Psychologia jest często niesłusznie uważana za współczesną dyscyplinę naukową. Wiele osób myśli, że wynaleźli ją Alfred Adler i Zygmunt Freud w zadymionej austriackiej kawiarni. Ludzie uprawiają jednak jakąś formę psychologii, odkąd zaczęli tworzyć społeczności. Jonny Thomson wyjaśnia w swojej książce abstrakcyjne teorie psychologiczne na przemawiających do wyobraźni przykładach. Publikujemy dwa z nich.

Jesteśmy w posiadaniu zapisków z rozpoznaniami chorób psychicznych sprzed tysięcy lat. Zapisków, w których chorzy diagnozowani są jako „melancholicy”, „dotknięci przez księżyc” (lunatycy) czy „opętani”. Starożytni uczeni tworzyli niezwykle szczegółowe traktaty na temat emocji, świadomości i racjonalności. Psychologia ma więc długą i bogatą tradycję. (…)

Kupiłeś właśnie nowy dom. Ostatnie sześć miesięcy spędziłeś na wydzwanianiu do wciąż niedostępnych prawników, pakowaniu pudeł i eksterminacji mikrobiologicznego ekosystemu, który rozwinął się za regałem z książkami. Ale to już za tobą. Nadszedł wreszcie ten moment. Otwierasz drzwi do swojego nowego lokum. Na ścianach widać ślady po obrazach, a na wykładzinie wgniecenia po meblach, ale pomieszczenia są zupełnie puste. To minimalizm w ekstremalnej formie – dom bez rzeczy. Czujesz spokój. W ciągu kilku następnych dni rozpakujesz swoje pudła. Każdy zakamarek zostanie czymś zapełniony. Na ścianach znów zawisną obrazy. To teraz twoje własne cztery kąty i miło jest usiąść na kanapie, ale spokój gdzieś się ulotnił. Pokoje wydają się mniejsze. Powietrze jest trochę gęstsze. A twój umysł nieco bardziej przytłoczony.

To, jak mieszkamy, odzwierciedla stan naszej psychiki i jednocześnie na nią wpływa. Przestrzeń, którą nazywamy domem, zmienia nasz nastrój – na lepszy lub gorszy.

W 1988 r. amerykański naukowiec Russell Belk wysunął teorię, zgodnie z którą to, co posiadamy, stanowi przedłużenie naszej tożsamości. Belk twierdził, że nasze rzeczy nie tylko odzwierciedlają to, kim jesteśmy, ale także konstytuują nasze poczucie własnego ja. Jesteśmy definiowani przez nasze nawyki konsumpcyjne. Dotyczy to nie tylko obiektów materialnych, takich jak nowa sukienka czy iPhone, ale także całego naszego niematerialnego dobytku – naszych doświadczeń, wspomnień czy wszystkich cyfrowych śladów naszej aktywności.

Belk sporo uwagi poświecił wyposażeniu naszych domów. W 2007 r. napisał artykuł, w którym analizował zwyczaje kanadyjskich bałaganiarzy i tak zwanych zbieraczy (ludzi mieszkających w ekstremalnie zagraconych domach). Twierdził on, że życie w bałaganie często wywołuje w nas uczucia obrzydzenia, winy, zażenowania i wstydu, które następnie prowadzą do „dezorganizacji życia oraz chaotycznego i fragmentarycznego postrzegania własnej tożsamości”. Niedługo po zakończeniu drugiej wojny światowej francuski filozof Merleau-Ponty (więcej informacji o nim znajdziesz na stronie 181) dowodził, że naszego poczucia bycia nie można oddzielić ani od naszego ciała, ani od miejsca, w którym przebywamy. Twój sposób myślenia jest, przynajmniej częściowo, zależny od otaczających cię przedmiotów.

Projektant William Morris miał prostą zasadę: „Niech w twoim domu nie będzie niczego, co nie jest użyteczne lub czego nie uważasz za piękne”. Wszystko inne to bałagan. To dobra wskazówka, do której wielu z nas powinno się zastosować. Ale jest w naszej naturze coś, co nie pozwala nam tego zrobić. Kiedy mamy coś wyrzucić, wycofujemy się w ostatniej chwili, łapiąc się takich wymówek, jak „To się kiedyś przyda” albo „Nie mogę się tego pozbyć. To przypomina mi o wspaniałych chwilach!”. W każdym z nas siedzi mały zbieracz ściskający kurczowo pamiątki z wakacji i wałki do makaronu niczym Gollum swój skarb.

Belk twierdzi jednak, że powinniśmy starać się poskromić naszą tendencję do gromadzenia rzeczy. Zagracony i klaustrofobiczny dom wpływa negatywnie na zdrowie psychiczne. Uporządkowane otoczenie naprawdę oznacza uporządkowany umysł. (…)

Zdradzę ci pewien sekret. Jeff Bezos ani mnie ziębi, ani grzeje. Podobnie Elon Musk. Wszyscy miliarderzy świata tak naprawdę są mi obojętni. Oczywiście, na poziomie racjonalnym nie przepadam za nimi. Nie podoba mi się, że na świecie, gdzie wciąż jest tyle głodu i ubóstwa, istnieją miliarderzy. Ale na poziomie osobistym? Nie przejmuję się tym aż tak bardzo.

Kto naprawdę mi przeszkadza? Sam Walton. Pochodzimy z podobnych rodzin, wychowaliśmy się w tym samym mieście, chodziliśmy z Samem do tej samej szkoły, więc odebraliśmy podobne wykształcenie. Ale to Sam zarabia teraz krocie, ma duży dom i szybki samochód. Dlaczego Sam mnie irytuje, a Elon nie? Z powodu tak zwanych „porównań społecznych”, którymi zajmował się amerykański psycholog Leon Festinger.

Wiele przymiotników, których używamy do opisania i zrozumienia siebie, ma charakter porównawczy. Jestem bogaty w porównaniu z chińskim rolnikiem uprawiającym ryż, ale już nie w porównaniu z Samem. Jestem młody w porównaniu z moim szefem, ale już nie z nowym stażystą. A mój tata wciąż uważa, że to zabawne, gdy mówi, że jest średniego wzrostu. W latach sześćdziesiątych może i tak, ale według współczesnych standardów jest niski.

Nasze rozumienie siebie i innych jest w dużej mierze kształtowane przez porównania. Doprowadziło to Festingera do twierdzenia, że musimy porównywać się z innymi, jeśli mamy posiadać jakiekolwiek definiowalne cechy.

Festinger wiedział, że istnieją pewne wartości obiektywne. Mój tata ma 172 centymetry wzrostu. Jestem po trzydziestce. Sam zarabia w ciągu roku siedmiocyfrową kwotę. Problem z obiektywnymi wartościami polega jednak na tym, że większość ludzi nie przywiązuje do nich wagi. Chcą wiedzieć, gdzie plasują się na skali. Pracowałem kiedyś jako nauczyciel i kiedy oddawałem uczniom ich eseje, pierwszą rzeczą, którą robili, było pytanie siebie nawzajem: „A ty co dostałeś?”. Ocena jako taka czy konkretna liczba punktów nie miały znaczenia. Chcieli się umiejscowić gdzieś w hierarchii. Czy jestem lepszy czy gorszy od moich kolegów z klasy?

Wzrost, bogactwo i wiek są definiowane przez obiektywne miary świata zewnętrznego. Ale co z innymi cechami, takimi jak życzliwość czy produktywność? Możesz mieć wrażenie, że wczoraj byłeś bardziej produktywny, za to dziś zrobiłeś więcej miłych rzeczy dla innych, ale te odczucia nie stanowią żadnego punktu odniesienia. Musisz wiedzieć, ile aktów życzliwości czyni cię życzliwym i ile e-maili musisz wysłać rano, aby uznano cię za produktywnego. A do tego potrzebujemy porównań.

„Nie przejmuj się tym, co myślą inni” to oklepany frazes z mediów społecznościowych. „Żyj swoim życiem i nie martw się opinią innych”. Jednak Festinger udowodnił, że wcale tak nie funkcjonujemy. Większość naszych istotnych cech jest definiowana przez porównania. Pod pewnymi względami porównuję się do Sama „w górę”, a pod pewnymi „w dół”. Ktoś ci zazdrości, a ktoś inny się nad tobą lituje. Porównywanie leży u podstaw naszej tożsamości. (…)

Fragment książki „Psychologia dla zabieganych. Mała książeczka o naszych niesamowitych umysłach” Jonny’ego Thomsona (tłum. Katarzyna Dudzik) wydanej przez wydawnictwo Insignis Media. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version