Jarosław Kaczyński ma poważny problem, żeby odzyskać inicjatywę po wyborach. Do tej pory wszelkie jego pomysły nic nie dały. W badaniach PiS leci w dół i wartkim krokiem zmierza w kierunku widowiskowej porażki w wyborach samorządowych. W tym sensie protesty rolników spadły prezesowi z nieba.
Protesty w całej Polsce i w sporej części Europynie ustają i nie widać łatwych rozwiązań tego konfliktu. Polscy rolnicy są przeciwni importowi płodów i żywności z Ukrainy, która jest produkowana tanio i bez unijnych norm. Nie chcą też unijnego Zielonego Ładu, który dodatkowo te normy zaostrza. Choć rolnicy to lud wiecznie niezadowolony, tym razem nie można odmówić im racji – jak mają konkurować z ukraińskim rolnictwem, które żadnych norm przestrzegać nie musi?
Rząd dwoi się i troi, by rozwiązać ten konflikt, tyle że do tanga trzeba trojga – także Ukrainy i Unii. A z tym jest problem, bo Ukraińcy, korzystając ze swej pozycji ofiary wojny, grają twardo o otwarcie unijnego rynku. Z kolei Bruksela, nawet jeśli gotowa jest rozmyć nieco zieleń swego Ładu, to o twardym zamknięciu granic dla ukraińskich produktów słyszeć nie chce.
Jest jeden człowiek, którego to wszystko cieszy. To Jarosław Kaczyński. Prezes ma poważny problem, żeby odzyskać inicjatywę po wyborach. Do tej pory wszelkie jego pomysły nic nie dały. W badaniach PiS leci w dół i wartkim krokiem zmierza w kierunku widowiskowej porażki w wyborach samorządowych.
W tym sensie protesty spadły mu z nieba, bo rolnicy to grupa twarda, zdeterminowana, dobrze zorganizowana i politycznie ważna. Dlatego politycy PiS próbują coraz śmielej włączać się w te protesty, choć sami – dzięki prezesowi – nie mają czystego sumienia. Bo to Kaczyński i jego, pożal się Boże, unijny komisarz rolny Janusz Wojciechowski ponoszą odpowiedzialność za ten galimatias.
Po wybuchu wojny Bruksela – w dobrej wierze, tyle że bezrefleksyjnie – otworzyła granice Unii dla ukraińskich produktów. Teoretycznie miały trafiać przez Europę do Azji i Afryki, by w ten sposób pomagać zaatakowanej przez Putina gospodarce. Szybko okazało się, że spora część ukraińskich płodów zostaje w Polsce, wypychając z rynku naszych rolników. Gdy w czerwcu w 2022 r. zwracał na to uwagę Donald Tusk, Kaczyński w swym niepowtarzalnym stylu uznał go za zdrajcę Polski. „Zawsze gdy w grę wchodzi żywotny interes Polski, Tusk jest przeciw. Bardzo często wówczas jego punkt widzenia jest zbieżny z rosyjską propagandą. Tak jest i tym razem” – rzekł.
Wówczas żywotnym interesem było otwarcie granic, ale postraszony przez rolników Kaczyński szybko wpadł w panikę i przed wyborami, łamiąc unijne prawo, wprowadził embargo na import produktów rolnych z Ukrainy. Mleko, czy raczej zboże, się jednak rozlało – trwające dziś protesty są konsekwencją błędów PiS po wybuchu wojny.
Prezes to rzecz jasna rozumie, ale osobiście nadaje ton polityce PiS obliczonej na chłopską demencję. „Polsce zależy na zwycięstwie Ukrainy, ale Ukraińcy powinni zrozumieć, że interesy polskich rolników muszą być zabezpieczone. Co w tej sytuacji robi ten nowy rząd, rząd Tuska? Nic” – rzecze ostatnio Kaczyński.
Prawda jest prosta – PiS wygrywa wybory tylko wtedy, gdy zdecydowanie zwycięża na wsi.
Nadzieje prezesa PiS są płonne. Rolnicy mają świetną pamięć. W dodatku mają z nim poważniejsze porachunki. Pamiętają dobrze „piątkę dla zwierząt”, czyli prezesowski manifest ekologiczny, który oznaczał ograniczenia i restrykcje w hodowli zwierząt – nawet w PiS wybuchł bunt, przez co Kaczyński musiał się z tego wycofać.
Rolnicy nie kupują także cyrku, jaki Kaczyński odgrywa, odcinając się od Wojciechowskiego. „Pan Wojciechowski przyszedł do nas z ZSL-PSL. To dla nas nauczka, że od tych środowisk trzeba trzymać się z daleka” – rzekł był prezes.
W komicznym oświadczeniu zażądał, aby Wojciechowski podał się do dymisji, a gdy komisarz odmówił, pogroził mu partyjnymi karami, co samo w sobie dowodzi, że wciąż jest związany z PiS.
Na naszych oczach kruszy się twardy dotąd sojusz między PiS a rolnikami, który dawał Kaczyńskiemu zwycięstwo we wszystkich wyborach przez niemal dekadę. Właśnie świadoma decyzja o przekształceniu PiS w partię rolniczą pozwoliła nie tylko zdobyć władzę, ale i przeprowadzić masę kontrowersyjnych zmian, polegających głównie na przejmowaniu kontroli nad wszystkimi możliwymi instytucjami. Na rolnikach i mieszkańcach wsi pazerność PiS na prokuraturę, sądy, media, samorządy, spółki nie robiła latami wrażenia.
Odwrócili się dopiero, gdy Kaczyński uznał, że kontrolując całe państwo, jest tak silny, że może sobie pozwolić na uderzenie w ich interesy, bo to mu pasowało do geopolitycznego gambitu. To był jeden z najważniejszych błędów Kaczyńskiego w jego karierze i przyczynił się do porażki obozu władzy. Prawda jest prosta – PiS wygrywa wybory tylko wtedy, gdy zdecydowanie zwycięża na wsi. Dlatego Kaczyński tak bardzo potrzebuje chłopskiej demencji.