Cztery czy pięć lat przed terapią musi się pojawić taka myśl, świadomość, jakaś próba zrozumienia — co tu jest właściwie grane? Jednocześnie ludzie często tego unikają, mają nadzieję, że wszystko się rozejdzie po kościach albo że ktoś im coś doradzi i to wystarczy. Kiedy para powinna wybrać się do gabinetu terapeuty?

Rozmowa z Hanną Pinkowską-Zielińską i Bartoszem Zalewskim.

BARTOSZ: Przez długi czas mają nadzieję.

BARTOSZ: Na to, że problem rozwiąże się sam. Ludzie często podejmują identyczne, oparte na tych samych schematach próby naprawienia związku, myśląc, że robią coś nowego. Mówią:

„Postanowiliśmy zrobić coś zupełnie nowego!”, a potem okazuje się, że to to samo, co robili zawsze, tylko inaczej to nazwali. Według badań przeprowadzonych przed pandemią korzystjące z profesjonalnego wsparcia pary mniej więcej od czterech do sześciu lat przed terapią poszukiwały sposobów naprawy swojego związku. To długi proces. Nowe badania pokazały, że w trakcie pandemii ten okres skrócił się do dwóch lat. Może tryb online zwiększył dostępność terapii?

HANNA: Nie mam poczucia, że cztery lata to bardzo długo, ponieważ to jest czas, w którym dana osoba oprócz tego, że ma nadzieję, że coś się zmieni i poprawi, dowiaduje się czegoś o sobie, o swoim partnerze. I z perspektywy czasu pacjenci, gdy pyta się ich o to w gabinecie, wiedzą, że cztery lata temu zaczęli się kłócić. Ale kiedy to trwa, to przez pierwszych kilka lat nie odnotowują, że bardzo się od siebie oddalili, że nie ma już między nimi porozumienia. I nie potrafią przewidzieć, że z czasem stanie się to nie do wytrzymania.

BARTOSZ: Najpierw para próbuje się zorientować, czy w ogóle jest jakiś kłopot. A jeśli tak, to gdzie. Jedna strona powie drugiej o swoim dyskomforcie, a potem próbują to rozwiązać własnymi siłami.

HANNA: Na przykład jedna osoba jest przeciążona obowiązkami domowymi, więc starają się coś zmienić, tak przeorganizować codzienność, żeby jej pomóc. Ale nie wiedzą, jak te zmiany wprowadzić w życie, bo okazuje się, że nie w tym leży problem — on tkwi głębiej, nie w zachowaniu, które jest widoczne. Pary mówią, że kiedyś się kłóciły, a następnego dnia wszystko wracało do normy. Ale czas między awanturą a powrotem do normy stopniowo zaczął się wydłużać: to nie był już jeden dzień, tylko trzy. Potem tydzień. W końcu zauważają, że nie wiedzą już, jak się pogodzić, wrócić do bliskości w relacji, więc zaczynają szukać pomocy na zewnątrz. Samodzielne próby rozwiązania problemu okazują się nieskuteczne.

BARTOSZ: Para włącza w to przyjaciół, niekiedy rodzinę. Zwierzają im się, pytają, co robić. W końcu ktoś mówi: „Słuchaj, też miałem kłopot, ale zrobiłem to i to”. Czasem to działa, części par udaje się rozwiązać problemy w ten sposób. Ale niektórym się to nie udaje i wtedy trafiają do nas. I mówią: „Kłócimy się i od początku doskonale wiemy, jak to się skończy, ale i tak nie możemy tego zatrzymać”.

HANNA: Jak dwie osoby jadące samochodem, którym nie są w stanie kierować i z którego nie potrafią wysiąść, chociaż wiedzą, że zmierzają w przepaść.

BARTOSZ: Mają w sobie cierpienie, którego nie chcą. Każda z tych osób wolałaby je oddać albo przynajmniej zmniejszyć.

BARTOSZ: Myślę, że dużo. Terapia par przestała być tabu, bo po pierwsze, ludzie chcą mieć lepsze życie, a po drugie, związek stał się swego rodzaju enklawą, azylem. Pandemia, kryzys klimatyczny, wojna w Ukrainie, napięcia polityczne w Polsce dodatkowo sprawiają, że ludzie chcą, żeby w domu było dobrze. W domu, czyli w najbliższych relacjach.

HANNA: Poza tym coraz rzadziej spotyka się rodziny wielopokoleniowe, żyjemy raczej w małych rodzinach — ja i mój partner, ewentualnie dzieci. Nie mieszka się z rodzicami, teściami, dziadkami. Punktem odniesienia dla szczęścia i spokoju jest najbliższa relacja, dlatego jej jakość ma coraz większe znaczenie.

BARTOSZ: No i medialnie to już jest ograne, terapia par jest obecna w serialach, na przykład w Bez tajemnic.

HANNA: Poza tym, nawet jeśli para nie ma własnych doświadczeń w terapii, to często jej znajomi albo przyjaciele już takie doświadczenia mają. Bo terapia par to nie jest coś, o czym się nie mówi w sytuacjach towarzyskich. Ktoś zauważy, że parze lepiej się układa, jakoś milej się do siebie odnoszą, pyta o to, a para mówi wprost: „Tak, jest lepiej, bo pracujemy nad naszą relacją”.

BARTOSZ: Dużo też zmieniły prowadzone w firmach szkolenia psychologiczne, które zahaczają o różne umiejętności miękkie — ludzie przekładają je na zachowania w rodzinie.

HANNA: Osoby, które dziś do nas przychodzą, mają inną samoświadomość. Wiedzą, że mogą sięgnąć po pomoc i że nie jest to żaden wstyd.

HANNA: To się zmienia — lata temu powiedziałabym, że kobiety, dziś mam wrażenie, że mężczyźni. Wiąże się to ze zmianami w odgrywaniu różnych ról: mężczyźni idą na tacierzyński, a kobiety idą do pracy. Albo dzielą się pół na pół. Kolejne pokolenia inaczej pojmują bycie kobietą i mężczyzną, niektórzy odchodzą od definiowania się poprzez płeć.

BARTOSZ: Może jest też tak, że mężczyźni — przynajmniej ci młodsi — już nie chcą zamykać się w schemacie twardego, silnego faceta, który jeśli w ogóle cierpi, to w milczeniu. Bo kiedyś faktycznie było tak, że kobieta zaczynała terapię indywidualną, orientowała się, że jej związek nie jest taki, jak by chciała, więc namawiała partnera na wspólną terapię.

HANNA: Mamy też takie pary, w których kobiety świetnie funkcjonują zarówno zawodowo, jak i finansowo, odnoszą sukcesy. A mężczyźni nie, więc mogą być zaniepokojeni, bezradni.

BARTOSZ: Wczoraj była u nas para, która ma czwórkę dzieci. Mężczyzna jest z domu, w którym ojciec bił, i mówi, że bardzo nie chce być taki jak on. A widzi, że kiedy kłóci się z partnerką, robi się bardziej impulsywny i czuje, że jest też taki dla swoich dzieci. Więc przekonany, że można to zmienić, postanowił zainicjować terapię, namówił na nią partnerkę.

BARTOSZ: Mimo że z psychologią nie ma nic wspólnego. Ale właśnie o to chodzi: cztery czy pięć lat przed terapią musi się pojawić taka myśl, świadomość, jakaś próba zrozumienia — co tu jest właściwie grane? Jednocześnie ludzie często tego unikają, mają nadzieję, że wszystko się rozejdzie po kościach albo że ktoś im coś doradzi i to wystarczy. Ale to musi być wewnątrz: myśl, że coś jest nie tak, a mogłoby być inaczej.

HANNA: Kiedyś pary zwykle traktowały terapię jak ultimatum: „Jesteście państwo ostatnią deską ratunku” — mówili. Teraz też tak bywa, jednak częściej pary przychodzą po to, żeby lepiej zrozumieć swoją relację.

HANNA: Pacjenci zgłaszają na przykład problem z komunikacją:

„Nie możemy się dogadać”. Rzadko zadają sobie pytanie: „Dlaczego?”, częściej robią coś takiego — użyję do tego przykładu naszych imion: „Nie możemy się dogadać, bo Bartek jest uparty”. A Bartosz mówi: „Nie możemy się dogadać, bo Hania jest ciągle nieobecna”. To się nazywa identyfikacja projekcyjna.

HANNA: Upraszczając, nieświadome umieszczanie w drugiej osobie własnego sposobu doświadczania rzeczywistości, by w ten sposób je od siebie odsunąć. Próbujemy zatrzymać ten mechanizm już na etapie konsultacji. Obie osoby współtworzą związek, więc prosimy, żeby każda mówiła o sobie. Pytamy na przykład: „Panie Bartku, rozumiem, że nie możecie się dogadać. Kiedy pan to zauważył? Co się wtedy z panem dzieje?”. W ten sposób konstruujemy sytuację, w której zachęcamy ludzi do autorefleksji, myślenia o współodpowiedzialności za kondycję relacji.

BARTOSZ: Dobrze, jeśli para mówi o komunikacji, bo to znaczy, że nie obwiniają siebie nawzajem, tylko widzą problem w czymś, co można zmienić. Ale zdarzają się też pary, które mówiąc o komunikacji, próbują w tym zawrzeć coś więcej. Jedna strona na przykład bez przerwy wysyła sprzeczne komunikaty.

HANNA: Żona narzeka, że mąż nie zarabia pieniędzy, a zaraz potem mówi: „Dzięki temu, że on był częściej w domu, ja mogłam się rozwijać”. No i w końcu nie wiadomo: to dobrze czy źle? Dzieci wracają do domu i nie są same — ojciec już jest, podaje im obiad. W tym czasie ta pani się szkoli, wspina po szczeblach kariery. Ale nie widzi, że duży udział w tym ma jej partner, dzięki któremu ma spokój, bo on opiekuje się dziećmi, a ona może poświęcić się pracy. Jednocześnie ma do niego pretensje, że nie jest jak partnerzy jej koleżanek i nie przynosi do domu dużych pieniędzy. A wręcz że chce od czasu do czasu o czymś zdecydować.

BARTOSZ: Na przykład wybór wakacji: ona nie chce już jeździć do Egiptu i mówi: „Do Egiptu? Znowu?”. On na to: „No tak, pojedźmy do Egiptu, tam było tak fajnie!”. Kupuje bilety, rezerwuje hotel, a potem się okazuje, że ona nie chciała jeździć do Egiptu, ale nigdy nie powiedziała tego wprost.

HANNA: Pani nie powiedziała też, dokąd chciałaby się wybrać. Nie mówiła: „Wolę Sycylię”, ale ma pretensje, że tam nie pojechali. Tak jakby mąż miał czytać w jej myślach i wiedzieć, gdzie ona chce spędzić wakacje! Ale dla niego to też jest wygodne — chce lecieć do Egiptu, więc jak przez mgłę widzi to jej niezadowolenie, jednak z jakichś powodów je ignoruje. Może nie jest w stanie zrezygnować ze swojego pomysłu? Tym właśnie zajmujemy się w terapii: oglądaniem od wewnątrz codziennych sytuacji, z perspektywy każdej z osób tworzących związek.

BARTOSZ: Dlatego mam wrażenie, że tu niekoniecznie chodzi o czysto komunikacyjne narzędzia, tylko o umiejętność wytrzymania dyskomfortu, czyli w tym wypadku odmienności. I nie chodzi o kompromis, tylko o przyjęcie inności tej drugiej osoby. Coś w stylu: lubię jeździć na Północ, a moja żona na Południe. Gdybyśmy zawarli kompromis, to pojechalibyśmy na wakacje pod Warszawę, bo Europa to akurat środek między Północą a Południem. A nie o to chodzi. Chodzi o wytrzymanie tego, że się różnimy. Tylko że niektóre pary przychodzą z taką wizją, że dobry związek to zgodność.

HANNA: Pytamy każdą ze stron o jej perspektywę. I jeśli opis jest zbyt zgodny, to zwykle jesteśmy podejrzliwi, mówimy…

BARTOSZ: Co się państwo tak zgadzacie?

HANNA: Zdarza się, że osoba przyprowadzona mówi: „Ja mam takie samo zdanie jak mąż/żona”. Wtedy zwykle prosimy, żeby jednak opowiedziała o związku ze swojej perspektywy, bo przecież każdy inaczej dobiera słowa, zwraca uwagę na coś innego. I wtedy dotykamy bardzo ważnego wymiaru życia w parze: można stworzyć związek, coś intymnego i bliskiego, a jednocześnie zachować odrębność. Dlatego upieramy się przy tym, żeby każdy mógł opisać sytuację związku ze swojej perspektywy.

BARTOSZ: W niektórych parach odmienność traktuje się wrogo i partnerzy udają, że wszystko jest identyczne, że nie ma między nimi różnic. Tylko jakoś znika życie seksualne.

BARTOSZ: Jakoś tak nic się nie dzieje, pustka.

HANNA: Poza odrębnością musi być jakiś rodzaj napięcia, inaczej znika ekscytacja. Gdy ludzie są ze sobą zespoleni, trudno o fascynację drugim człowiekiem, nie tylko erotyczną.

BARTOSZ: To, co częściej ostatnio obserwujemy, to także impas projekcyjny.

BARTOSZ: Krótka instrukcja jak „umieścić” w partnerze coś swojego: należy traktować jego zachowanie i wypowiedzi jako dowód na to, że ma cechy, jakie mu przypisujemy. Czyli: „Znam cię lepiej niż ty sam”. I być w tym nieugiętym. Krótko mówiąc, gdyby nie ta druga osoba — jej cechy, jej właściwości — byłbym szczęśliwszy. Gdyby on na przykład był bardziej odpowiedzialny, zaradny. Albo gdyby ona była bardziej opiekuńcza.

HANNA: Ewentualnie — gdyby nie czytała w moich myślach. Bo nagle się okazuje, że człowiek zaczyna walczyć z pewnym wyobrażeniem na swój temat, które ma partner czy partnerka.

BARTOSZ: Badania pokazują, że w mało satysfakcjonujących związkach jedna osoba oskarża drugą o to, że za konflikt odpowiada jakaś jej cecha. Czyli: kłócimy się, bo ktoś taki jest. A w związkach satysfakcjonujących kłócimy się, bo ktoś głupio zrobił. Czyli miał dobre intencje, ale zrobił coś durnego.

HANNA: Mechanizm przypisywania złych cech drugiej osobie ma funkcję obronną, dzięki niemu nie zajmujemy się sobą. Zwrócenie kamer w swoją stronę jest o wiele trudniejsze, bo wewnątrz zwykle jest dużo lęku, więc ulgę i spokój odnajduje się w skupieniu na partnerze. I byciu daleko od siebie.

HANNA: Trzeba rozluźnić ten impas, żeby każda z osób mogła istnieć także osobno, a partnerzy nie byli już tak zakleszczeni.

BARTOSZ: Czasami przychodzą do nas pary, a my każdego z partnerów wysłalibyśmy na terapię indywidualną. Ale okazuje się, że to niemożliwe, bo część jednego jest w drugiej osobie — to trochę tak, jakby ktoś szedł na terapię bez jakiejś części siebie.

HANNA: Myślę, że niektórymi pacjentami trzeba najpierw zaopiekować się indywidualnie, nawet jeśli dzieje się to w trakcie terapii par.

BARTOSZ: Wszystkich zaraz przerazimy, mówiąc: „Najpierw terapia par, potem indywidualna, potem znów par…”.

BARTOSZ: Do pięćdziesiątki się uda!

HANNA: Myślę, że dziś trudno ludziom ponosić straty czy doświadczać ograniczeń wynikających z tego, że są w relacji.

BARTOSZ: Pamiętam spotkanie, które organizowałaś dla terapeutów par i mówiłaś o tym, że kiedyś ludzie, wchodząc w związek, wiedzieli, że coś się kończy, a coś innego otwiera. Dziś nie ma na to przyzwolenia — związek ma coś dodawać: nadal będę chodził na piwo z kolegami, tyle samo pracował, a do tego będę miał regularny seks z partnerką.

HANNA: Ludzie myślą, że musi być przyjemnie.

BARTOSZ: Badania na temat satysfakcjonujących związków dowodzą, że podobieństwo dotyczy tylko poziomu wartości. Jesteśmy religijni czy nie jesteśmy? Chcemy mieć dzieci? Ważniejsza jest dla nas rodzina czy grono przyjaciół? Równie szczęśliwe są pary o podobnym hobby i odmiennym, pod warunkiem że nie różnią się pod względem wyznawanych wartości. Jeśli mają inne, trudno osiągnąć satysfakcję w związku.

HANNA: Inne badania pokazują, że trzeba chcieć z partnerem spędzać czas. Co, jeśli ja chcę jeździć po świecie, a mój partner woli siedzieć w domu? Czy to przeszkadza?

BARTOSZ: Nie. To, czy lubi się podobne rzeczy, jest drugorzędne, o ile wyznaje się te same wartości. Jeżeli ja kocham Północ, a partnerka Południe i jedziemy na Południe, a ona ciągnie mnie na turecki targ, na którym ja dostaję zawału, marząc o odmętach Północy, to rozwiązanie tkwi w tym, że dzielimy wspólną wartość: akceptację tego, że się różnimy. Ona pójdzie na targ, a ja z boku poczytam gazetę. Siła awersji jest ważniejsza niż to, żeby lubić podobne rzeczy.

BARTOSZ: Zdarzają się. Partner opowiada, że ona jest agresywna, impulsywna, a on nie ma pojęcia, co z tym począć. I kiedy myślę, że jak ją zapytam, to zaraz się dowiem, jaki jest on, ale kobieta nagle mówi: „Tak, ja taka jestem. Agresywna. Nie wiem, jak to zmienić”. Więc najpierw próbujemy zrozumieć, dlaczego oboje nie potrafią sobie z jej agresją poradzić.

HANNA: Są też pary, które bardzo dużo rozmawiają i już pewne problemy mają obgadane. Niestety często niczego to nie zmienia, ale mają rozeznanie: każde z nich ma swoje udziały, choć nie potrafią nic z nimi zrobić. Jedno wie na przykład, że w domu ma nie mówić słowa „żaba”, bo tak ustalili, ale wchodzi i po prostu jakaś siła każe mu powiedzieć: „ŻABA”. Chociaż wie, że z tego powodu zaraz się pokłócą. Wchodzi do biura, do sklepu i tego nie mówi, a w domu natychmiast to słowo pada — ta druga osoba coś takiego w nim uruchamia. I niby mają to przegadane, ale ta pierwsza wciąż nie wie, dlaczego mówi „żaba”, a druga nie rozumie, czemu zawsze jej to podnosi ciśnienie. Wtedy przychodzą po pomoc.

BARTOSZ: Mnie ogromnie pomogło, bo poszedłem na indywidualną terapię i przestałem się czepiać partnerki. Ale zadzwonię do niej i zapytam, co o tym myśli.

HANNA: Nie wiem, zapytam męża. Andrzej! Chodź na chwilkę.

ANDRZEJ: Od jakiegoś czasu jest lepiej. Ale może to moja zasługa?

HANNA: Pamiętam, że jak poszłam na analizę, to powiedziałeś, że jestem dla ciebie lepsza. W trakcie terapii człowiek się chyba godzi z tym, co jest realnością, i przeżywa ją jako coś dobrego. Przestaje żyć w iluzji, że ma być tylko przyjemnie. Może rozwój w ogóle polega na tym, żeby zrezygnować z zasady przyjemności i przejść do zasady realności?

BARTOSZ: Moja partnerka mówi, że czasem, jak coś gadam, to jestem pewien swojej mądrości i wtedy nie ma przebacz.

HANNA: A co z postawą zaciekawienia?

BARTOSZ: O dwudziestej drugiej?! Jak jakiś film oglądam? Po całym dniu zaciekawiania się ludźmi? Kiedyś muszę się mniej ciekawić, mniej interesować i po prostu wiedzieć! Ona ogląda na przykład jakiś serial o osobowości wielorakiej, jest zachwycona, zaczyna mi o tym opowiadać, a ja mówię znużony: „Tak, uczyłem się o tym, ale to rzadko występuje”. Taki minus bycia terapeutą.

ANDRZEJ: Ile małżeństw, tyle przypadków, każda para jest inna.

HANNA: I to jest fajne.

BARTOSZ: Utrzymuje nas w tym zawodzie.

ANDRZEJ: Pytanie, czy każda para nadaje się do terapii.

BARTOSZ: My nie każdą przyjmujemy. Czasem mówimy ludziom, że tak życie wygląda. I już.

Fragment książki „Terapeuci par. Historie z gabinetów” (Wydawnictwo Literackie), autorstwa Marty Szarejko. Premiera 10 kwietnia.

HANNA PINKOWSKA-ZIELIŃSKA, psychoterapeutka, superwizorka Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, prowadzi terapię par, rodzin oraz indywidualną. Od 2004 roku kieruje Zespołem Ośrodka Terapeutyczno-Szkoleniowego „Kontrakt” w Warszawie. W 2021 ukazał się pierwszy tom podręcznika pod jej redakcją Diagnoza par w różnych podejściach, w 2022 drugi — Specyficzne zjawiska w diagnostyce par. Współredaguje podręcznik Po diagnozie — wybrane zjawiska w terapii par, który ukaże się w 2024 roku.

BARTOSZ ZALEWSKI, doktor nauk społecznych, psychoterapeuta, terapeuta par. Pracuje w Zespole Terapii Rodzin Ośrodka Terapeutyczno-Szkoleniowego „Kontrakt” w Warszawie. Współpracownik Uniwersytetu SWPS. Wykładowca i autor artykułów naukowych z zakresu diagnozowania, terapii rodzin oraz efektywności kształcenia psycholożek i psychologów klinicznych. Współredagował książki Diagnoza par w różnych podejściach i Specyficzne zjawiska w diagnostyce par.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version