Antyniemieckie lęki nie były jedynymi, jakie w Leżajsku próbował rozniecać Kaczyński. Straszył też migrantami, euro, europejskim Zielonym Ładem.
W ramach swojego przedwyborczego objazdu kraju Jarosław Kaczyński zawitał w niedzielę do Leżajska na Podkarpaciu – jednego z bastionów PiS. Wcześniejsze kampanijne wystąpienia prezesa Kaczyńskiego raczej nie pomagały partii – prezes mówił za długo, gubił się w dygresjach, skupiał na swoich antyniemieckich i antytuskowych obsesjach oraz oskarżeniach nowego rządu o „zbrodnię zamachu stanu”. Wszystko to stwarzało wrażenie, że lider partii coraz bardziej odrywa się od rzeczywistości.
Komentatorzy zastanawiali się, dlaczego PiS nie podnosi w kampanii takich „samograjów” jak wielkie inwestycje rozwojowe, na czele z CPK – dyskusja zwłaszcza wokół tego ostatniego projektu pokazała, że poparcie dla niego przekracza linie partyjnych podziałów i wychodzi znacząco poza bańkę wiernych wyborców PiS. Być może te głosy dotarły do prezesa Kaczyńskiego, bo w Leżajsku poruszył temat Centralnego Portu Komunikacyjnego i elektrowni atomowej. Zrobił to jednak w sposób, który raczej nie przekona nikogo poza już przekonanymi wyborcami PiS.
CPK a sprawa niemiecka
Zamiast umieścić temat CPK w narracji na temat rozwoju, aspiracji modernizacyjnych Polaków, w ramach opowieści o państwie jako instytucji zdolnej prowadzić złożone przedsięwzięcia, Kaczyński sformułował go w swoim ulubionym ostatnio języku: antyniemieckiej teorii spiskowej.
Dlaczego zdaniem Kaczyńskiego rząd poddaje w wątpliwości CPK, atom i inne inwestycje? Bo Platforma Obywatelska jest „partią niemiecką”, służącą interesom Niemiec, a Niemcom rozwój Polski po prostu przeszkadza. Tusk, jak można zrozumieć narrację Kaczyńskiego, „zwija Polskę”, podkopuje jej rozwój, ta, by mógł się spełnić niemiecki plan redukcji Polski do roli „obszaru zamieszkiwanego przez Polaków” w „europejskim superpaństwie”.
Niemieckie macki prezes PiS dostrzegł nawet w reformie podstawy programowej, nad jaką dyskusję zainicjował resort edukacji pod kierunkiem Barbary Nowackiej. Usuwa się z programów historię, bo – o ile można było zrozumieć myśl Kaczyńskiego – duża część polskiej historii, to historia sporów polsko-niemieckich, co znajduje swój wyraz w dziełach z naszego kanonu literackiego, które teraz wylatują z list lektur. By polskie dzieci „kształcić na niemieckich parobków” i „specjalistów od zbierania szparagów” resort Nowackiej ogranicza liczbę zadań domowych. Podczas gdy Korea Południowa – kraj niejednokrotnie przywoływany jako pozytywny przykład w Leżajsku – postawiła na „ciężką naukę” i „dziś ma Nagrody Nobla”. Ściśle mówiąc, obywatel Korei Południowej Nobla dostał tylko raz – i to nie w żadnej z naukowej kategorii, ale pokojową: w 2000 r. prezydent Kim Dae-jung został nagrodzony za swoją działalność na rzecz praw człowieka i pojednania z Koreą Północną.
Tego typu paranoiczna antyniemiecka narracja odstraszy od PiS wszystkich potencjalnych wybocrów, jakich PiS mógłby zyskać sprytnie rozgrywając temat CPK czy atomu. Zmobilizuje też wyborców koalicji 15 października, by w wyborach lokalnych i samorządowych raz jeszcze zagłosować przeciw PiS.
Nie chcemy, euro, migrantów i Zielonego Ładu
Tym bardziej że lęki antyniemieckie nie były jedynymi, jakie w Leżajsku próbował rozniecać Kaczyński. Straszył też migrantami, euro, europejskim Zielonym Ładem, ogólnie Unią Europejską, a nawet „wtórnymi i demoralizującymi” przestawieniami w warszawskich teatrach.
„Zielony Ład” to zdaniem prezesa – bez zaskoczenia – kolejne działanie Unii, które ma odebrać Polsce szanse na rozwój i dołączenie do grona najzamożniejszych państw kontynentu. Zresztą zielona polityka szkodzi według Kaczyńskiego samej Unii, zabija konkurencyjność jej gospodarki, sprawia, że Europa „relatywnie biednieje” wobec Stanów Zjednoczonych. Podobnie jak wcześniej w Opocznie lider PiS sięgnął po argumenty zaprzeczające zmianom klimatu, kpił z aktywistów klimatycznych, którzy rozpaczają, że mamy katastrofę klimatyczną zarówno wtedy, gdy trochę dłużej nie pada, jak i wtedy, gdy spadnie trochę więcej deszczu.
Krytyka Zielonego Ładu odnosi się do problemów realnie dotykających różne grupy społeczne na czele z protestującymi rolnikami. Jest więc w pełni zrozumiałe politycznie, że PiS podnosi ten temat. Pytanie tylko, czy będzie umieć sprzedać go równie przekonująco niż bardziej konsekwentna w tym obszarze Konfederacja – przecież jeszcze 2021 r. Kaczyński przekonywał, że „odrzucenie Zielonego Ładu oznaczałoby postawienie się na marginesie”.
Z kolei straszenie euro – gdy nie ma żadnej realnej ścieżki przystąpienia Polski do unii walutowej – nie odwołuje się do żadnych społecznych emocji, zdolnych poruszyć kogokolwiek poza najwierniejszym elektoratem PiS. U większości wyborców prezes opowiadający, że co prawda nie żył długo na zachodzie, ale zna ludzi, którzy żyli i słyszał od nich jak mieszkańcy państw, gdzie przyjęto euro, zbiednieli, wywołają raczej ironiczny uśmiech.
Podobnie nieskuteczne może okazać się w tym cyklu wyborczym straszenie migracją i jej skutkami w postaci „stref szariatu”, gdzie nie obowiązuje prawo, a policja boi się wkraczać. Już klęska połączonego z wyborami referendum – gdzie nie udało się uzyskać ustawowego progu frekwencji 50 proc. – pokazała, że ten temat wcale „nie żre” dziś tak mocno, jak zakładali to stratedzy PiS i nic nie wskazuje na to, by teraz zaczął.
„Bądźmy razem” brzmiało jak żart
Spotkanie w Leżajsku odbywało się pod hasłem „bądźmy razem”. W świetle tego wszystkiego, co się tam działo, hasło to brzmiało jak żart. Kaczyński dał bowiem wyraźnie do zrozumienia, że nie chce być razem z Platformą Obywatelską, jako partią niemiecką i z Tuskiem. Prezes twierdził co prawda, że PiS nie jest partią, którą byłaby „opozycją totalną” i której zależałoby na „podsycaniu konfliktu społecznego” w Polsce, ale to jak straszył Niemcami, Unią Europejską i migrantami, podsycając irracjonalnie społeczne lęki, przeczyło jego słowom.
Spytany przez jedną z uczestniczek spotkania o porozumienie z prawicą na prawo od PiS, Kaczyński zarzucił jej brak woli współpracy, a Konfederacji „prorosyjskość”. Choć można się zgodzić z tą diagnozą prezesa, to prorosyjskość najwyraźniej nie przeszkadza mu w przypadku europejskich partnerów, na jakich obecnie stawia partia. W Leżajsku Kaczyński wyraził nadzieję, że w wyborach europejskich donośnie zabrzmi głos na rzecz „Europy ojczyzn” – co w praktyce oznacza na rzecz skrajnie prawicowych, nacjonalistycznych, eurosceptycznych partii, w kwestii Rosji i Ukrainy zajmujących stanowisko biegunowo odrębne od polskiej racji stanu.
W trakcie rundy pytań padło też pytanie o kłamstwo o zamachu Smoleńskim i wrak – na zwyczajowo szczelnie zamknięte spotkanie z Kaczyńskim musiał najwyraźniej dostać się ktoś, kto nie jest jego wyznawcą. Pytającemu natychmiast odebrano mikrofon, a Kaczyński odpowiedział: „To jest klasyczny przykład, że nawet na tej sali są ludzie Putina. To są obrońcy Putina”. W odpowiedzi pozostali uczestniczy zerwali się do oklasków, skandując „Jarosław, Jarosław!”.
Niestety dla Kaczyńskiego, nawet na Podkarpaciu może być ciężko wygrać tegoroczne wybory, mówiąc wyłącznie do ludzi na wszystko, co powie prezes reagujących w podobny sposób. A do pozostałych Kaczyński od jakiegoś czasu mówić nie chce lub nie potrafi.