Ze względu na niestabilność na świecie, nie trzymałbym wszystkich swoich pieniędzy w jednym miejscu, choćby najlepiej „płaciło” – radzi Maciej Samcik, twórca serwisu „Subiektywnie o finansach”.
„Newsweek”: Dostałem świąteczną premię. Prezenty już kupione, święta ogarnięte. Mogę odłożyć te pieniądze na gorsze czasy. Da się to zrobić tak, żeby nie stracić na inflacji, a może choć trochę zarobić?
Maciej Samcik: – Jeśli stopy procentowe pozostaną w okolicach obecnego poziomu, to w przyszłym roku da się w bankach znaleźć depozyty dające szansę na ochronę przed inflacją (czyli z oprocentowaniem 6-7 proc. w skali roku). Poza tym dość dobre oprocentowanie – w okolicach 6 proc. rocznie – mają wciąż detaliczne obligacje skarbowe. Przyjrzałbym się rocznym (oprocentowanie takie, jak stopa NBP), trzyletnim (stałe oprocentowanie przez cały czas) i dziesięcioletnim (oprocentowanie uzależnione od inflacji).
Na świecie robi się coraz bardziej niespokojnie. Jakich rodzajów inwestycji lepiej się wystrzegać w nadchodzącym roku?
– Myślę, że nie ulokowałbym swoich wolnych pieniędzy w nieruchomościach, chociaż pewnie ich ceny nie będą jakoś drastycznie spadać – po prostu będą inne możliwości lepszego lokowania.
Czyli mieszkanie na wynajem – czy to w Polsce, czy gdzieś w cieplejszym, wakacyjnym miejscu – raczej nie będzie żyłą złota? Oczywiście mówię o zakupie za gotówkę, bo kredyt w złotych na coś takiego zakrawałby chyba na szaleństwo?
– Generalnie nieruchomości są aktywem, w którym nie trzymam więcej niż 20 proc. mojego majątku. To nie jest zbyt płynne aktywo, nie da się go schować przed rządem, przenieść w inne miejsce, jego wartość jest uzależniona od lokalnych uwarunkowań. No i nie da się go ubezpieczyć od wszystkich ryzyk, które jesteśmy sobie w stanie wyobrazić. Nie mam nic przeciwko nieruchomościom na wynajem, ale nie lokowałbym w ten sposób 100 proc. pieniędzy, a najwyżej 20 proc. Długoterminowo to dobry sposób na lokowanie kapitału, ale ważniejsza jest dywersyfikacja. Ze względu na niestabilność, dbałbym zarówno o dywersyfikację geograficzną, jak i walutową – nie trzymałbym wszystkich pieniędzy w jednym miejscu, choćby najlepiej „płaciło”.
W sieci z co drugiej reklamy wyskakują kryptowaluty. Widziałem nawet ich reklamy w tradycyjnej telewizji.
– Wydaje mi się, że hossa kryptowalut może się zbliżać do szczytu, więc z tym też bym uważał. Teraz bitcoin jest w okolicach 100 000 dolarów, od początku tej fali wzrostów podrożał ok. ośmiokrotnie. W poprzednich hossach jego wartość rosła średnio 18-krotnie, a potem cena załamywała się o 80-90 proc. Gdyby ta historia się powtórzyła, to wchodząc na rynek dopiero teraz, mamy szansę na podwojenie kapitału (do 200 000 dolarów) oraz na udział w spadku o 80 proc., czyli na utratę 60-70 proc. swoich pieniędzy. To jest skala ryzyka. Dlatego bym uważał. Chociaż jeśli bitcoin stanie się orężem USA w walce z chińskim pieniądzem cyfrowym, to historia z poprzednich załamań jego ceny nie musi się powtórzyć.
Czy są jakieś pewniaki, które pozwalają spać spokojnie, bez obaw że nasza premia czy odkładane sumiennie pieniądze przepadną?
– W lokowaniu pieniędzy nie ma nic pewnego, każdy sposób ich pomnażania naraża na jakieś ryzyko. Albo inflacji, albo dewaluacji, albo nacjonalizacji, albo utraty wartości rynkowej. Myślę, że stosunkowo pewną inwestycją na długi termin są obligacje skarbowe. Wydaje mi się, że ze względu na oczekiwany spadek stóp procentowych wyższe od depozytów zyski powinny dać fundusze obligacji.
I z drugiej strony – czy są jakieś trendy inwestycyjne, które powinny nam zapalić czerwone lampki? Nie mówię o nigeryjskich propozycjach pomocy w odzyskaniu spadku po wujku-miliarderze, ale czy np. propozycje inwestycji w zagraniczne nieruchomości, kryptowaluty, startupy czy jeszcze inne niecodzienne rzeczy to coś, od czego należy od razu uciekać?
– Trzeba uciekać zawsze, jak ktoś mówi o zysku bez ryzyka i jest to wysoki zysk. Dziś bez dużego ryzyka można mieć 5-6 proc. rocznie. Wszystko inne wiąże się już z możliwością utraty części pieniędzy i warto sobie z tego zdawać sprawę.
A co ze złotem? Prezes NBP chwali się tym, ile to go nie sprowadził do Polski. I trochę się zastanawiam, ile w tym polityki, a ile rzeczywiście inwestycyjnego rozsądku. Warto iść w ślady Glapińskiego?
– Nie traktowałbym złota jako inwestycji, raczej jako wygodną lokatę kapitału na dekady. Taki zamiennik nieruchomości. Tyle, że mieszkania nie zabierzemy na drugi koniec świata i nie wymienimy na tyle samo dolarów, ile w Polsce. A złoto możemy. Jest kilka makrotrendów, które sprzyjają złotu – walka z dolarem przez państwa globalnego Południa, zadłużenie świata i możliwość dodruku pieniądza przez banki centralne. No i oczywiście geopolityczna niepewność.
No to może waluty? Prezes NBP nieodmiennie każe nam wierzyć w siłę złotego, bo jest nasz, narodowy. Ale wiadomo, że jak idzie kryzys, to ludzie z reguły wolą kupować dolary czy euro. Trzymać się złotego, czy lepiej nie?
– Warto mieć część pieniędzy ulokowanych w czymś, co jest wyceniane w obcej walucie. Niektórzy mają po prostu dolary schowane w szufladzie, chociaż ja bardziej cenię jako taką „lokatę awaryjną” franki szwajcarskie. Część moich globalnych inwestycji w akcje największych światowych koncernów jest umieszczona w strefie dolara oraz w strefie euro.
Nie straszyłbym jednak upadkiem złotego. Jeśli polskie sprawy pójdą dobrze, to uważam, że złoty będzie w horyzoncie 5-10 lat znacznie silniejszą walutą, niż euro. Ale na razie musimy uporać się z szybkim przyrostem zadłużenia państwowego budżetu, więc raczej spodziewałbym się, że w 2025 r. złoty nie będzie tak dobrze stał, jak w ostatnich miesiącach.
Niezależnie od wszystkiego, jakąś część pieniędzy – jeden powie, że 10 proc., a inny że 50 proc. – warto mieć w czymś, co będzie nas zabezpieczało przed ewentualnymi szaleństwami polskich polityków. Czyli w czymś, co jest denominowane w twardej walucie. Albo w złocie.
Wiadomo, że czarny łabędź pojawia się zwykle niespodziewanie, ale czy dziś – poza perspektywą eskalacji wojny i kolejną kadencją Trumpa – widać jakieś zapowiedzi inwestycyjnych turbulencji? Czy rynki raczej nie reagują tak alergicznie na (geo)politykę?
– Niepokoją mnie bardzo wysokie ceny akcji w USA, które mogą zwiastować większe kłopoty, o ile spółki nie „dowiozą” zysków uwzględnionych w cenach ich akcji. No i sytuacja polityczna w Europie, która też przekłada się na gospodarkę. I tu, i tu może się wydarzyć coś niemiłego, co może rzutować na nasze pieniądze.
Może nie jest to najbardziej etyczny pomysł na zarabianie, ale skoro robi się coraz bardziej niespokojnie, to może warto zainteresować się np. akcjami spółek zbrojeniowych? Słyszałeś o jakichś instrumentach inwestycyjnych, które bazują na naszych obawach przed wojną?
– Tak, pojawił się taki trend, sam mam w portfelu dwa fundusze ETF, które odzwierciedlają notowania spółek z sektora obronnego. W ciągu ostatniego roku zarobiłem na nich po kilkadziesiąt procent. Jeszcze kilka lat temu spółki zbrojeniowe były uważane za nieetyczny sposób inwestowania, ale to się skończyło. Czasy się zmieniły. Niestety, dziś już największe koncerny zbrojeniowe mają dość wysokie wyceny, więc pewnie aż takich zysków nie będą przynosiły. Ale jestem zwolennikiem inwestowania w megatrendy. Niestety zbrojenia są jednym z nich. Innym jest starzenie się społeczeństw, ale też energetyka (w tym jądrowa, inwestuję w ETF-y koncentrujące się na energetyce jądrowej), czy szeroko pojęte ESG, czyli firmy, które robią dobrze dobre rzeczy.
Oszczędzanie czy inwestowanie różnią się w zależności od wieku, naszych możliwości. Co byś doradził młodym, którzy dopiero zaczynają regularne zarabianie, a co naszym koleżankom i kolegom, dla których perspektywa emerytury przestała być już czystą abstrakcją?
– Młodym doradzam przeznaczanie na oszczędności 5 proc. swojego dochodu, co powinno wystarczyć do osiągnięcia statusu milionera za jakiś czas. Ludziom w moim wieku zalecam policzenie, ile pieniędzy mogą dostać z ZUS, ile warte są ich nieruchomości, ile mają oszczędności emerytalnych w OFE, czy PPK. I czy to wszystko wystarczy, by nie musieć pracować do końca życia.
Pytanie z pogranicza psychologii: czy zdarza się, że ktoś, kto ma trochę wolnych pieniędzy i rozsmakuje się w inwestowaniu, może stać się inwestycyjnym hazardzistą, który będzie sprawdzał kursy akcji w Tokio czy notowania soku pomarańczowego na amerykańskiej giełdzie towarowej? I co zrobić, żeby nie popaść w taki nałóg?
– Nie łączyłbym inwestowania z hazardem, to są jednak inne aktywności. Natomiast zawsze trzeba uważać, żeby za bardzo nie uwierzyć we własne siły. Na rynku kapitałowym nie ma możliwości, żeby zawsze wygrywać. Dlatego nie wolno stawiać wszystkiego na jedną kartę.
Wielu ludzi odrzuca myśli o oszczędzaniu, bo często trudno im wiązać koniec z końcem. Czy w takiej sytuacji wujek dobra rada może coś podpowiedzieć?
– Człowieku, masz do wyboru zamienić pieniądze na rzeczy, które natychmiast po zakupie tracą na wartości lub te pieniądze pomnożyć, żeby zamienić je na coś znacznie fajniejszego w przyszłości. Jeśli już tracisz pół życia na pracę, to nie zamieniaj owoców tej pracy w coś, co traci na wartości.
Rozmawiał Dariusz Ćwiklak