Przyjechali do Warszawy za pracą z miasteczek i wsi i nie mają pojęcia, jak »po nowemu« podjąć księdza. Nie mają pojęcia, ile pieniędzy przesyłać na kościelne konto. Są zdziwieni, że wizyta księdza trwa tak krótko.
Kościół w liczącej prawie 2 tys. mieszkańców Przegędzy (woj. śląskie) wygląda jak statek kosmiczny. Dach ma obłożony połyskującą w słońcu fotowoltaiką. Żeby nie było: ułożoną w kształcie krzyża. Starszych to nie dziwi. Młodzi mówią o kosmicznym obciachu, ale nie z powodu fotowoltaiki, tylko lokalnego proboszcza.
– Widziała pani filmik „Wybredny ksiądz na diecie”? – pyta licealista Marek. – To o naszym proboszczu Kazimierzu Cichoniu, który po mszy wylicza, co chciałby zjeść podczas kolędy.
Film wisi w internecie od ponad miesiąca. Na YouTubie obejrzało go już ponad 6 tys. osób. Na TikToku – prawie dwa razy więcej. Na innych stronach w sumie ponad 100 tys. Oglądam i ja.
Na tle błyszczącego złotem ołtarza ks. Cichoń wymienia menu, którym można go podjąć podczas wizyty duszpasterskiej. Zaznacza, że nie zje w każdym domu, tylko u wybranych. Najlepiej w połowie kolędy i na końcu. Apeluje, by nie karmić go niczym ciężkostrawnym: jest na diecie. A jeśli ktoś chciałby podjąć go kolacją, powinien przygotować tzw. zimną płytę.
– Wtedy zjem po prostu, co tam mogę, wybiorę sobie pojedyncze rzeczy. Pieczywo białe, bez dodatków. Jeśli chodzi o jakieś ciasta, to najlepiej babka lub drożdżowe, jakieś lekkostrawne – mówi i dodaje, że pije jedynie czarną herbatę.
– Ksiądz Cichoń z jednej strony robi nam dobrze, bo mamy fejm, z drugiej to jednak krindż, bo wstyd, że Przegędza robi za wiochę roku – denerwuje się licealista Marek. – No i sława jednak bywa męcząca. Po wsi kręcą się ekipy telewizyjne i radiowe, mikrofony podtykają pod nos. A co ja mogę powiedzieć? O to, dlaczego jest taki wybredny, trzeba zapytać samego księdza.
Jednak proboszcz Cichoń nie rozmawia z prasą. Sołtys wsi, Gabriel Breguła, chętnie wystąpi w roli jego adwokata. – Proboszcz jest nowy i ludzie jeszcze nie wiedzą, czym go częstować. Tym bardziej że jest na diecie – tłumaczy. – A przecież podczas kolędy wierni chcą czymś podjąć swojego księdza. Co do poprzednika, to każdy wiedział, co lubi zjeść. Tego dopiero poznajemy, a przecież każdy musi się jakoś do wizyty przygotować.
Logistyka, czyli wizyta kościelnego albo formularz zgłoszeniowy
Wrzucam na FB dwa identycznie brzmiące ogłoszenia. Jedno na stronie dla mieszkańców wsi. Drugie na wallu warszawskiego Miasteczka Wilanów: „Jak przygotowujecie się do wizyty duszpasterskiej, czyli kolędy. Skąd wiecie, kiedy ksiądz przychodzi z wizytą i ile pieniędzy szykujecie do koperty?”.
Na stronie dla mieszkańców wsi najchętniej odpisują kobiety.
Justyna z Mazur: „U nas chodzi kościelny z wodą święconą i pyta, czy przyjmiemy księdza. Jeśli tak, pisze kredą napis na drzwiach KMB [skrót od Kacper, Melchior i Baltazar – red.] i idzie dalej. W kopercie dowolność, ale nie mniej niż 150 zł”.
Maria z Wielkopolski: „W naszej parafii jest zakaz zbierania pieniędzy w trakcie kolędy. Datki można wrzucać na tacę na specjalnej mszy kolędowej albo wpłacać na konto. Plan odwiedzin jest podawany na mszy”.
Zofia z Podhala: „W mojej wsi ksiądz chodzi już od listopada. Wcześniej przygotował i wydrukował zaproszenia, które można wziąć po mszy, wypełnić i wrzucić do specjalnej skrzynki albo zanieść do zakrystii. Bez takiego zaproszenia nie zastuka do drzwi. Mniej niż 200 złotych jest niemile widziane”.
Jolanta z Mazowsza: „U nas sołtys księdza wozi. Kto chce, ten wychodzi przed dom i zaprasza do środka. Sołtys zostaje w aucie. Ksiądz wchodzi do domu z dwoma ministrantami i oprócz koperty na kościół oczekuje też datku dla ministrantów. Przyjęło się, że w kopercie powinno być po 100 złotych od jednego członka rodziny. Dla ministrantów – parę złotych do puszki”.
Anna z Małopolski: „Ksiądz powiedział, żeby po mszy zgłosiły się do niego rodziny, które nie przyjmą kolędy. Widziałam, że po mszy zostało kilka osób, w tym moja znajoma. Z ciekawości zapytałam, o czym rozmawiała z księdzem. Powiedziała, że ksiądz wręczył jej święty obrazek i wydrukowany numer konta. Na remont kościoła. Poprosił też, żeby w tytule przelewu wpisali swoje dane, chociaż i bez tego może dojść, kto ile podarował”.
Na stronie ogłoszeniowej dla mieszkańców Miasteczka Wilanów odpisały tylko dwie osoby. Obie nieomal identycznie: „Podstawą do zaplanowania wizyty jest umieszczony na stronie parafii formularz zgłoszenia wizyty duszpasterskiej. W nim trzeba podać swój e-mail i adres, potem odhaczyć w specjalnej rubryce dzień i przedział czasowy, w jakim ksiądz może się u nas pojawić. Na koniec wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych osobowych. I tyle. Datek na kościół można zrobić, wpłacając kilka stówek na konto bankowe”.
Praktyka, czyli wywiad środowiskowy i babka ziemniaczana
Marek, licealista z parafii w Przegędzy, przyznaje, że za dzieciaka nie lubił wizyt duszpasterskich. Ksiądz wymagał zeszytu do religii i wspólnie odśpiewanej kolędy. Czasem trzeba było wyrecytować jakąś modlitwę, ale jaką, Marek już nie pamięta. Gdyby to od niego zależało, nie przyjmowałby księdza, ale rodzice mówią, że taka jest tradycja, a jemu nic do tego.
Dwaj mieszkańcy Miasteczka Wilanów (ci, którzy odpowiedzieli na moje ogłoszenie) przyznają, że w ich dzielnicy jest zaskakująco wielu wiernych. Większość przyjezdnych – jak mówią o sobie: osadników. Przyjechali do Warszawy za pracą z miasteczek i wsi i nie mają pojęcia, jak „po nowemu” podjąć księdza. Nie mają pojęcia, ile pieniędzy przesyłać na kościelne konto. Przywykli do kopert wkładanych do specjalnych teczek. Są zdziwieni, że wizyta księdza trwa tak krótko i obywa się bez wypytywania i zapisywania w specjalnych aktach, czy para ma ślub kościelny, a dzieci są chrzczone.
– A u nas to nadal norma – mówi Wiktoria ze wsi pod Suwałkami. – Ksiądz jest przywożony przez sołtysa, wchodzi do domu, błogosławi i od razu wyjmuje teczki. Każda rodzina ma swoją. Jeśli w domu mieszkają trzy pokolenia, ksiądz wyjmuje trzy teczki, w których każdy ma własną rubrykę, a w niej informacje nie tylko o ślubach czy rozwodach, ale też o miejscu pracy. Czasem ksiądz – szczególnie jeśli ktoś ma firmę – dopytuje o dochody.
Tuż po – jak mówi Wiktoria – wnikliwym wywiadzie środowiskowym, ksiądz wkłada do tych teczek koperty, które leżą pod Biblią albo z niej wystają. Każdą kopertę podpisuje numerem domu.
– Nasz ksiądz ma własny taryfikator – przyznaje Wiktoria. – Bierze 50 zł od jednej osoby. Od całej parafii (450 domów) chciałby – co mówi na mszy przed rozpoczęciem kolędy – dostać przynajmniej 60 tys. Na zakończenie rozlicza – również z ambony – która wieś ile dała i ile powinna dać w przyszłym roku.
Ksiądz w parafii Wiktorii, podobnie jak proboszcz w Przegędzy, ma też własne preferencje co do serwowanych potraw. Ludzie wiedzą, że lubi regionalną kuchnię: kartacze i gołąbki, ale też potrawy z dziczyzny. W tym roku wyznaczona przez wieś gospodyni serwuje na kończącą kolędę obiadokolację babkę ziemniaczaną z gęstym sosem grzybowym. Nie do pomyślenia w Przegędzy.
Z drugiej strony, czyli ksiądz też człowiek
– Dajcie już spokój naszemu proboszczowi. Ksiądz też człowiek – denerwują się starsi mieszkańcy Przegędzy, a rzecznik prasowy archidiecezji katowickiej ks. dr Tomasz Wojtal przekonuje, że w małych wiejskich parafiach istnieje zwyczaj zapraszania księdza do stołu podczas odwiedzin duszpasterskich: – Doprecyzowanie sprawy związanej z posiłkiem niekoniecznie jest wyrazem roszczeniowości ze strony duchownego, a wręcz przeciwnie – może być próbą uniknięcia niezręcznej sytuacji, zbyt częstych poczęstunków i konieczności odmawiania, która mogłaby być z kolei odczytana jako brak wychowania.
– W mieście jest inaczej – mówi młody ksiądz z Warszawy. – We wsiach księża chodzą z wizytą duszpasterską zazwyczaj w soboty, bo wtedy w domu jest cała rodzina. My chodzimy przez cały tydzień, ale tylko tam, gdzie zostaliśmy zaproszeni za pośrednictwem formularza umieszczonego na stronie parafii.
Dniówka – jak ksiądz mówi o liczbie zaplanowanych wizyt – to 14-15 mieszkań. Wychodzi po 25 minut na rodzinę. Niewiele, ale czasem wystarczająco dużo, żeby się zorientować, z kim ma się do czynienia.
Taka sytuacja: ksiądz przychodzi na umówioną godzinę, a tu stół nieprzygotowany. Na nim dwa komputery, oba włączone. Widać, że na jednym ktoś pracował, na drugim wisi zatrzymany w pół sceny serial „Wednesday” (ksiądz oglądał, żeby zrozumieć, dlaczego jego uczniowie ciągle o nim mówią).
Inna scena: nowy, ogrodzony blok, w nim głównie młode małżeństwa z dziećmi. Widać, że wszyscy na dorobku i starają się przyjmować księdza po swojemu. Jedni – jak nakazuje ich rodzinna tradycja – stawiają na stole świecę i kładą Biblię. Inni tuż przed kolędą porządkują mieszkanie, a potem proszą księdza o poświęcenie wszystkich pokoi. Kolejni starają się stworzyć własny zwyczaj, stawiając na stole bożonarodzeniowy stroik albo zapalając świeczkę zapachową. Większość nie ma wody święconej ani kropidła. Większość ma zwierzęta, które – jak sobie wyobrażają – powinny uczestniczyć w kolędzie. W jednym z mieszkań pies nie dosyć, że szczekał przez całe 25 minut, to jeszcze nadgryzł sutannę.
– Czy podczas kolędy ludzie się czegoś wstydzą? – zastanawia się ksiądz. – Łatwiej stworzyć listę rzeczy, które już ludzi nie zawstydzają, np. życie bez ślubu czy kolejny rozwód. Jedyne, czego się wstydzą, to bieda: niewyremontowane mieszkanie, stare meble. Ale prawdziwą piętą achillesową – szczególnie w starym budownictwie – są łazienki. Dlatego podczas kolędy nic nie piję, żeby potem nie prosić o skorzystanie z toalety. Nie chcę narażać ludzi na dyskomfort.
Marek, licealista z Przegędzy, jest przekonany, że kiedy pójdzie na swoje, nie będzie przyjmował wizyt duszpasterskich. – Dziś liczy się mój komfort, a nie komfort księdza – mówi.