Nie trzeba być uważnym obserwatorem polskiej polityki, by zauważyć, że PiS ma kłopoty. Mimo zastrzyku entuzjazmu, jaki tej partii dało zwycięstwo Trumpa w wyborach za oceanem, formacja z Nowogrodzkiej po utracie władzy i trzech przegranych wyborach ciągle musi mierzyć się z nowymi kryzysowymi sytuacjami.
Dwa najbardziej widoczne problemy PiS to finanse — Państwowa Komisja Wyborcza odrzuciła sprawozdanie finansowe partii za rok 2023, co skutkuje automatycznie, utratą ponad 70 mln subwencji, z której finansowana miała być jej działalność w następnych trzech latach — i trudności z wyborem własnego kandydata na prezydenta.
Serial z wyłanianiem kandydata PiS przeciąga się jak latynoamerykańska telenowela, frakcje wspierające i blokujące poszczególnych kandydatów walczą o dostęp do ucha prezesa jak przysłowiowe buldogi pod dywanem, a przeciętny obserwator rozumie z tego tyle, że albo partia sama wie, że nie ma żadnego dobrego kandydata albo znany ze zdolności do podejmowania śmiałych decyzji Jarosław Kaczyński nagle zapadł na bardzo niebezpieczny dla polityka na tym stanowisku kryzys decyzyjności.
Problemy PiS nie ograniczają się jednak do wyboru kandydata na prezydenta i pieniędzy. Ostatnie doniesienia, spływające do mediów pokazują, że kłopoty pojawiają się też w lokalnych strukturach.
Kandydaci Nowogrodzkiej przegrywają sami ze sobą
Te ostatnie zostały zreorganizowane po połączeniu PiS z Suwerenną Polską w połowie października. W ramach reorganizacji zwiększono liczbę partyjnych okręgów z 16 — co odpowiadało liczbie województw — do 40, tak by pokrywały się z okręgami wyborczymi do Sejmu. Nowa struktura miała zdynamizować partyjne doły i zmobilizować je do działania w zbliżających się wyborach prezydenckich.
W przeważającej większości okręgów sprawnie wybrano nowe władze. W kilku jednak pojawiły się zgrzyty. Nie udało się np. wybrać nowych przewodniczących okręgów płocko-ciechanowskiego i poznańskiego. W obu o stanowisko ubiegał się jeden, zatwierdzony wcześniej przez Nowogrodzką, kandydat, nie uzyskał jednak wymaganej połowy głosów.
W okręgu poznańskim był to minister spraw zagranicznych w ostatnim, dwutygodniowym rządzie Morawieckiego, Szymon Szynkowski vel Sęk. Jak podaje Onet, na zjeździe mającym wybrać szefa okręgu poznańskiego za byłym szefem MSZ głosowało 49 delegatów, przeciw niemu o połowę więcej – 74. Szynkowski vel Sęk miał być od dawna skonfliktowany z okręgiem. Jak powiedziała PAP poznańska radna PiS: „Jako pełnoprawni członkowie struktur PiS wstrząsnęliśmy trochę panem Szymonem Szynkowskim vel Sękiem, który traktował te struktury dosyć lekceważąco”.
Media już wcześniej donosiły o napięciach w poznańskim PiS, lokalne struktury miały czuć się lekceważone przez centralę. Pretensje i wewnętrzne niesnaski wywołało wystawienie na pierwszym miejscu listy w wyborach europejskich w okręgu obejmującym województwo wielkopolskie prezydenckiego ministra Wojciecha Kolarskiego – niezwiązanego z jakimkolwiek miastem regionu, ale z Krakowem. Lokalni działacze mieli poczucie, że ich kosztem Nowogrodzka porozumiała się z Pałacem Prezydenckim. Lokalne struktury nie włączyły się w pracę na rzecz Kolarskiego, który mandatu nie zdobył. Przeskoczyła go z trzeciego miejsca Marlena Maląg.
W Płocku w wyborach na szefa okręgu przepadł z kolei Maciej Małecki — stosunkiem 57 do 133 głosów — były wiceminister aktywów państwowych, postrzegany jako człowiek Mariusza Kamińskiego. W okręgu gdańskim kandydatem startującym z namaszczeniem Nowogrodzkiej miał być Jacek Kurski. Jak donosił m.in. Onet, kandydatura ta wywołała spore kontrowersje w okręgu. Kurski ostatecznie wycofał swoją kandydaturę, uzasadniając to nowymi planami zawodowymi. Przewodniczącego nie wybrano też w Łodzi – wybory mają się odbyć w marcu, a do tego czasu Kaczyński powołał pełnomocniczkę regionalną w osobie Agnieszki Wojciechowskiej van Heukelom.
Wybory w okręgu obejmującym Krosno i Przemyśl wygrał Marek Kuchciński, pokonując posłankę Agnieszkę Schmidt. Sprawa skończyła się jednak awanturą. Część delegatów, w tym osoby związane wcześniej z Suwerenną Polską, twierdziły, że uniemożliwiono im oddanie głosu. Onet pisze o 50 odprawionych z kwitkiem delegatach – biorąc pod uwagę, że Schmidt przegrała 11 głosami, mogło to przesądzić o wyniku.
Rozczarowani działacze skarżą się teraz mediom, piszą o sytuacji partii w mediach społecznościowych, mają też słać skargi na Nowogrodzką. Wszystko to w mateczniku partii, będącym bastionem PiS nawet w najtrudniejszych dla tej formacji czasach.
Kryzys bez przesilenia
Wszystko to przypomina sytuację z sejmiku małopolskiego, gdzie PiS najpierw zapewnił sobie samodzielną większość, a następnie nie był w stanie wybrać marszałka województwa. Kaczyński mianował bowiem na to stanowisko byłego wojewodę małopolskiego Łukasza Kmitę, którego nie chcieli lokalni działacze. Małopolski sejmik musiał aż pięciokrotnie odrzucić kandydaturę Kmity, by Kaczyński – na początku lipca, w ostatnim momencie, zanim konieczne byłoby powtórzenie wyborów – zgodził się na zmianę kandydata na marszałka.
Sytuacja w okręgach nie budzi oczywiście takiego zainteresowania mediów jak pat w sejmiku województwa, którego stolicą jest drugie miasto w kraju, podobne informacje układają się jednak w wyraźny obraz kryzysu przywództwa Kaczyńskiego w strukturach PiS. Jak się okazuje, wskazanie prezesa wcale nie zamyka dziś w partii wszelkich dyskusji, a działacze nie zawsze ufają w ciemno jego personalnym wyborom.
Nie tylko działacze. Wyniki wyborów europejskich, w których nie tylko w wielkopolscy wyborcy zamiast osób, które Kaczyński umieścił na szczycie list, wybrali kandydatów z dalszych miejsc, też można czytać jako żółtą kartkę pokazaną prezesowi PiS przez jego własny elektorat. Kilka szczególnie kontrowersyjnych w partii wyborów kadrowych prezesa okazało się zupełnym niewypałem – np. umieszczenie na drugim miejscu w okręgu obejmującym województwo mazowieckie bez Warszawy Jacka Kurskiego, którego z piątego miejsca przeskoczył Jacek Ozdoba.
Jednocześnie wszystkie te kryzysy przywództwa prezesa mają ściśle ograniczony lokalny charakter. Nawet najpoważniejszy z nich – w sejmiku małopolskim – udało się Kaczyńskiemu ostatecznie spacyfikować. Uda się też z lokalnymi buntami w Poznaniu czy Płocku. Lokalne kryzysy nie przekładają się na globalny, a z całą pewnością nie prowadzą do przesilenia, które realnie mogłoby zagrozić władzy Kaczyńskiego w partii.
To nie wróży dobrze na przyszłą kampanię
I to może być zła wiadomość dla PiS. Od nagłej zmiany przywództwa i kroku w nieznane, z jakim zawsze wiąże się taka opcja, czasem gorsze jest trwanie powolnie erodującego, ale w swojej erozji niewzruszonego przywództwa.
Zwłaszcza w sytuacji, gdy partia potrzebuje maksymalnej mobilizacji, by przy braku oczywistego, mocnego kandydata realnie powalczyć w wyborach prezydenckich. Kaczyński nie ma narzędzi, przy pomocy których mógł mobilizować ludzi do wyborczej walki w 2023 r. – posad w administracji państwowej, rządowych agencjach, spółkach skarbu państwa. Wszystko wskazuje, że partia z powodu utraty dofinansowania może mieć nawet problem ze sfinansowaniem kampanii na jakkolwiek przyzwoitym poziomie.
W tej sytuacji nawet kilka skłóconych kilka regionów, niezdolnych wybrać władz bez awanturowania się o wyniki głosowania w mediach, nie jest dobrym prognostykiem.