Walka o wprowadzenie teorii ewolucji do szkół trwa ponad 100 lat, bo politykom Partii Republikańskiej nie opłaca się laicyzacja programów edukacyjnych.
Sto lat temu w Tennessee odbył się sławetny „małpi proces”. Profesor gimnazjum John Scopes stanął przed sądem za naruszenie lokalnej ustawy o edukacji. Zakazywała ona propagowania w szkołach publicznych wszystkich szczebli, również wyższych, teorii sprzecznych z tezą, że Bóg stworzył człowieka w obecnej postaci. Co ciekawe, nie zabraniała uczyć, że wszystkie pozostałe organizmy żywe mają wspólnego przodka, wskutek ewolucji powstawały i wymierały gatunki, a Ziemia istnieje 4,5 mld lat. Nie wymagano nawet wpajania młodzieży dogmatów Księgi Rodzaju.
Luki wynikały z ignorancji autora ustawy. Rolnik John Butler nie miał pojęcia o biologii ani geologii. Do izby niższej lokalnego parlamentu trafił jako rzecznik farmerów z północy stanu. Wyczytał w gazecie, że dzieci wracają ze szkoły i wmawiają rodzicom, jakoby powstali od małp. Oburzył się bardzo, a ponieważ był m.in. członkiem komisji edukacji, przeforsował przepisy uniemożliwiające zatruwanie młodych umysłów. „Ewolucjonista, który kwestionuje prawdy objawione, nie może uchodzić za chrześcijanina – tłumaczył. – Wyznaje modernizm, z Chrystusa robi fakira, odbiera ludowi Bożemu nadzieję, burzy fundamenty państwa”. Gubernator Austin Peay podpisał ustawę, by nie narażać się wyborcom prowincji.
Kiwi w arce Noego
Proces zaaranżowała Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich (ACLU). Ustawa Butlera stanowiła ewidentny bubel, a ponieważ w Stanach obowiązuje prawo precedensowe, obalenie jej na drodze sądowej pozwoliłoby uchylić wszystkie podobne, również sensowniej skonstruowane. Zadanie pozornie ułatwiał fakt, że obowiązujący w Tennessee podręcznik do biologii zawierał rozdział o ewolucji, więc ustawodawcy nie pozwolili de facto wykonywać nauczycielom pracy, o gwałceniu wolności słowa nie wspominając. Do liczącego 1700 mieszkańców Dayton, gdzie toczył się proces, ściągnęło ponad 200 reporterów, tłumy aktywistów i ciekawskich, kuglarze z tresowanymi szympansami, sprzedawcy dewocjonaliów, amuletów, cudownych lekarstw, wróżki, hochsztaplerzy. Rozprawę transmitowały rozgłośnie radiowe od Kalifornii po Nowy Jork. 22 telegrafistów słało dziennie do gazet 165 tys. słów korespondencji.
Prokuratorem posiłkowym został potężny William Jennings Bryan, trzykrotny kandydat Partii Demokratycznej do Białego Domu. Oskarżonego reprezentował jeden z najlepszych adwokatów kraju Clarence Darrow, wsławiony niedawną obroną studentów Nathana Leopolda oraz Richarda Loeba, którzy zamordowali dla zabawy 14-latka.
Zwolennicy Darwina od początku mieli pod górkę. Sędzia John Raulston poinstruował przysięgłych, że muszą ustalić, czy podejrzany naruszył obowiązujące prawo, bez zagłębiania się w jego wartość merytoryczną.
Wskutek zawężenia przedmiotu postępowania błyskotliwa argumentacja Darrowa o zdrowym rozsądku, swobodzie przekonań, naukowej metodologii – zdała się psu na budę. Rozwścieczony prawnik ośmieszył Raulstona i sam nieomal wylądował w areszcie za obrazę sądu. Bryanowi udowodnił, że nie zna Biblii, której tak zażarcie broni. Wydobył też od niego deklarację, że tezy księgi należy rozumieć dosłownie: Bóg stworzył kobietę z żebra mężczyzny, w arce Noego zmieściły się wszystkie gatunki zwierząt, także niewystępujące na Bliskim Wschodzie czy wręcz endemiczne jak nowozelandzkie kiwi. Pozbawieni wyboru przysięgli uznali Scopesa za winnego, a sędzia wymierzył mu grzywnę – 100 dol. (odpowiednik miesięcznej pensji).
Apelacja niewiele zmieniła. Sąd Najwyższy Tennessee – niejako odwracając kota ogonem – stwierdził, że ustawa Butlera jest zgodna ze stanową konstytucją, ponieważ żaden Kościół nie uznaje ani nie neguje teorii ewolucji w swych artykułach wiary, więc zakaz jej nauczania nie zmusza wyznawców jednej religii do akceptacji dogmatów uznawanych przez inną. Przewodniczący składu Grafton Green uchylił natomiast z przyczyn technicznych wyrok Scopesa. Sędzia okręgowy miał wówczas prawo nakładać grzywny do 50 dol., dwukrotnie wyższą powinna była orzec ława przysięgłych.
Proces wywołał skutki odwrotne, niż spodziewali się działacze ACLU – zmobilizował antyewolucjonistów. Wcześniej, poza Tennessee, zakazy obowiązywały tylko w Karolinie Południowej, Kentucky i Oklahomie. Nie minęły dwa lata, a projekty adekwatnych ustaw rozpatrzyły legislatury 13 stanów, zaś dwie (Missisipi, Arkansas) – uczyniły prawem. Debata przycichła po wybuchu II wojny światowej i w okresie największego nasilenia wyścigu zbrojeń, gdy cała Ameryka kibicowała naukowcom konstruującym rakiety zwane dla niepoznaki kosmicznymi.
4 października 1957 r. Rosjanie umieścili na orbicie Ziemi pierwszego sztucznego satelitę Sputnik 1, w Ameryce wybuchła histeria. Prezydent Dwight Eisenhower kazał przyspieszyć realizację satelitarnego programu Awangarda i niecałe cztery miesiące później do Sputnika dołączył Explorer 1. Kongres przeprowadził gruntowną reformę szkolnictwa, kładąc nacisk na przedmioty ścisłe i przyrodnicze, zwiększył dotacje dla placówek naukowych, utworzył NASA. Modele rakiet pojawiły się na placach zabaw obok zjeżdżalni i huśtawek. Każde dziecko marzyło, by zostać astronautą.
Kreacjonizm starej Ziemi
W 1965 r. władze wprowadziły nowe podręczniki do biologii, tymczasem wspomniane ustawy lokalne nadal obowiązywały. Nauczyciele znaleźli się między młotem prawa karnego a kowadłem programu zatwierdzonego przez kuratoria. Uczenie o ewolucji groziło aresztem lub grzywną, nieuczenie – dymisją. Biolożka Susan Epperson z liceum w Little Rock, stolicy Arkansas, wniosła pozew o uchylenie antyewolucyjnej ustawy. Po szczebelkach niższych instancji sprawa zawędrowała na wokandę Sądu Najwyższego, ten zaś jednogłośnie orzekł, że lokalne przepisy forsują doktrynę partykularnej religii, zatem stoją w sprzeczności z konstytucją.
Prezydent Ronald Reagan (po lewej) ściska dłoń Jerry’ego Falwella (szefa Moral Majority) po przemówieniu na konwencji National Religious Broadcaster w Waszyngtonie, 30 stycznia 1984 r.
Foto: fot. Ira Schwarz/ASSOCIATED PRESS/East News
Chrześcijańscy fundamentaliści przycichli, lecz nie zamilkli. Ponieważ dalsze objaśnianie świata przy użyciu cytatów z Biblii drastycznie zawęziłoby krąg odbiorców, zaczęli nadawać swym tezom pozory nauki. W 1970 r. powstał Instytut Badań nad Kreacjonizmem, by „promować wiedzę o naszych początkach zgodną z Biblią, kształcić studentów do obrony teorii stworzenia zawartej w Księdze Rodzaju przy użyciu argumentów naukowych, logicznego rozumowania oraz Pisma Świętego”.
Jakie to argumenty? Legendy o smokach dowodzą, że dinozaury żyły współcześnie z ludźmi. Osady morskie na terenach lądowych nie mają nic wspólnego z procesami tektonicznymi, stanowią pozostałość biblijnego potopu. Wszechświat robi wrażenie starego, ponieważ Bóg go takim uczynił – podobnie jak Adama, który nie był wszak niemowlakiem, tylko dorosłym mężczyzną. Pierwszego dnia światło miało nieskończoną prędkość, więc obraz najdalej nawet położonych gwiazd sięgnął Ziemi, a kiedy już sięgnął, Bóg spowolnił fale elektromagnetyczne do 300 tys. km/s. Co ze skamielinami trylobitów czy wykopaliskami świadczącymi, że gdy Noe pływał arką po zalanej planecie, np. w Chinach kwitła cywilizacja? Podrzucił je Stwórca, aby testować naszą wiarę. Bądź szatan – przez złośliwość.
Klasyczny kreacjonizm wypierały stopniowo pojęcia tzw. kreacjonizmu starej Ziemi. Owszem, przyznawali jego zwolennicy, do aktu stworzenia mogło dojść miliardy lat temu, lecz ewolucja to bzdura. Jeśli występują znaczące różnice między zwierzętami współczesnymi a kopalnymi, znaczy, że nie są ze sobą spokrewnione. Gdy różnice pozostają niewielkie, stanowią efekt adaptacji środowiskowej, a nie żadnych przemian ewolucyjnych. Szermując pseudonaukowymi wymysłami, kreacjoniści nie zaniedbywali PR. Podkreślali, że też mają prawo do wolności słowa, a swoboda konkurencji powinna dotyczyć nauki w takim samym stopniu jak biznesu. Jednak najwięcej pożytku przyniósł im sojusz z politykami.
W 1979 r. sponsorowany przez piwnego barona Josepha Coorsa lider Nowej Prawicy Paul Weyrich spotkał się z najpopularniejszym teleewangelistą Jerrym Falwellem. – Moralna większość nie zgadza się… – zaczął. – Jak powiedziałeś? – przerwał pastor megakościoła Thomas Road Baptist Church. – Moralna większość? Genialne! Tak się nazwiemy.
Moral Majority pomogła wygrać Ronaldowi Reaganowi, a nim „pogromca imperium zła” skończył rządzić, do programu Partii Republikańskiej trafiły żądania ewangelikalistów dotyczące służby wojskowej gejów (później małżeństw jednopłciowych), aborcji i nauczania w szkołach biblijnej wersji powstania świata.
Dwa lata po zwycięstwie Reagana fundamentaliści skłonili legislaturę Luizjany do przyjęcia ustawy iście salomonowo rozstrzygającej spór między nauką a religią. Nauczyciele mogli opowiadać uczniom o ewolucji pod warunkiem, że wyłożą także tezy kreacjonizmu. W 1987 r. Sąd Najwyższy unieważnił przepisy, ale adwokaci Pana Boga byli na to przygotowani. Ukazała się książka „O pandach i ludziach” (1989), a w niej po raz pierwszy padło sformułowanie „inteligentny projekt”.
Filozofia bezecna i próżna
Autorzy dzieła – Percival Davis i Dean Kenyon – wskazali kreacjonistom, jak obchodzić kwestię rozdziału Kościoła od państwa, po prostu zmieniając terminologię. Zamiast chrześcijańskiego Boga mamy Projektanta, zamiast odwołań do Biblii – pojęcie złożoności nieredukowalnej. Weźmy pułapkę na myszy – wywodzili. Składa się z podstawki, kowadełka, sprężyny, drążka i języczka. Brak któregokolwiek elementu sprawia, że staje się bezużyteczna. Nie mogła więc – podobnie jak żywy organizm – powstać wskutek działań przypadkowych i chaotycznych, bo żaden system pośredni nie spełniałby funkcji łapania myszy.
Nie da się też założyć, że każdy element pełnił wcześniej inne zadania, a po złożeniu ich do kupy powstała pułapka, gdyż wymagałoby to wcześniejszego dopasowania poszczególnych części tak, by mogły ze sobą współdziałać. Inny przykład: kiedy na łące znajdziemy zegarek, raczej nie uznamy, że stanowi wytwór przyrody. Pomyślimy, że musi istnieć zegarmistrz, który zbudował skomplikowany mechanizm, nawet jeśli nigdy go nie spotkamy. Owe anegdotki dla ubogich duchem nie tylko pozwoliły bezpiecznie przekraczać śliskie skrzyżowanie sacrum i profanum, ale również okazały się niezwykle chwytliwe.
Przed upływem dekady zwolennicy inteligentnego projektu odnieśli zwycięstwo nad nauką. Krajowe Stowarzyszenie Nauczycieli Biologii zmieniło podręcznikowe określenie ewolucji. Wcześniej dzieci uczyły się, że „zróżnicowanie form życia występujących na Ziemi jest efektem procesu naturalnego, niekontrolowanego, niezależnego od niczyjej woli i nieprzewidywalnego”. Od 1 stycznia 1999 r. musiały pamiętać dwa przymiotniki mniej – odpadły „niekontrolowany” i „niezależny od woli”. Choć sześć lat później sądy orzekły, że za państwowe pieniądze nie wolno wykładać teorii inteligentnego projektu, to szkoły prywatne same mogły ustalać program.
Jednocześnie coraz więcej stanów wprowadzało bony edukacyjne umożliwiające rodzicom, którzy odrzucają teorię ewolucji, kształcenie lub dokształcanie dzieci właśnie w szkołach prywatnych. Podręczniki wykorzystywane w rzeczonych placówkach uczą historii świata według Księgi Rodzaju, a ponadto zaszczepiają dzieciom pogardę do myślicieli laickich i nieufność wobec odkryć naukowych. Koncepcje sprzeczne z Biblią, m.in. teoria ewolucji, uznawane są za „nieweryfikowalne”, ponieważ nie stanowią „praw naukowych potwierdzonych eksperymentami, a jedynie hipotezy”. Jeden z popularnych podręczników określa teorię Darwina mianem „filozofii bezecnej i próżnej”. Inny wyśmiewa współczesnych matematyków, którzy nie rozumieją, że ich gałąź wiedzy jest tylko odbiciem absolutnych praw ustanowionych przez Boga.
Pedagodzy w ramach algebry i geometrii nauczają biblijnej numerologii, to znaczy metafizycznej treści liczb: 1 (Bóg), 3 (świętość), 4 (doczesność), 6 (niedoskonałość), 8 (doskonałość), 40 (ważny okres), 77 (nieograniczoność), 666 (rażąca niedoskonałość), 777 (absolutna doskonałość), 888 (Jezus).
Przygotowani do życia w XIX w.
Z czasem wszyscy politycy republikańscy zaczęli popierać ideę bonów. Jako pierwszy wprowadził je Jeb Bush, gdy rządził Florydą. Głównymi beneficjentami były szkoły katolickie, bo brat eksprezydenta trzy dekady temu przeszedł na katolicyzm i praktykował nową religię z gorliwością neofity. Rodzice mogą opłacać pieniędzmi podatników zarówno czesne, jak i korepetytorów lub podręczniki. Na przykład „O pandach i ludziach”. 11 lat temu Sąd Najwyższy Arizony odrzucił pozew ACLU, która żądała delegalizacji zasiłków edukacyjnych, argumentując, że pozwalają omijać zasadę rozdziału państwa od Kościoła.
„Sądzę, że zadaniem szkół finansowanych z publicznych pieniędzy nie powinno być przygotowywanie uczniów do życia w XIX w. – mówi Eric Meikle z Krajowego Centrum Pedagogiki Nauk Ścisłych. – Bony utrudniają wprowadzenie jednolitych standardów edukacyjnych, które zbliżyłyby poziom amerykańskiego szkolnictwa do reszty krajów rozwiniętych”. Obecnie młodzi mieszkańcy USA w międzynarodowych testach zajmują 26. miejsce na 34.
Efektem mieszania religii i nauki jest chaos pojęciowy Amerykanów. Według Instytutu Gallupa przez minione 40 lat liczba osób uznających za pewnik ewolucję bez udziału sił nadprzyrodzonych wzrosła z 8 do 24 proc. Nieznacznie spadła akceptacja wobec przemian wedle Bożego planu: z 38 proc. do 34 proc., a 37 proc. respondentów wciąż wierzy, że Bóg stworzył człowieka w obecnej formie mniej niż 10 tys. lat temu. Innymi słowy, prawie trzy czwarte mieszkańców USA odrzuca naukową koncepcję rozwoju gatunków, a wśród elektoratu prawicy zdecydowanie przeważają zwolennicy biblijnej wersji dziejów.
Zawiązany pod koniec lat 70. XX w. sojusz prawicy z fundamentalistami sprawił, że Partia Republikańska stała się formacją nieprzychylną nauce. W 2016 r. trzech jej kandydatów do Białego Domu (neurochirurg Ben Carson, gubernator Arkansas Mike Huckabee, prominentny senator Rick Santorum) zdecydowanie odrzucało teorię ewolucji. Reszta ją kwestionowała, a wszyscy obiecywali – jak to ujął senator Ted Cruz – „bezpardonową walkę o zmianę przepisów edukacyjnych, które dyskryminują naukę chrześcijańską”. Przez „naukę” cynicznie schlebiający ignorantom absolwent Harvardu rozumiał kreacjonizm.
Politykom prawicy opłaca się podważać nie tylko tezy Darwina. Urodzony na nowo dla Jezusa George W. Bush zdelegalizował badania komórek macierzystych i mianował szefem Rady Ochrony Środowiska Philipa Cooneya, lobbystę Amerykańskiego Instytutu Ropy Naftowej – największej organizacji reprezentującej branżę paliwową. Kongresowa Komisja Kontroli Rządu stwierdziła, że przez osiem lat Biały Dom manipulował danymi, by podsycać wątpliwości, czy klimat Ziemi się ociepla.
Republikanie bezdusznie wykorzystują niewiedzę i uprzedzenia wyborców wobec szczepionek, najczęściej doskonale wiedząc, że stawką gierek o władzę jest zdrowie, a nawet życie dzieci. Donald Trump przestał podważać ich skuteczność, gdy wybuchła pandemia, później znów zaczął. Odebrał znaczną część funduszy Narodowym Instytutom Zdrowia (NIH), których badania przyczyniły się do wprowadzenia na rynek ponad 4 tys. leków. Carsona zrobił ministrem budownictwa, szefową departamentu edukacji – Betsy DeVos, która finansowała z własnych pieniędzy wyburzanie publicznych szkół w Michigan i stawianie w ich miejsce religijnych.
Ponowne zwycięstwo Trumpa trudno nazwać inaczej niż triumfem ignorancji. Sam nie grzeszy wiedzą, a co gorsza, nie ma skrupułów, które wcześniej powstrzymywały republikanów przed realizacją żądań ciemniaków, szkodliwych dla pozostałych obywateli. Tym razem prezydent mianował ministrem zdrowia antyszczepionkowca i wyznawcę dziesiątek najbardziej absurdalnych teorii spiskowych Roberta F. Kennedy’ego Juniora. Departament Edukacji chce w ogóle zlikwidować. – Jest pierwszym jawnie antynaukowym przywódcą w naszej historii – mówił „Newsweekowi” profesor Michael Lubell z American Association for the Advancement of Science. – Konsekwencje odczujemy bardzo boleśnie.
