Jedni mają pieniądze, inni prestiż, a jeszcze inni wpływ na władzę. Niewiele ich łączy – mówi socjolog ze Szkoły Głównej Handlowej.
Newsweek: Mówię „klasa średnia”. O czym właściwie mówię? Dziś, w Polsce.
Dr Michał Lutostański: Nie jest to precyzyjnie określone, bo też bardzo długo nie używaliśmy narracji klasowej. Dopiero w pandemii dyskusja polityczna na powrót zaczęła krążyć wokół klas. Najprostsze podejście do definicji klasy średniej, stosowane np. przez Polski Instytut Ekonomiczny, opiera się na kryterium dochodowym. Czasem dorzuca się do tego kryterium zawodowe. Mówimy o połowie populacji Polski, przy tak dużej grupie nie ma mowy o jakiejś spójności. Prof. Małgorzata Bombol z SGH, która prowadziła głębsze badania dotyczące klasy średniej, zaproponowała, by rozbić ją na trzy grupy: biznesokrację, inteligencję etosową i burżuazję kredytową. Mówiąc o kryzysie klasy średniej, utracie jej znaczenia, najczęściej mówimy o tej ostatniej grupie.
Dlaczego?
– Bo oni mają wszystkie elementy statusowe klasy średniej: mieszkanie, samochód i tak dalej, ale na kredyt. Kiedy już spłacą wszystkie zobowiązania, raty, leasingi, może się okazać, że na koniec miesiąca zostają z mniejszą ilością gotówki niż klasa niższa czy ludowa, która nie jest aż tak zakredytowana. Krótko mówiąc: istotna część klasy średniej utknęła w kredytach.
Biznesokracja nie ma takiego obciążenia kredytowego. To są często menedżerowie w dużych firmach, zarabiający znacznie więcej, ideowo stanowiący zalążki klasy wyższej, a przynajmniej aspirujący do niej z poziomu finansowego. Trzecia grupa, inteligencja etosowa, najbardziej się tej klasyfikacji wymyka. Tu mówimy raczej o kwestiach prestiżu, statusu, niekoniecznie dochodu. To ludzie, którzy wykonują zawody inteligenckie, czasem mają odziedziczony majątek. Nauczyciele, wykładowcy, artyści i tak dalej. Dobrym przykładem jest Jaś Kapela, który odziedziczył dom i dzięki temu może być poetą.
Za punkt wejściowy do klasy średniej przyjmuje się 6 tys. zł brutto, ale to też się bardzo szybko zmienia
Czy te trzy grupy są w czymś do siebie podobne?
– Nie za bardzo. Myśląc o klasie społecznej, myślimy także o statusie, a ten składa się z kilku elementów. Po pierwsze – dobrobyt, czyli zarobki i stan posiadania. Po drugie – prestiż. I po trzecie – władza, czyli to, jaki mamy wpływ na to, co się dzieje w kraju. Nie wszędzie te podziały wyglądają podobnie. Tu warto wprowadzić jeszcze jedno rozróżnienie, na społeczeństwa starego pieniądza i nowego.
Stary pieniądz to np. Wielka Brytania. Tam osoby majętne mają często także i prestiż, i wpływ polityczny. W krajach takich jak Polska jest inaczej. Nie mamy jednej, spójnej piramidy, ale trzy osobne. Władza, prestiż i pieniądze często są oddzielone. Możemy sobie wyobrazić kogoś, kto ma fabrykę papieru toaletowego, zarabia dużo, więc jest wysoko w piramidzie finansowej, ale niekoniecznie ma prestiż i wpływ na władzę. Nauczyciele, wykładowcy, część artystów – mają prestiż, ale ani nie zarabiają wielkich pieniędzy, ani nie mają wielkiego wpływu politycznego. No i są politycy, którzy przynajmniej w teorii nie zarabiają bardzo dużo, raczej nie mają prestiżu, ale za to decydują o tym, co dzieje się w kraju.
Jak typowy Kowalski ma odnaleźć siebie w tym wszystkim?
– Po pierwsze: na wypadkowej tych trzech piramid. Ale sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, bo ta struktura jest u nas bardzo płynna, dynamiczna, ludzie wciąż się dorabiają, ich pozycja w każdej z piramid może się szybko zmienić, w obydwu kierunkach. Szukając odpowiedzi na pytanie o to, czym jest klasa średnia w Polsce, zaczynamy więc od kryterium dochodowego, w którym mieści się połowa populacji. A potem wchodzimy w szczegóły.
Zacznijmy od początku. Ile trzeba zarabiać?
– Za punkt wejściowy przyjmuje się 6 tys. zł brutto, ale to też się bardzo szybko zmienia.
Czyli Kowalski, który dziś zarabia 6 tys. zł i się cieszy, że jest reprezentantem klasy średniej, jednocześnie żyje w strachu, że za chwilę z niej wypadnie?
– Coś w tym rodzaju. Struktura dochodów w Polsce zmienia się najdynamiczniej w całym regionie. Wciąż daleko nam do krajów zachodnich, ale je gonimy. Stosując najprostszy podział dochodowy, uważa się, że trzydzieści kilka procent społeczeństwa to klasa niższa lub ludowa, choć obydwa określenia są problematyczne, bo mogą się słabo kojarzyć. Kilkanaście procent najlepiej zarabiających to klasa wyższa. Zostaje mniej więcej 50 proc. społeczeństwa. Klasa średnia.
Czy ona ma jakiś w miarę jednolity interes polityczny?
– Jako monolit – nie do końca. Każda z trzech podgrup, o których mówiliśmy, ma pewnie własne, odmienne oczekiwania polityczne. A i one są, jak cała Polska i wiele innych krajów, głęboko spolaryzowane. Jest bardzo wiele, bardzo różnych interesów.
Klasa średnia – fundament demokracji liberalnej. W miarę odporna na populizmy, aspirująca. Aktualne?
– Jeśli mówimy o wyborach politycznych, odporności na populizmy – nieaktualne. Jesteśmy zamknięci w bańkach, spolaryzowani, coraz trudniej jest nam dostrzec wspólnotę interesów, życiorysów czy przekonań z tymi z innych baniek. Mniej więcej w czasie, kiedy Joe Biden rezygnował z ubiegania się o reelekcję, opublikowano wyniki badań pokazujących stosunek wyborców dwóch głównych amerykańskich partii do siebie nawzajem. Poziom wzajemnej niechęci jest rekordowy. Nigdy takiego nie było. W badaniach stawiano dość radykalne pytania, np. na ile uważasz, że wyborcy drugiej partii w ogóle są ludźmi. Tych, którzy odpowiedzieli, że nie są, jest dziś trzy razy więcej niż 50 lat temu. Najwięcej w historii. Bardzo trudno jest dziś mówić o klasie średniej jako jakimś stabilizatorze politycznym. Natomiast wciąż jest ona istotnym fundamentem stabilności gospodarczej, systemowej. Tu jest dużo prościej. Pracują, zarabiają, płacą podatki. Klasie wyższej łatwiej jest tego unikać, z kolei klasa ludowa w większym stopniu polega na socjalu. Z tej perspektywy klasa średnia wciąż jest bardzo istotna, nieważne jak zróżnicowana. Państwo potrzebuje jej, by funkcjonować.
Jakie konsekwencje może mieć to polityczne rozbicie?
– Skomplikujmy to jeszcze bardziej. Powiedzmy sobie nie tylko o narracji klasowej, ale także – pokoleniowej. Wtedy obraz będzie nieco bardziej szczegółowy. W ramach klasy średniej różne pokolenia mają różne interesy. W pokoleniu Z podział polityczny to już nie jest PO i PiS, które jednak – choć to czasy nieco zamierzchłe – wywodzą się z nieodległych sobie, a często tych samych środowisk. Najmłodsi głosujący dzielą się w większym stopniu na wyborców Lewicy i Konfederacji. Oni już naprawdę nie mają ze sobą wiele wspólnego. A teraz wyobraźmy sobie, że państwo ma wybudować jeden szpital. Jedna grupa wyborców chce, by to był szpital geriatryczny. Druga – położniczy. To są zupełnie inne potrzeby. Ktoś, kto ma 30 czy 40 lat, ma kompletnie inne oczekiwania niż ktoś, kto ma lat 67. To pokazuje, jak różne są interesy w ramach jednej klasy średniej, jak rozbita ona jest.
Czy poza prostym kryterium dochodowym możemy jakkolwiek mówić jeszcze o klasie średniej jako monolicie?
– W badaniach rynku stosuje się bardziej szczegółową nomenklaturę klasową. Mówimy o klasach społeczno-ekonomicznych. Opisuje się je literkami, od najwyższej „a” do najniższej „e”. To już daje lepszy wgląd, bo klas jest pięć. Trzy z nich są w gruncie rzeczy częściami klasy średniej. Patrzy się na dochód, obszar gospodarki, w którym ktoś pracuje, i odgrywaną w ramach swojego zawodu rolę. A więc patrzymy na finanse, ale także na to, czy ktoś jest właścicielem firmy, czy jest prezesem lub dyrektorem w korporacji, czy zwykłym specjalistą. Czy ktoś wykonuje pracę biurową, czy fizyczną. A jeśli fizyczną, to czy jest osobą wykwalifikowaną, czy nie. Stosując te bardziej szczegółowe kryteria, konstruuje się pięć klas społecznych. Z poziomu aspiracji czy klasowych kodów kulturowych, gdybyśmy uznali, że klasa średnia jest monolitem, znaczyłoby to, że połowa Polski ma te same potrzeby, oczekiwania, aspiracje. A inaczej spędzamy wolny czas, wybieramy inne marki samochodów, odzieży. Podejście nie tylko dochodowe, ale łączące w sobie dochód, zawody, role wykonywane w ramach zawodów i tak dalej – jest dużo bardziej precyzyjne.
Weźmy 10 osób, każda z nich zarabia 10 tys. zł brutto. Tworzą jednolitą grupę społeczną?
– Nie. Może tam być przedsiębiorca prowadzący trzyosobową działalność, ekspert w korporacji, ktoś, kto prowadzi działalność rolniczą, profesor uczelni i tak dalej. Niewiele ich łączy, poza tym, że mają taki sam dochód. Musimy się przyjrzeć temu, gdzie oni pracują, jakie role odgrywają, jaki mają styl życia.
W Wielkiej Brytanii przed II wojną światową klasa robotnicza mieszkała w komunach. Wszyscy idą do pracy w fabryce, ktoś opiekuje się dziećmi, dużo czasu spędza się razem. Po wojnie zostali wciśnięci w mieszkania rodzin nuklearnych, typu dwa plus dwa. I w nowy styl życia, w systemy szkolne, przedszkolne. Zaczęły się pojawiać silne napięcia. Z jednej strony ci ludzie wciąż mieli dość tradycyjne wartości, oparte na sile, dominacji, maskulinistyczne, typowe dla klasy robotniczej. Z drugiej strony pojawiły się aspiracje klasy średniej. Na tych napięciach powstały pierwsze brytyjskie subkultury jak Teddy Boys. Zapatrzone w Amerykę, ale też mocno jeszcze przemocowe. Mówię o tym, bo w Wielkiej Brytanii można łatwo prześledzić ewolucję klas.
A w Polsce?
– U nas przed wojną był inny podział społeczny, a po wojnie system wszystkich zrównał, wymieszał. Klasowość w dużym stopniu zanikła. Osoby, które były ziemianami przed wojną, teraz mieszkały w bloku, wiele ich dawnych symboli statusu w PRL zniknęło. To się zaczęło odtwarzać w latach 90., ale mówimy o ledwie 35 latach. Pokolenie Z i Alfa, czyli najmłodsi – to są pierwsze pokolenia, które zaczynają jakąś klasowość dziedziczyć. Dopiero osoby rodzące się po 1995 r. wyrosły w systemie, w którym można coś dostać, jakieś mieszkanie od rodziców czy po babci. Wcześniejsze pokolenia wpadły w kulturę zapierdolu. Cały czas trzeba gonić, dorabiać się.
35 lat minęło, a klasa średnia wciąż próbuje się dorobić.
– A jej zdefiniowanie wciąż jest bardzo trudne. Czy nauczyciel szkoły średniej zarabiający za mało, by – stosując wyłącznie kryterium dochodowe – zmieścić się do klasy średniej, należy do klasy niższej czy ludowej? Takich komplikacji jest bardzo wiele. Pocięcie ludzi po dochodach jest dziś zbyt dużym uproszczeniem. Politycy lubią to wykorzystywać. Jakaś partia powie, że ma ofertę dla klasy średniej, obiecuje, że poprawi jej życie. Większość osób, także z klas wyższej i ludowej, zacznie się zastanawiać: czy chodzi o mnie? Prawie wszyscy utożsamiają się z klasą średnią. Tylko czy w takim razie mówienie o tej klasie ma jeszcze sens?