„Ognisk jest tak dużo, że mieszkańcy Powsina i okolic Wilanowa skarżą się, że im się w domach włączają czujniki dymu”. Wielki piknik w Lesie Kabackim.
– Truchtałam sobie w Lesie Kabackim, było ciepło, świeciło słońce, śpiewały ptaki, wiał lekki wiatr. I nagle poczułam zapach kiełbasy. Był tak intensywny, że aż mnie zemdliło, bo jestem wegetarianką – opowiada 45-letnia Agnieszka.
Kiedy dotarła do oddalonej o jakiś kilometr polanki w Powsinie, zrozumiała, dlaczego zapach był tak silny: na otoczonym drewnianymi wiatami dużym polu płonęło już kilka ognisk, a wokół nich kręciły się grupy ludzi. Dzieci biegały z piskiem, uwolnione ze smyczy psy szalały z radości i szczekały. A na paleniskach i przywiezionych z domu grillach piekły się kiełbasy i karkówki. – Niby normalny widok, tu zawsze jest jakiś piknik. Zdziwiło mnie tylko jedno: była niedziela rano, nie minęła jeszcze dziewiąta, a polanka była już prawie pełna – wspomina Agnieszka.
Podzieliła się potem swoim zdziwieniem ze znajomymi biegaczami, a oni tylko pokiwali głowami: – Tam zawsze tak jest. Od kwietnia do późnej jesieni wieczny piknik. Jak chcesz zająć wiatę i upiec kiełbę na legalu, to musisz przyjść wcześnie rano i zająć sobie miejsce. A potem go pilnować, bo jak odejdziesz na chwilę, zaraz je ktoś przejmie – tłumaczyli.
Niektórzy podobno opracowali system: ktoś biega rano i kiedy skończy, zajmuje wiatę. Następny robi swój trening, a potem zwalnia pierwszego i czeka na trzeciego. I tak kolejno, aż do chwili, gdy zjawia się reszta grupy z prowiantem.
– Myślałam, że to kabacka legenda, ale koledzy zarzekali się, że naprawdę trzeba na polance walczyć o miejsce – śmieje się Agnieszka.
A później jest jeszcze logistyka: polanka leży na samej granicy Lasu Kabackiego w południowej części Warszawy, można tu dojechać metrem na Kabaty albo autobusem do Powsina, ale i tak trzeba potem przejść prawie kilometr, przenieść kiełbasy, wodę, przenośne grille, brykiety, podpałki i całą resztę.
Dużo tego i ciężko, więc zawsze znajdą się tacy, którzy mimo surowego zakazu wjazdu pojazdów mechanicznych do lasu dotrą samochodem aż na przylegającą do polanki leśną ścieżkę, szybciutko wyładują towar, a potem wycofają i wrócą na parking. Miejsce jest, towar też, można zaczynać zabawę.
Zbieranie chrustu
Piknik na polanie w Powsinie trwa od kwietnia do późnej jesieni, od pierwszych słonecznych dni aż do październikowych przymrozków. Od rana do późnej nocy węgiel żarzy się na grillach, ogniska płoną wysoko, a muzyka, także chóralna, niesie się daleko.
Kto nie zdobył wiaty, jest przegrywem, musi szukać miejsca na środku polany. Im później przyjdzie, tym jest gęściej: koce są rozkładane koło ręczników plażowych, mat do jogi, a nawet zwykłych cerat. Pod wieczór polanka wygląda już jak plaża nad polskim Bałtykiem, tyle że bez parawanów. Ale za to z upojnym zapachem kiełbasy unoszącym się nad lasem.
– W weekendy czy nawet południami w ładne dni, trzeba mieć szczęście, żeby trafić na jakiekolwiek wolne miejsce. Tam się często odbywają huczne imprezy, z alkoholem i hałasem tak dużym, że wzywano policję. Ognisk jest tak wiele, że mieszkańcy Powsina i okolic Wilanowa w dół od skarpy ursynowskiej skarżą się, że w domach włączają im się czujniki dymu. Poza tym osoby bawiące się na polanie w Powsinie zapominają, że nie powinno się zbierać w lesie drewna na ognisko – wylicza leśnicza Lasu Kabackiego Mirosława Mironczuk.
„Chrust, a czasami całe konary są »pozyskiwane« nielegalnie z terenu rezerwatu. Po zakończeniu zabawy zostają sterty śmieci, których (prawie) nikt – gdy nie ma miejsca w przygotowanych śmietnikach – nie zabiera ze sobą” – pisał przed ubiegłoroczną majówką ówczesny zastępca burmistrza Ursynowa Bartosz Dominiak.
Dodawał, że wraz z rozpoczęciem sezonu polana przeżywa prawdziwe oblężenie, a z roku na rok sytuacja się pogarsza. „Podczas weekendów polana staje się miejscem trwających do późnych godzin nocnych imprez, podczas których mieszkańcy bawią się przy głośnej muzyce (…), a otaczający polane las staje się miejscem zabaw dla dzieci” – narzekał wiceburmistrz w liście do dyrekcji Lasów Miejskich-Warszawa. Prosił o podjęcie działań, które ograniczyłyby negatywny wpływ imprez na polanie na przyrodę. Apelował też o regularne kontrole służb porządkowych, szczególnie w dni wolne od pracy.
Już rok wcześniej wiceburmistrz Dominiak miał radykalny pomysł: ogrodzenie polanki i wprowadzenie biletów, na wzór Parku Kultury w Powsinie. „Świetnie sobie radzą z zarządzaniem swoim terenem, więc gdyby przejęli tę polanę, pobierali jakieś opłaty i z tych funduszy zatrudnili ochronę, to mogłoby rozwiązać problem” – przekonywał. Jego plan nie został jednak wprowadzony w życie, należąca do Lasów Miejskich polanka wciąż jest dostępna dla wszystkich. Może tam przyjść każdy, za darmo, zgłaszać trzeba tylko zorganizowane imprezy sportowe dla większych grup.
Kilka lat temu był też pomysł, by przenieść grillowanie na działki zarządzane przez dzielnicę, na przykład do powstającego za górką Kazurką parku Cichociemnych, ale upadł, bo uznano, że mieszkańcy Ursynowa i całej stolicy za bardzo przywiązali się do swojej polany.
Można na niej spędzić całą noc, nikt ich nie wyprosi. – Dobrze by było, gdyby jednak ludzie mieli świadomość, że po zmroku trzeba się bawić trochę ciszej i spokojniej. Na szczęście polana leży na obrzeżach Lasu Kabackiego, który jest bardzo duży, więc to nie jest aż tak straszna uciążliwość dla zwierząt, mogą przenieść się gdzie indziej. A zresztą one są przyzwyczajone do obecności ludzi i do naszych dziwnych dla nich zachowań – mówi Mironczuk.
Niektórzy poszczują psami
Przepisy porządkowe obowiązujące na polanie są znane, wypisano je na dużych tablicach informacyjnych.
– Polana wchodzi w skład rezerwatu przyrody, więc obowiązują tam takie same zasady, jak w rezerwatach przyrody i na terenach leśnych. Nie wolno hałasować, śmiecić, rozpalać ognisk w miejscach niedozwolonych, spuszczać psów ze smyczy. W rezerwacie w ogóle jest zakaz wprowadzania psów, więc najlepiej na polanę wybierać się bez pupili – wylicza Mironczuk.
Foto: Renata Kim / arch. autora
Dodaje, że jest tam trzynaście miejsc ogniskowych, można też postawić własny grill.
– Wszystkie wypalone połacie ziemi to znak, że grillowano tam nielegalnie. Niektórzy się tłumaczą, że nie wiedzieli i być może naprawdę nie wiedzieli. Niektórzy widzieli te znaki, przeczytali, a mimo wszystko uznali, że ich prawo do posiedzenia przy ognisku jest większe niż prawo rezerwatu do ochrony – mówi leśnicza Mironczuk.
Ubolewa, że przepisy nie są przestrzegane. – A my jako zarządcy terenu nie mamy uprawnień do legitymowania ludzi czy wręczania im mandatów. Więc mamy zbiór przepisów, które obowiązują na naszym terenie, a nie mamy żadnych środków, żeby je egzekwować. Oczywiście upominamy, tłumaczymy, wyjaśniamy. I niektórzy przeproszą, pokiwają głowami, że rozumieją, a inni na nas naskoczą, a nawet poszczują psami. Interweniować może tylko policja, bo w Lesie Kabackim Straż Miejska nie ma prawa nakładać mandatów z przepisów ustawy o ochronie przyrody – mówi Mironczuk.
Rozmawiała o tym niedawno z policjantami i – jak twierdzi – są świadomi problemu.
– Tyle tylko, że wszystkie nasze zgłoszenia i prośby o częstsze patrole spływają do najniższych rangą funkcjonariuszy, czyli dzielnicowych. A dzielnicowy się nie rozerwie, nie może być w wielu miejscach naraz. W miarę możliwości policja wysyła do lasu patrole, ale nie ma środków, żeby stać tam cały czas. My też pracujemy tylko od poniedziałku do piątku, zresztą, nawet gdyby był dyżur przez cały weekend, to niewiele pomoże przy tych tłumach, które tam się gromadzą – mówi leśnicza.
Po pracy nie zagląda na polanę, zna ekscesy uczestników pikników z opowieści pracowników z firmy sprzątającej i ochroniarzy z pobliskiego centrum edukacji. – Z jednej strony jako mieszkanka Warszawy się nie dziwię, bo ludzie chcą odpocząć na łonie przyrody, ale z drugiej strony to, jak się zachowują na polanie, przerasta czasem wszelkie pojęcie. Nie wszyscy zostawią po sobie porządek, nie wszyscy dopilnują, żeby ogniska były zgaszone. My robimy, co możemy, żeby o tym problemie mówić, nagłaśniać go, ale nie mamy żadnych możliwości prawnych poza odwoływaniem się do sumień ludzkich – tłumaczy Mironczuk.
Od lat narzekają też rolnicy z Powsina, do których należą rozległe pola tuż obok polany piknikowej. Twierdzą, że imprezowicze wchodzą na zagony, kradną kapustę, ziemniaki i ogórki, a późnym latem słoneczniki. A do tego zostawiają na zagonach nie tylko góry śmieci, ale także ekskrementy, niedbale tylko przykryte zużytym papierem toaletowym.
Pięknie tu jest
O ile w weekendy polanka należy przede wszystkim do warszawiaków, w tygodniu najwięcej jest tu obcokrajowców. Zjawiają się trochę później, koło południa – Ukraińcy, Wietnamczycy, Hindusi, Pakistańczycy i przybysze z krajów arabskich. Każda grupa ze swoimi zwyczajami, ulubioną muzyką i potrawami. Wszystkie z piwem i skwierczącym na ogniu mięsem.
Wietnamczycy siedzą cicho i cierpliwie podsycają słabiutki żar na palenisku, Hindusi i Arabowie – wyłącznie mężczyźni – odpalają głośną muzykę i zaczynają śpiewać, a potem także tańczyć. Zataczają kręgi wokół ogniska, a kiedy się zmęczą, przykucają i paląc papierosy, wpatrują się w ogień. Po imprezie pakują to, co zostało, do dużych kraciastych torem i spokojnie opuszczają polankę.
Najliczniejsi Ukraińcy są doskonale przygotowani: między drzewami rozwieszają girlandy z balonów i wielki napis „Happy Birthday”. Na ustawionym pod wiatą drewnianym stole rozkładają ceratowy obrus i zabezpieczają go taśmą klejącą, żeby ładnie leżał, nie uciekał przy każdym podmuchu wiatru. Potem wykładają ciasta, napoje, kiełbasy. Mnóstwo jedzenia. Musi starczyć na cały dzień, bo posiedzą tu wiele godzin.
Na i jest jeszcze sprzęt sportowy: piłki, paletki do badmintona, jakieś pluszaki dla mniejszych dzieci. I rowerki dla starszych, niech sobie pojeżdżą, zanim kiełbasa będzie gotowa. Pieski spuszczone ze smyczy wypuszczają się aż na przylegające do polanki pola uprawne.
Z godziny na godzinę ludzi przybywa. Późnym popołudniem na polanę docierają kolejne grupy młodych Ukraińców. Puszczają głośno ukraiński rap, śpiewają i tańczą.
Od dawna szukali miejsca, gdzie można rozpalić grill, ale we wszystkich lasach jest zakaz. W końcu kolega Polak opowiedział im o polance w Powsinie. Przyszli raz i od tej pory wracają. – Pięknie tu jest – uśmiechają się. Na stole pod wiatą mają baterię alkoholi: piwo, wino i wódkę.
Kiedy pytam, czy wiedzą, że w Polsce picie alkoholu w miejscach publicznych jest zabronione, śmieją się serdecznie. A potem pokazują na tablicę informacyjną: nie ma tam nic o takim zakazie. – Można pić – zaśmiewają się.
– I tak od kwietnia do czerwca, nie tylko w weekendy. Kiedy się zaczynają wakacje, sytuacja trochę się uspokaja – mówi leśnicza Mironczuk. Ma nadzieję, że uda się zdobyć środki na wymianę tablic informacyjnych tak, żeby były bardziej widoczne i wyraźniejsze. I żeby nikt już nie miał wątpliwości, gdzie jest zakaz palenia ognisk, a gdzie jest to dozwolone.
Leśnicza prosi jeszcze, by wszystkim, którzy zamierzają imprezować na powsińskiej polance, przekazać apel Lasów Miejskich: jeśli zauważą przypadki łamania prawa, to żeby miarę możliwości i przy zachowaniu własnego bezpieczeństwa zgłaszali je na policję.
– Można to zrobić telefonicznie, można mailem na adres komisariatu, lub nawet przez aplikację Miejskiego Centrum Kontaktu Warszawa 19115. Pomaga to ocenić skalę problemu i dzięki temu wysłać w to miejsce więcej patroli – tłumaczy Mironczuk.
Nad polanką w Powsinie zapada tymczasem wieczór. Węgiel wciąż żarzy się na grillach, ogniska płoną wysoko, a muzyka niesie się daleko.