– U mnie na Messengerze dochodzi do takich emocji, że synowie potrafią zagrozić zmianą nazwiska, wyprowadzką, wreszcie opuszczają grupę – mówi Kamil. – A na drugi dzień proszą, żeby ich ponownie dołączyć.
– Jakiś czas temu dyskutowaliśmy na WhatsAppie, kto się składa na prezent ślubny, którym miał być dzik na rożen. Odmówiłam – śmieje się Helena.
Cyrk, czyli nauka odpowiedzialności
Kamil ma żonę, dwóch synów (18 i 20 lat), dwa psy i segment. Założył grupę dla najbliższej rodziny rok temu, głównie ze względu na synów, a właściwie ich obowiązki.
– Podwyższyliśmy im tygodniowe kieszonkowe, ale umówiliśmy się, że za tym idzie wychodzenie z psami, wyrzucanie śmieci, wyładowywanie zmywarki… – wylicza. – Kompletnie to się nie sprawdzało. Mieszkamy w segmencie, trzy poziomy. Mówisz coś na parterze, na samej górze, gdzie mieszkają chłopcy, nikt nigdy nie słyszy. Trzeba wejść, zapukać i jak słyszę „cooooo?”, od razu zostaję ustawiony w roli petenta i odechciewa mi się dalszej rozmowy, proszenia o coś, do czego sami się zobowiązali. Więc stwierdziliśmy z żoną, że skoro i tak jesteśmy wszyscy przyklejeni do telefonów, stworzymy grupę, na której będziemy się komunikować i rozliczać.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Kamil regularnie pisze na grupie: „Jeszcze raz nie wyjdziesz z psem albo nie wyniesiesz worków ze śmieciami i obcinam ci kieszonkowe”. Zazwyczaj czyta tłumaczenie, że syn zaspał, zapomniał albo po co te pretensje, przecież w końcu to zrobił. Wtedy Kamil nie wytrzymuje, wrzuca na grupę zdjęcia kupy psa, który nie doczekał się spaceru, i zawalonej naczyniami kuchni.
– Myśleliśmy, że synowie są już prawie dorośli, i tak chcieliśmy z nimi rozmawiać. Ale to nie działa. Wypierają się, że czegoś nie powiedzieli, coś zrobili albo to nie ich dyżur. Kiedyś te dyskusje pochłaniały strasznie dużo energii, przechodziły w awantury. Dzięki grupie wszystko jest czarno na białym – mówi Kamil.
Czasami odbywa się wspólne dochodzenie. Kamil wieczorem posprzątał kuchnię, rano wstaje, a zlew znów zawalony. Ktoś w nocy jadł. Zdjęcie, grupa i komunikat: kto to zrobił, niech posprząta. I zaczyna się analiza, przepychanki, ktoś znalazł ślady keczupu, pytanie, kto go je najwięcej. Cyrk.
– Grupa nie ma na celu uprzykrzania im życia, udowadniania, jacy są beznadziejni. To próba nauczenia ich odpowiedzialności: coś deklarujesz, to będziesz z tego rozliczony. A poza tym to forma zawalczenia o siebie, swój wolny czas: już dosyć wyręczania synów i sprzątania po nich – tłumaczy. – Grupa ewidentnie jest miejscem, gdzie synowie mogą rozładować emocje. Wiedzą, że to oni dali ciała i nie dostaną tygodniówki, która jest kluczowa w ich wieku. Jak się o tym dowiadują, ciśnienie im skacze, jako rodzice zostajemy zasypani oskarżeniami, ale jak pioruny ucichną, w domu można wrócić do normalnej rozmowy. Zdarza się jednak, że bijatyka na grupie tak się rozhula, że pada hasło: musimy się spotkać i rozwiązać to na żywo.
Kamil wymienia jeszcze jeden powód:
– Te cholerne małe słuchawki powodują, że chłopcy ciągle czegoś słuchają, oglądają jakieś filmiki, informacje, podcasty… A że mają długie włosy, to często nawet nie widzę, że coś mają w uszach. Mówię coś do nich, wierzę, że usłyszeli, a nawet tego nie zarejestrowali. Kiedy wysyłam na grupie, wiem, że to przeczytają – opowiada ojciec dorosłych synów. – Ale nam, rodzicom, też się przydaje. Wszyscy mamy trochę rozklekotane mózgi przez pracę, media społecznościowe. Nieraz łapałem się na tym, że nie byłem pewien, czy coś dobrze zapamiętałem, i sprawdzałem na grupie.
Ale to nie jest tak, że na grupie tylko się kłócą. Wymieniają też informacje: kupcie coś albo zjedzcie na mieście, bo nie mam czasu ugotować. Jak ktoś przychodzi, uprzedzają się nawzajem, że będzie dodatkowy gość na kolacji. – Albo zostanie na noc, bo zdarzało się, że żona rano szła do kuchni w majtkach i staniku, a tam siedział jakiś nastolatek – wspomina Kamil.
A skarpetki gdzie?
Monika, lat 33, ma dwie grupy: ona z partnerem, brat z żoną i rodzice oraz drugą – z teściami.
– Moja mama ma syndrom opuszczonego gniazda. Trzeba się regularnie odzywać, bo inaczej się obraża. Potrafi wyjechać z rana z tekstem: „Dzień dobry, rodzinko, miłego dnia. Co u was słychać?”. Jak nie odpowiadamy szybko, są pretensje. Tata nigdy nic nie pisze, ale wiem, że czyta i czerpie z grupy informacje o rodzinie. Ale żeby zadzwonić do nas? Nie.
Grupa to kupowanie sobie świętego spokoju, żeby nie wykonywać częstych rozmów. Każda z nich to pole minowe, trzeba omijać niewygodne tematy, schodzić z linii ataku. To już lepiej napisać, nawet w pracy czy na spotkaniu online, co u niej słychać, zapytać, co u nich.
– U nas nigdy nie było szczerej rozmowy o poważnych rzeczach. Grupa to forma utrzymania kontaktu, choćby bardzo powierzchownego – mówi. – Przez jakiś czas najwięcej informacji przesyłaliśmy o swoich psach. Ale kiedy bratowa urodziła dziecko, to ono stało się bezpiecznym, dyżurnym tematem. Choć dla podwyższenia temperatury czasami wrzucam zdjęcie swojego wilczura jako mojej córeczki.
Agata, lat 35, swoje grupy rodzinne założyła po urodzeniu syna. Po pierwsze, była szczęśliwa i chciała się tą radością dzielić z innymi. Po drugie, żeby uniknąć nieporozumień i pretensji, że ktoś poczuł się pominięty jakąś informacją, zdjęciem, filmem. Po trzecie, żeby zaoszczędzić czas. Gdyby miała obdzwonić rodzinę i każdemu powiedzieć, co słychać u niej, syna i męża, zajęłoby to pół dnia.
Ale i tak zarządzanie grupami to spore wyzwanie.
– Moi rodzice się rozwiedli i żyją w nieustającym konflikcie. Jak zaprosiłam ich na chrzciny, to po kwadransie marzyłam, żeby już się skończyły. Jak jestem u mamy i zrobię zdjęcie synowi, to zanim wrzucę je na grupę z ojcem i jego nową żoną, muszę je „ocenzurować”. Czy, broń Boże, nie widać choć odrobiny jej mieszkania, koloru ścian. Niczego! Bo ona nie życzy sobie, żeby jej były mąż wiedział cokolwiek o jej życiu. W drugą stronę tak samo – opowiada Agata.
Na grupie z teściami jest tylko teoretycznie łatwiej. Szczęśliwa Agata wrzuca fotę uśmiechniętego syna w piaskownicy, a w odpowiedzi dostaje pytanie od teściowej: a czemu wnuk nie ma skarpetek? Dzieli się filmem, jak zjada pierwszą marchewkę, i zaraz czyta: czy na pewno powinien to jeść, nie za wcześnie?
– Ogólnie wszyscy chcą dobrze. Ale niektóre komentarze powodują, że następnego dnia zastanawiam się, czy na pewno coś im wysłać. Ale nie wytrzymuję i oczywiście wysyłam – śmieje się. Ostatnio wyjechała z mężem bez dziecka, którym zajęli się teściowie. Co godzinę wysyłali filmiki. – Nie wiem, czy żeby nas uspokoić, czy raczej wykazać, że świetnie sobie radzą.
Kontrola musi być
– Najczęściej inicjatorami są osoby ze średniego pokolenia w wieku 30-50 lat. Na tyle świadome technologicznie, by korzystać z aplikacji, a jednocześnie rozumiejące potrzeby zarówno młodszych, jak i starszych osób w rodzinie – mówi Jakub Kuś, psycholog z Uniwersytetu SWPS. – Młodsi traktują grupy rodzinne raczej jako przestrzeń do szybkiej wymiany informacji, dzielenia się ciekawostkami, żartami czy linkami. Starsze pokolenie, by utrzymać bliską więź z młodszymi członkami rodziny i czuć się częścią wspólnoty. Można więc powiedzieć, że młodzi szukają w nich raczej codziennych interakcji, a starsi przede wszystkim kontaktu emocjonalnego.
Najczęstszym źródłem konfliktu jest styl komunikacji. Młodzi preferują często luźny sposób porozumiewania się, używając żartów, memów czy skrótów, co starsze osoby mogą odbierać jako lekceważące lub niezrozumiałe. Z kolei starsze pokolenie czasami oczekuje bardziej oficjalnej komunikacji. Może im też przeszkadzać zbyt duża liczba wiadomości.
– Takie grupy są najbardziej potrzebne młodym mamom, żeby się dzieliły tym, co robi dziecko. I jest to jak najbardziej zrozumiałe – twierdzi psycholożka Magdalena Chorzewska. Najgorzej je znoszą młodzi dorośli, którzy często odczuwają uczestnictwo w grupie i wymuszanie informacji o sobie jako ograniczenie ich wolności, formę kontroli.
– W pewnym wieku wychodzimy z gniazda rodzinnego, żeby żyć samodzielnie, ale nie wszyscy rodzice są na to gotowi i potrzebują kontaktu z dorosłymi dziećmi. Grupy to idealne narzędzie dla osób, które lubią manipulować, obciążać swoimi problemami, wymuszać kontakt. Coś mnie boli, czuję się beznadziejnie, już nic mnie nie czeka – pisanie takich tekstów do swoich bliskich to wołanie o pomoc.
Trzy siostry
Helena, uczestniczka kilku rodzinnych grup (najliczniejsza ma 20 osób), ze zdumieniem kiedyś przeczytała, że jej tata przywitał się na grupie, pisząc: „Siemka”. Nigdy nie używał takiego języka. A potem poprosił o przelew na podane konto. Siostra też się zaniepokoiła i zadzwoniła do ojca. Po chwili na grupie napisała: „Wyłudzacz tu z nami siedzi?”.
– Ktoś włamał się na naszą grupę i nie zadał sobie trudu, żeby rzucić okiem, jak się odzywamy do siebie – wspomina Helena. – Kiedy go zdemaskowaliśmy, napisał: „Dobra, nara, idioci” i usunął nas wszystkich z naszej grupy! Potem próbował na grupie mojego kuzynostwa i znowu to „Siemka” go zdradziło.
Ale grupy bywają też narzędziem do robienia pozytywnych niespodzianek.
Maria, lat 55, tworzy grupę z dwiema siostrami, ich mężami i dziećmi. Od lat wyjeżdżają razem na Boże Ciało, a całość organizuje i trzyma w tajemnicy jej szwagier.
– Potrafił tak nas zmobilizować i wkręcić, że zjawiliśmy się w wyznaczonym punkcie, nawet nie wiedząc, co będziemy robić. Dopiero na lotnisku dowiedzieliśmy się, że lecimy na Korsykę. A potem wrzucił na grupę ankietę zadowolenia z wakacji – mówi Maria. – Wszyscy jesteśmy dorośli, mieszkamy w różnych miastach, nie mamy wspólnych codziennych spraw. Wymieniamy się raczej memami, zdjęciami kotków, piesków, śmiesznymi filmami. Generalnie kto pierwszy wstaje, od razu wrzuca. I tak przez cały dzień. Moje siostry są niezwykle zorientowane w życiu publicznym, rozpolitykowane, cały czas słuchają i oglądają stacje informacyjne, również w telefonach komórkowych. Czasami nie muszę zaglądać na portale, żeby wiedzieć, co się dzieje, bo one już o tym informują na grupie. Młodzi uważają, że jesteśmy nieznośni i nudni, że nikt nie ma tyle czasu siedzieć na grupie, dlatego nas wyciszyli. Mówią, że jesteśmy dziadami, ale się nie przejmujemy.
Jej zdaniem na grupie w cenie są uważność, cięta riposta i dobra pamięć. Jeżeli ktoś wrzuci film albo informację, którą już ktoś inny podał, pojawiają się uwagi w stylu: „Ale to już było, dlaczego nie oglądasz?”.
– Grupa trzyma nas w kontakcie, mam poczucie, że rodzina, choć daleko, jest obok mnie – mówi. – Ostatnio urodziła mi się wnuczka i ciągle wrzucam jej zdjęcia, mężowie moich sióstr zaczęli robić uwagi, że zostałam oszalałą babcią, więc utworzyłam osobną grupę „Trzy siostry”, gdzie nie muszę się hamować.
Marta ma 42 lata, partnera, dzieci i kilkanaście grup z przyjaciółmi i kilka z rodziną: z braćmi i mamą, wszystkimi w rodzinie osobami o tym samym nazwisku, z kuzynkami.
– Językiem miłości mamy jest gotowanie. Kiedy zaprasza na obiad w niedzielę, potrafi na grupie zmieścić menu, żeby nas bardziej zachęcić, w rodzaju: „Będę testowała dania w tempurze, będą krewetki i nowe pulpety z tofu”. Wtedy od razu przerzucam się na grupę z braćmi: „Będziecie w niedzielę?”.Czasami się łapię, że na grupach uważam na słowa, jestem trochę asekurantką, ważniejsze informacje przekazuję na rozmowy, żeby nie zostawiać po sobie śladu cyfrowego – mówi. – Dla mnie te grupy nie służą żadnemu podtrzymywaniu kontaktu, bo z osobami, które tam są, i tak go utrzymuję. Gdyby tych grup nie było, po prostu czasami ustalenie czegoś trwałoby trochę dłużej, ale nie wpłynęłoby w żaden sposób na nasze relacje.
