażby po wynikach naszych badań, większość odpowiedzi, co do przyjmowania kogoś na Wigilię jest pół na pół. Myślę, że to w dużej mierze wynik braku poczucia bezpieczeństwa. Brak bezpieczeństwa powoduje ucieczkę od wolności i radykalizację. Okopujemy się w swoich poglądach, przekonaniach, bo wydaje nam się, że tak jakoś przetrwamy. I oczywiście to też kwestia tworzenia się baniek, coraz silniej od siebie izolowanych przez to, jak działają algorytmy portali społecznościowych i media.
Edukacja jest odpowiedzią?
Edukacja przede wszystkim, pokazywanie różnych punktów widzenia, sposobów na życie. Ale przede wszystkim intencjonalne wychodzenie z baniek. Ruszanie się poza swój krąg znajomych. I zmiana mediów, które mam wrażenie, że gdzieś w pogoni za klikami, gubią misję. A przecież powinny służyć między innymi do tego, by pokazywać światy, których większość inaczej nigdy nie zobaczy.