– Jego akcje wystrzeliły w kosmos, bo on już teraz ma wielkie sukcesy – słyszymy z Nowogrodzkiej o Piotrze Milowańskim.
Dlatego też teraz Piotr Milowański jest obok posła prof. Przemysława Czarnka wymieniany na Nowogrodzkiej jako kandydat na szefa sztabu wyborczego w wyborach samorządowych (te odbędą się w kwietniu) i europejskich (w czerwcu). Kandydatów jest zatem dwóch.
Milowański organizował marsz 11 stycznia w Warszawie (na fali emocji po zatrzymaniu przez Policję 9 stycznia w Pałacu Prezydenckim Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika oraz osadzeniu ich za kratami). Okazało się, że ten przerósł najśmielsze oczekiwania w partii – zamiast kilkunastu tysięcy, których się spodziewano, przyszło realnie ponad 100 tys., a w swoich przekazach PiS mogło mówić nawet o 300 tys. Była to największa demonstracja organizowana przez PiS – w mrozie i czasie, gdy PiS zostało strącone do opozycji. – Od początku istnienia PiS nie udała nam się taka demonstracja – słyszymy.
Piotr Milowański nie jest szerzej znany, ale to człowiek z samego serca PiS. Ma 36 lat, a do 2018 r. był warszawskim radnym. Był zastępcą sekretarza generalnego Krzysztofa Sobolewskiego, a gdy ten podał się do – wymuszonej – dymisji po porażce w wyborach, zajął jego miejsce. Co ciekawe, Kaczyński szybko ogłosił publicznie, że chce, aby to Milowański został nowym sekretarzem generalnym – już wtedy wiązał z nim duże nadzieje.
Milowański organizuje też spotkania polityków PiS w terenie – pod hasłem „Bądźmy razem”. – Zastanawialiśmy się, co zrobić, by iść za ciosem – słyszymy. Ciosem był marsz z 11 stycznia. Liderzy PiS ruszyli więc w objazd Polski – począwszy od miast wojewódzkich, potem byłych wojewódzkich, a następnie powiatowych. – Emocje i frekwencja na tych spotkaniach są większe niż w kampanii – dodaje poseł PiS. Patrząc na obrazki z tych spotkań – faktycznie tak jest. Prezes Jarosław Kaczyński też jest na nich żwawszy niż w Sejmie.
Inny nasz rozmówca, poseł PiS: – Z jego formą było gorzej, był ospały.
A teraz? – To napięcie mu bardzo służy – odpowiada, ciesząc się.
Można by dodać, że służy mu, ale w terenie, bo w Sejmie jest dokładnie odwrotnie. Bo jest tak, że od utraty władzy Jarosław Kaczyński w Sejmie jest zagubiony i daje się łatwo prowokować. Z naszych rozmów z politykami PiS wynika, że dużym kłopotem dla partii są sprowokowane przez obóz rządzący i wyduszone przez dziennikarzy wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego. Wypowiedzi nieprzygotowane bądź rzucone pod wpływem emocji. A to o „niemieckim agencie”, jak określił w Sejmie premiera Donalda Tuska, a to o przyspieszonych wyborach rzucone na korytarzu.
PiS i osobiście Jarosław Kaczyński w Sejmie – używając sportowej analogii – grają mecze na wyjeździe. A u siebie są na warszawskiej ulicy i w terenie, gdzie muszą dojechać po kilkaset kilometrów.
– W Sejmie Donald Tusk perfekcyjnie prowokuje Jarosława Kaczyńskiego – mówi polityk PiS. Każdy, kto ma oczy i uszy, dostrzega, że premier Donald Tusk wyprowadził prezesa PiS z równowagi na starcie Sejmu aktualnej kadencji. Premier wówczas zwrócił się do Kaczyńskiego słowami „Twój brat…”, mając na myśli prezydenta Lecha Kaczyńskiego, i de facto zarzucił prezesowi PiS, że sprzeniewierzył się zmarłemu bratu, gdy czynił Jacka Kurskiego prezesem TVP.
A na minionym posiedzeniu prezes PiS rzucił – idąc korytarzem sejmowym w wianuszku dziennikarzy – że po okresie i rządzie przejściowym, potrzebne będą wybory. Przedterminowe wybory. Ale było to rzucone tak zdawkowo i bez wyjaśniania, że zdziwiło szeregi PiS – inni politycy PiS byli tym kompletnie zaskoczeni i nie wiedzieli, o co prezesowi chodzi. Potem na Nowogrodzkiej prezes tłumaczył się z tych słów, odpowiadając na pytanie TV Republika: – Ja mówiłem tylko o tym, w jaki sposób z tej obecnej, bardzo niedobrej sytuacji można wybrnąć. A co do planów, to należałoby je omawiać w innym gronie (…).