Agnieszka Niesłuchowska, „Wprost”: „Prezydent jednej partii. Źle zaczął, źle kończy. Ale kończy”. To słowa Donalda Tuska po orędziu Andrzeja Dudy. Coś by pan dodał, ujął – jako znany kronikarz polskich prezydentów?
Prof. Tomasz Nałęcz: Uważnie śledzę tę prezydenturę, poświęciłem Andrzejowi Dudzie nawet ostatni rozdział swojej książki o prezydentach III RP.
I jaki płynie wniosek z pana wnikliwych obserwacji?
Myślę podobnie jak Donald Tusk. Ta prezydentura wyraźnie wyróżnia się stronniczością.
Andrzej Duda wszedł w rolę zagończyka, czyli żołnierza, który w dawnych armiach harcował na przedpolu, prowokując armię przeciwnika.
W swoim sejmowym wystąpieniu poddał miażdżącej krytyce obecny rząd, jakby zapominając, że afirmował praktyki poprzedniej ekipy, która totalnie zawłaszczała państwo.
Ale pochwalił Władysława Kosiniaka-Kamysza, ministra obrony z rządu Donalda Tuska.
To było bardzo tandetne. Tani chwyt na zasadzie: dziel i rządź.
Chwyt tandetny, bo?
Bo nieskuteczny, Kosiniak-Kamysz stoi murem za rządem. Zresztą umizgi polityków PiS do PSL nie są czymś nowym. Na początku kadencji, gdy Zjednoczona Prawica stworzyła swój tymczasowy rząd, proponowali nawet szefowi ludowców tekę premiera, licząc, że ten zdradzi koalicję 15 października. Więc prezydent świetnie wpisuje się w tę narrację.
Politycy PiS inaczej to widzą – orędzie było merytoryczne. Mówią nawet, że Duda rozjechał rządzących.