Mało kto się tego spodziewał, że Iga Baumgart-Witan wystąpi w tegorocznych Halowych Mistrzostwach Polski. Ba, prawdopodobnie przez długi czas ona sama się tego nie spodziewała. Co prawda w tegorocznej imprezie w Toruniu żadnego medalu nie zdobyła, aczkolwiek sam jej powrót na bieżnię to ważne wydarzenie. W strefie mieszanej opowiedziała o wielu kwestiach.
Iga Baumgart-Witan o powrocie po kontuzji
– Jednak jestem prawdziwym sportowcem. Mimo że wiedziałam, w jakim miejscu jestem (wracam po 17 miesiącach) to pobiegłam i pomyślałam sobie „eee, a mogłam być trzecia!” Gdy już się staje do rywalizacji, to chce się więcej. Dla mnie to jest sukces, że dobiegłam do mety, ale czuję niedosyt. Ja zawsze jestem niezadowolona. Nawet gdy biję rekord życiowy, to potem mam coś takiego, że „aaa, mogłam lepiej wystartować” czy coś tam. Cieszę się, ale zawsze pozostaje niedosyt. To chyba dobrze?
– Dzisiaj rano wstałam z łóżka, zjadłam śniadanie i powiedziałam do mojego męża: „Cholera, po co mi to?”. Wczoraj miałam ten głód, a dzisiaj byłam rozdygotana. Poczułam, jak to jest bardzo się stresować. Nie oczekiwałam od siebie niczego i nikt ode mnie też nie, bo wszyscy wiedzieli, jak trudny to będzie powrót, ale i tak się denerwowałam. A nie powinnam, ponieważ przyjechałam tu po zabawę.
O wnioskach po starcie w Toruniu
– Główna konkluzja jest taka, że po długim rozbracie z bieżnią nie odstaję od dziewczyn. Złapałam bakcyla, kontakt. Wiem już, czego mi brakuje, jak pobiegłam pierwsze 200 metrów…
– Dopiero niedawno weszłam w kolce i jeszcze nie mam właściwej prędkości. Tutaj to było widać. Jest to dobry prognostyk co do tego, że dam radę, wytrzymam do igrzysk olimpijskich i wierzę, że będę w stanie pobiec szybko także indywidualnie. A z dziewczynami będziemy znów mogły stworzyć coś fajnego, choć świat idzie do przodu. My staramy się załapać się na ten wagonik i pokazać, że te „stare baby” jeszcze potrafią biegać i mogą namieszać.
O wynikach finału biegu na 400 metrów kobiet
– Smutno, że nie cała Bydgoszcz stanęła na podium (pierwsza Marika Popowicz-Drapała jest z Zawiszy, a trzecia Kinga Gacka z BKS-u – przyp. red.). Oczywiście Justyna to światowej klasy zawodniczka, więc nie przegrałam z byle kim. Wiedzieliśmy też, iż Marika będzie mocna. Wiem, jak ona trenuje i przewidziałam, że przejście na 400 metrów nie będzie dla niej problemem. Powinna zrobić to już dawno. Ponadto jest bardzo silna fizycznie, fajny typ halowca z niej. Teraz musi przerobić to i owo, by biegać jeszcze szybciej na stadionie, a wtedy dołączy do teamu 4×400. Jest z nas najstarsza, najbardziej doświadczona, ale nie wypominam jej wieku. Dzięki temu jest w stanie wiele zdziałać.
– Jestem usatysfakcjonowana, bo podjęłam rękawicę i cieszę się, że wróciłam. Stanęłam na bieżni, poczułam adrenalinę. Z tego jest radość. Wyniki? Ten Mariki jest świetny, Justyna wróciła po poważnej kontuzji Achillesa, a Kinga jest młodą zawodniczką i dużo ma przed sobą. Ja też wracam po kontuzji, więc wyniki na pograniczu 52-53 sekund nie martwią. To nie są dla nas docelowe starty.
O wyjeździe do Glasgow na Halowe Mistrzostwa Świata
– Wspomniałam wcześniej, że 17 miesięcy nie biegałam i w tym roku też miałam nie startować w hali. W kolce weszła 3 tygodnie temu. Wychodzę z roboty zimowej, zostały 3 miesiące do startu sezonu letniego. Ja tu nie widzę zagrożenia dla mnie. To dziewczyny powinny się bać mnie!
– W hali to był mój pierwszy i ostatni start. Nie planuję wyjazdu do Glasgow. Nie wiem, czy trener Matusiński zdaje sobie z tego sprawę, czy nie. Chyba tak (śmiech). Kilka razy rozmawiałam też z moją mamą na ten temat. Ona mnie pytała „A co, jak będziesz finale w HMP, to co z Glasgow?” Ja zarówno chcę, jak i nie chcę jechać. Nie chcę, bo miałam poważną kontuzję. Zerwałam ścięgno podeszwowe. Nie daj boże złapałabym jakiś mniejszy uraz i będę znowu potrzebowała tydzień wypuścić. Moja dyspozycja co prawda idzie do góry, a za dwa tygodnie pewnie byłabym w optymalnej formie, ale potem mogłoby mi zabraknąć pary na lato.
– W moim przypadku każdy odpowiednio przepracowany tydzień może być na wagę złota, dosłownie! Do tego są jeszcze mistrzostwa świata sztafet na Bahamach i tam trzeba się zakwalifikować do igrzysk. Ponadto mamy letnie mistrzostwa Polski… Trzeba więc mierzyć siły na zamiary i zadecydować, co jest ważniejsze.
– Mam 35 lat i to była pierwsza taka kontuzja, która wykluczyła mnie ze startów na rok. Biorąc pod uwagę mój wiek, powrót po takim urazie wypadł nie najgorzej. Wiadomo, bywały chwile smutku, ale… Ja zdobyłam już medale we wszystkich najważniejszych imprezach. Ten rok przerwy zrobił mi trochę krzywdy jeśli chodzi o dyspozycję startową, ale nie namącił mi w głowie. Pod tym względem odpoczęłam i na nowo zapragnęłam biegać.