Wśród pokoleń lat 80. i 90 jest popularne przekonanie, że dobra praca jest niezwykle istotną częścią egzystencji. Czasem ważniejsze jest dla nich być dobrym pracownikiem, niż czuć się dobrze w pracy.
„Newsweek”: Niemal co drugi Polak obawia się czegoś w pracy, a zdecydowana większość ukrywa przed współpracownikami swoje lęki i fobie*. Co to mówi o nas?
Dr Paulina Sobiczewska: Czytałabym te dane jako kolejny dowód, że jesteśmy przebodźcowani i w nie najlepszej formie psychicznej, skoro życie zawodowe wielu z nas przytłacza czy aktywizuje nieprzyjemne emocje. Do tego w większości nie mamy możliwości, obiektywnie albo subiektywnie, by otrzymać wsparcie. Chociażby w postaci rozmowy z osobami najlepiej rozumiejącymi specyfikę danej sytuacji, czyli współpracownikami. Prawdopodobnie nie możemy albo nie umiemy rozmawiać o emocjach w pracy. Zwłaszcza kojarzących się ze słabością.
Lęk też z nią kojarzymy?
– Tak, w dodatku często mylimy go ze strachem. Strach wiąże się z obawą przed realnym zagrożeniem. Lęk natomiast, choć wywołuje podobnie nieprzyjemne pobudzenie, odczuwamy również wtedy, gdy bezpośredniego niebezpieczeństwa nie ma.
Przyzwyczailiśmy się klasyfikować emocje jako negatywne albo pozytywne. Wolałabym jednak inny podział: na przyjemne i nieprzyjemne. Mimo że lęk przyjemności nie sprawia, jest bardzo przydatny. M.in. informuje, że coś może przerastać nasze możliwości. Na pewno warto przyglądać się jego intensywności, aby czasem nie przejął kontroli nad życiem. W pewnym momencie może okazać się tak silny i paraliżujący, że przez niego nie wyjdziemy do pracy albo po bułki do sklepu.
Każdy reaguje na niego tak samo?
– Nie, to bardzo indywidualna kwestia. Wyobraźmy sobie, że wszyscy mamy w sobie „zbiorniczek na pobudzenie”, w tym również na lęk. Pojemność, którą posiadamy do dyspozycji, nie jest uniwersalna. Zależy nie tylko od danej sytuacji, ale też cech osobowości. Przykład? Lękowy „pojemniczek” u osoby introwertycznej i jednocześnie niestabilnej emocjonalnie jest już niemal pełen na starcie. Wystarczy, że wróci do domu, włączy laptop, zobaczy ikonę Excela, z którego korzysta również w pracy, i już sam jej widok nasili lęk. Wówczas „zbiorniczek” zacznie się wypełniać. A nawet przelewać, co jest już bardzo nieprzyjemne.
Co jeszcze wzbudza lęk związany z pracą?
– Przeczytałam badanie „Strach się bać – nasze lęki i fobie w pracy” portalu InterviewMe, które wysłał mi pan przed rozmową. Potwierdza to, co już wiemy w psychologii – że w sytuacjach zawodowych głównie obawiamy się rzeczywistej bądź wyobrażonej oceny i obciążenia ponad swoje możliwości. Te lęki są bezpośrednio aktywizowane m.in przez wystąpienia publiczne, konieczność podejmowania decyzji czy nawet rozmowy telefoniczne w ramach pracy. Łatwo sobie wyobrazić, że pracownik, który rozmawia z klientem przez telefon w otwartej przestrzeni biura, może obawiać się, że wszyscy go podsłuchują bądź oceniają, czy daje sobie radę, nie podnosi głosu, nie czerwieni się. Nie oznacza to jednak, że każdego w biurze będzie paraliżował telefon do klienta. Jak już wiemy, pojemność „zbiorniczka” na lęk jest różnorodna.
A jak lęk odbija się na życiu zawodowym?
– Gdy większość z nas zauważa jego znaczący wpływ na tę sferę, prawdopodobnie znajduje się już w fazie „przelania się”, czyli stresu. Zadaniem reakcji stresowej jest przygotowanie nas do walki bądź ucieczki w obliczu zagrożenia, które kiedyś materializowało się np. w postaci tygrysa. Gdy więc pojawia się niebezpieczeństwo, dostajemy nerwowo-hormonalny alert, aby nasze ciało i mózg przyszykowały się do natychmiastowego działania. Jeśli alarm rozbrzmiewa niezbyt często – żaden problem. Jest czas na reakcję, a potem na regenerację. Ale wielu osobom nadmierny lęk i stres w pracy towarzyszą nieustannie. Ile mogą walczyć albo uciekać przed tygrysem, który goni ich dzień w dzień i to przez osiem godzin? Przecież walka czy ucieczka to stany wyjątkowe. Obciążają zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Nie powinny trwać wiecznie. Jeśli tak jest, kończy się to co najmniej bólem głowy. A często także poważnymi problemami ze snem, stale przyspieszonym tętnem czy wypaleniem zawodowym.
Choć walka i ucieczka są najpopularniejszymi strategiami przetrwania, niektórzy pracownicy sięgają po jeszcze jedną, znaną od wieków. „Zamróź się. Nic nie rób – powtarzają sobie. – Dzięki temu nie ściągniesz na siebie problemów”. Jeśli w ten sposób zachowują się w pracy, mogą celowo uchylać się od niektórych obowiązków, omijać przełożonych bądź współpracowników, którzy wzbudzają w nich lęk.
Jaki przekaz sączy im ta emocja?
– Narracja lękowa to znów bardzo indywidualna kwestia. Wszyscy kręcimy sobie taki horror, który nastraszy nas najbardziej. Lęk i stres uderzają w najsłabsze ogniwo. Na przykład osoby o niestabilnej samoocenie zagłębiają się w myśleniu o nieuniknionym ośmieszeniu czy poczuciu niekompetencji i beznadziejności w porównaniu do swoich kolegów z firmy.
Lęk nakręca spiralę najgorszych scenariuszy. A, proszę mi wierzyć, jesteśmy dobrzy w ich projektowaniu. Osoba, której „zbiorniczek” na lęk bywa często pełny, potrafi stwierdzić po jednej wpadce w pracy: „Zwolnią mnie!”. Na tym nie koniec. Potem może jeszcze pojawić się lawina kolejnych myśli. Że wszyscy wezmą ją za nieudacznika. Że nie będzie miała na ratę kredytu. Że wyląduje z rodziną pod mostem. Dzieje się tak, bo w pewnym momencie mózg przestaje weryfikować, czy coś stanowi prawdziwe niebezpieczeństwo. Przez to każdy scenariusz wydaje się realny. Dlatego jeśli obawiamy się czegoś w pracy, nasze ciało i umysł są już dosłownie przygotowane do walki bądź ucieczki przed goniącym tygrysem.
Mam wrażenie, że dzisiejsi trzydziesto— i czterdziestolatkowie uciekają przed całym ich stadem.
– Trudno uogólniać w psychologii. Ale rzeczywiście wśród obu tych grup może występować nadreprezentacja osób, które cierpią na zaburzenia lękowe z powodu pracy. Pokolenia lat 80. i 90. nie miały w dzieciństwie czy młodości dostępu do wiedzy o zdrowiu psychicznym, jego profilaktyce czy możliwościach samorozwoju. W tym aspekcie najczęściej uczyli się na własnym doświadczeniu. Byli pozostawieni bez narzędzi, jak radzić sobie ze stresem bądź lękiem.
W dodatku to przecież pokolenia sprzed komórek, internetu czy mediów społecznościowych. Niemal przez połowę życia nie były bombardowane tak potężną liczbą bodźców, jak obecni dwudziestolatkowie, którzy właśnie wchodzą na rynek pracy. Trudniej im wytrzymać tę nadmierną stymulację. Nie mają pojęcia, jak ją pomieścić czy zbalansować.
A potem widzą na Instagramie, jak świetne prace mają ich znajomi, i zastanawiają się, gdzie popełnili błąd?
– Porównywanie się jest naturalne. Ale nie radziłabym robić tego na podstawie mediów społecznościowych. Przypominajmy sobie, że widzimy tam tylko skrawek czyjegoś życia, zazwyczaj najlepszy. To, do jakich wniosków dochodzimy w wyniku porównań, zależy m.in. od naszej samooceny. Niska podpowiada tzw. „porównania społeczne w górę” – szukamy wtedy osób, które są niby takie jak my, ale robią niestworzone rzeczy, jakby ich doba trwała trzy razy dłużej. Wpędzamy się tym w jeszcze gorsze samopoczucie.
Ale warto też pamiętać, co trzydziesto— i czterdziestolatkowie robią wyjątkowo dobrze i na czym mogą budować zarządzanie poziomem swojego nabodźcowania. Dzieciństwo i wieczne czekanie na dobranockę czy pomarańcze na święta nauczyły wielu z nich wytrwałości, cierpliwości, przedsiębiorczości. Jeśli wykształcili je wtedy, dziś raczej nie będą mieć problemów z samokontrolą. Także w pracy.
Wyczuwam zawahanie.
– Bo należy uzupełnić to założenie. Na dobrostan i motywację do skutecznego działania, także w pracy, składa się nie tylko samokontrola, ale też samoregulacja. A tego drugiego może brakować obu pokoleniom. Nikt im nie wytłumaczył, jak regenerować swoją energię, którą, przykładowo, wkładają w starania o awans czy lepsze wynagrodzenie. Widzę to na szkoleniach i studiach podyplomowych z motywacji, które prowadzę. Ich uczestnicy, nieraz czterdziestoletni, pytają mnie: „Jak żyć bez lęku i stresu z powodu pracy?”. Przyczyną tego pytania może być częste przekonanie wśród pokoleń lat 80. i 90, że dobra praca jest niezwykle istotną częścią egzystencji. Niektórzy traktują ją niczym jedyną furtkę do „lepszego życia”. Dlatego pracują w firmach, które są prestiżowe, choć nie po drodze im z ich wartościami. Czasem również ważniejsze jest dla nich być dobrym pracownikiem, niż czuć się dobrze w pracy.
A gdyby powiedzieli przełożonym o swoich lękach?
– Lęk to emocja trudna do przeoczenia, choć wciąż ignorowana. Tak silnie wpływa na funkcjonowanie, że co najmniej nieekonomicznie jest nie brać jej pod uwagę w sytuacjach zawodowych. Istnieją firmy, które ze względu na swój klimat zarządzania nie chcą o niej rozmawiać. Jednak nie wyobrażam sobie skutecznego zarządzania motywacją pracowników bez pochylenia się nad poziomem ich przebodźcowania czy lęku. Jeśli ktoś ma go dużo w swoim „zbiorniczku”, zostaje mu niewiele przestrzeni na nowe wyzwania i przyjęcie pobudzenia, które ze sobą niosą. A co, gdy nagle zjawia się menedżer, który ogłasza zespołowi: „Uwaga, przed nami kluczowe zadanie! Lepiej dajcie z siebie wszystko. Inaczej możemy się pakować!”? W ten sposób przecież „dolewa” lęku swojemu już i tak zalęknionemu pracownikowi. Jego „zbiorniczek” wręcz przelewa się od nadmiaru tej emocji. Organizm uruchamia reakcję stresową. Jego profesjonalne kompetencje zostają odcięte albo mocno ograniczone.
To co powinien zrobić mądry menedżer?
– Ważne, aby zauważył, że ma w zespole osobę o wysokim poziomie lęku. Dzięki temu będzie mógł jej powiedzieć: „Choć wszyscy powtarzają, że to trudne zadanie, nie widzę w nim nic skomplikowanego dla ciebie. Od dłuższego czasu zajmujesz się podobnymi sprawami. Gdybyś jednak potrzebował wsparcia – jestem”.
Ale niektórzy nie mówią o swoich lękach. Bo i tego się boją.
– W pełni to rozumiem. Menadżerowie i współpracownicy są różni. A to przecież obawa przed ich oceną często nasila nasz lęk. Jeśli jednak czujemy, że nadszedł moment długofalowego zadbania o siebie, można to zasygnalizować menedżerowi w mało odsłaniający się sposób. Na przykład: „Jeśli to konieczne, abym wystąpił publicznie, nie ma problemu. Ale z doświadczenia wiem, że nie jest to moja najmocniejsza strona. Może lepiej przygotowałbym prezentację dla osoby, która będzie przemawiać?”.
Pieniądze są w stanie zagłuszyć lęk i stres?
– Wyłącznie tymczasowo. Niektórzy decydują się na pracę, której się obawiają, ale pod jednym warunkiem. Muszą widzieć w tym sens. Jeśli dostrzegają go tylko w aspekcie finansowym, tłumaczą sobie: „Okej, praca może i stresująca, ale chociaż dobrze płatna. Spędzę w niej dwa lata, spłacę kredyt, potem się zwolnię”. Takie dogadywanie się z lękiem i stresem zdecydowanie zmniejsza dysonans poznawczy, a także dyskomfort robienia czegoś, co napawa nieprzyjemnymi emocjami.
Jak mogą sobie pomóc pracownicy, którzy je czują?
– Niektóre bodźce w pracy można świadomie ograniczać. Znam osoby, które pracują w słuchawkach, choć czasem nic w nich nie leci. Znam też ludzi, którzy są wrażliwi na bodźce wzrokowe. Tak zabudowują swoje biurko, aby nie widzieć, czy ktoś przechodzi co chwilę obok.
Zachęcam do robienia regularnych porządków w swoim „zbiorniczku” z lękiem i przejęcia dowodzenia nad tym, co się w nim dzieje. Czasem zalegają tam nieprzepracowane sprawy. Na przykład lęk przed nagłą chorobą czy zwolnieniem. Ta emocja sama nie zniknie. Być może nieco odparuje, ale wciąż będzie wypełniać dużą część „pojemniczka”. Może więc warto zmierzyć się z tym, co naprawdę stałoby się, gdybyśmy zachorowali i poszli na L4? Zarządzanie „zbiorniczkiem” ma tylko jeden minus – trzeba je wdrożyć, poświęcić czas na zrozumienie i przeorganizowanie życia, zaplanować momenty na wyciszenie i odcięcie się od bodźców. Niektórzy twierdzą, że nie mają czasu na takie „głupoty”. Ja jednak uważam, że każdy samochód trzeba czasem zatankować.
A jeśli będziemy jechać na oparach?
– Z konsekwencji fizycznych grozi nam wtedy wieczny stan pobudzenia, który może się skończyć zawałem bądź udarem. A co do psychiki – jeśli np. czujemy się wypaleni pracą, umysł „buntuje się”. Próbujemy napisać kolejny ważny projekt, ale przez wiele godzin siedzimy przed pustką kartką. Przestajemy być wydajni. Głowa wysyła wiadomość: „Mimo że zaciągnąłeś mnie siłą przed monitor, odmawiam posłuszeństwa. Jeśli o mnie nie zadbasz, nie pomogę ci”. Dla wielu to niezły straszak, ale też motywator do zmian. Bo chyba lepiej samemu zaplanować przystanki, w których tankujemy, niż nagle stanąć nocą samochodem w środku pola, prawda?
***
Dr Paulina Sobiczewska – psycholożka społeczna, dyplomowana trenerka grupowa. Zajmuje się zagadnieniami związanymi z motywacją i sprawczością. Prowadzi szkolenia dla instytucji i przedsiębiorstw, m.in. na temat sposobów radzenia sobie ze stresem w pracy, motywacji czy efektywnej komunikacji. Kierowniczka merytoryczna i autorka studiów podyplomowych Praktyczna Psychologia Motywacji na Uniwersytecie SWPS. Dyrektor merytoryczna Szkoły Trenerów Uniwersytetu SWPS.
*Wyniki badania cytowanego w rozmowie pochodzą z raportu portalu InterviewMe „Strach się bać – nasze lęki i fobie w pracy”.