— Wystarczyło jedno czy dwa zdania w przepisach, by w kilka lat rozprzestrzenić wirus tandety i pogardliwego traktowania edukacji i rozwoju —mówi prof. Grzegorz Mazurek na temat afery Collegium Humanum.
Newsweek: Jak w ogóle mogło dojść do „afery Collegium Humanum?
Grzegorz Mazurek: Zacznijmy od początku. W 2016 r. dokonano zaskakującej zmiany przepisów o zasadach zarządzania mieniem państwowym, dodając w nich zdanie, iż jednym z wymogów, jakie powinien spełniać kandydat na członka rady nadzorczej w spółce z udziałem Skarbu Państwa, jest posiadanie odpowiedniego stopnia naukowego, tytułu zawodowego, certyfikatu, złożenie odpowiedniego egzaminu lub ukończenie studiów Master of Business Administration (MBA).
Dopisanie do tej listy MBA z równoczesnym zderegulowaniem studiów podyplomowych stworzyło mieszankę wybuchową, kreującą obserwowaną właśnie patologię masowej produkcji bezwartościowych dyplomów w wiadomej uczelni.
Skąd wzięła się ta zmiana? Wiemy, w jaki sposób uzasadniali ją ustawodawcy?
—Dopisanie zdania „o ukończeniu MBA” nie odbyło się w duchu konsultacji, rozmów czy dyskusji ze środowiskiem najlepszych szkół biznesu w Polsce – ani żadnych innych szkół – dlatego wszyscy byliśmy tym zapisem zaskoczeni. Na gruncie tego przypadku widzimy, jak dużym problemem jest łatwość, z jaką można w Polsce uchwalić przepis bez żadnej konsultacji czy kontroli społecznej. Także przepis działający w rażącej sprzeczności z interesem publicznym.
Sprawą do zbadania jest to, co było najpierw – czy wadliwe, nieprzemyślane przepisy, zrobienie „wtrąceń” do przepisów o zarządzaniu mieniem państwowym, czy też dokładnie na odwrót, była to „koronkowa” akcja, w której wszystko zostało z góry zaplanowane – wadliwy przepis, wykorzystanie deregulacji studiów podyplomowych, szybko uruchomiona uczelnia, dyplomy, rynek samorządowców i nominatów do spółek Skarbu Państwa. To już sprawa do wyjaśnienia przez prokuraturę.
Jak wielka jest skala tego problemu? Czy posiadamy jakieś konkretne dane?
— Z doniesień medialnych wynika, że chodzi o kilkaset, może nawet o kilka tysięcy dyplomów. Nie wiemy, jaki to odsetek wszystkich absolwentów i absolwentek, ale z pewnością liczba tych dyplomów jest bardzo wysoka dla uczelni, która nie może pochwalić się wieloletnią historią.
W Akademii Leona Koźmińskiego, która jako pierwsza w Polsce, ponad 30 lat temu wprowadziła – wykorzystując najlepsze amerykańskie wzorce – studia MBA, liczba absolwentów i absolwentek to sześć tysięcy osób — przez ponad 30 lat, a nie przez kilka.
Wróćmy jednak do istoty problemu. Zmiana wspomnianych przepisów (wprowadzenie niedookreślonego hasła MBA jako „warunku” wejścia do rad nadzorczych i wykorzystanie deregulacji studiów podyplomowych) wykreowała ryzyko systemowego promowania kombinatorstwa i dróg na skróty. Co stworzył ten system? Patologiczny układ w ramach jednej uczelni, w których przyzwolono, a nawet promowano, aby tysiące ludzi traktowało edukację i rozwój menedżerski skrajnie nieodpowiedzialnie, instrumentalnie i zbędnie. W tym układzie i jego funkcjonowaniu edukacja to zbędny wymóg i kłopot, którego można się pozbyć za kilka tysięcy złotych. To jest moim zdaniem kluczowa patologia. Wystarczyło jedno czy dwa zdania w przepisach, by w kilka lat rozprzestrzenić wirus tandety i pogardliwego traktowania edukacji i rozwoju – w głowach, w zachowaniach, w podejściu do życia.
Na problem ten można spojrzeć jeszcze szerzej – jak my chcemy budować konkurencyjną gospodarkę, gdy kadra zarządzająca tysięcy spółek publicznych nie ma do tego odpowiednich kompetencji i wykształcenia?
— Jakość zarządzania naszym mieniem to ogromnie ważny temat. Naszym mieniem, bo mówimy przede wszystkim o spółkach Skarbu Państwa i spółkach samorządowych. Setki, jak nie tysiące spółek są zarządzane przez menedżerów i menedżerki, którzy są, delikatnie mówiąc, słabo wykształceni, i dodatkowo zainfekowani wirusem cwaniactwa, egzemplifikowanym przez dyplom zdobyty na skróty.
Z ujawnianych informacji wynika, że osoby, które kończyły owe studia, znajdowały zatrudnienie nie w firmach z kapitałem prywatnym, ale właśnie w spółkach publicznych. Dlaczego? Dlatego, że w kapitale prywatnym specjalista poza dyplomem musi być po prostu świetnym menedżerem i właściciel czy akcjonariusz nie zgodzi się na wybór osoby niewykwalifikowanej, bo działałby na szkodę spółki, a na to jest paragraf. Wydaje się oczywistym, że podobnie powinno być w przypadku spółek z udziałem skarbu państwa czy kapitału samorządowego – jak widać wcale nie.
Czy środowisko szkół biznesowych ma obawy, że afera wokół Collegium Humanum uderzy wizerunkowo także w nie? Opinia publiczna nie zacznie teraz wątpić, czy za MBA idzie jakakolwiek kompetencyjna wartość?
— Może będzie to zaskakujące, ale uważam, że jest dokładnie odwrotnie. Uważam, że ujawnienie afery kupowania marnych dyplomów MBA z jednej podrzędnej uczelni przyniesie pozytywne konsekwencje. Jestem przekonany, że dzięki informacjom medialnym i ujawnieniu tej wielkiej afery, opinia publiczna zainteresuje się i poszuka wiarygodnych informacji, aby dowiedzieć się, czym jest program MBA, czym jest dobry MBA, które uczelnie należą do grona prestiżowych, uznanych i wiarygodnych, czym jest wykwalifikowana kadra zarządzająca oraz jak ogromnie trudne i odpowiedzialne są zadania, którym nie każdy może sprostać.
Uczelnie takie jak Akademia Leona Koźmińskiego, ale jestem też przekonany, że Uniwersytet Warszawski, Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu czy Szkoła Główna Handlowa i inne nie mają problemu z rekrutacją na swoje studia MBA. Na nasze studia przychodzą świetni kandydaci i kandydatki, którzy po prostu wiedzą (ponieważ sprawdzają rankingi, akredytacje, sukcesy absolwentów i absolwentek i kadrę dydaktyczną), gdzie jest prawdziwa wartość. Są to ludzie, którzy nie boją się ciężkiej pracy i świadomie poświęcają dwa lata swojego życia prywatnego po to, aby realnie rozwinąć swoje kompetencje menedżerskie. To jak widać w obecnym systemie prawdziwi bohaterowie i bohaterki, którzy nie chcą w życiu iść na skróty.
Na czym właściwie polega dobra edukacja na tym kierunku?
— Studia MBA to co najmniej 500 godzin zajęć dydaktycznych – ogromnego ładunku wiedzy, kompetencji i umiejętności społecznych w tak zróżnicowanych obszarach, jak zarządzanie, ekonomia menedżerska, HR, marketing, finanse, rachunkowość zarządcza itd. W przypadku Koźmińskiego ogromny nacisk kładziemy też na obszary związane z cyfrową transformacją, automatyzacją procesów biznesowych, sztuczną inteligencją czy zrównoważonym rozwojem (ESG). Koncentrujemy się na rozwijaniu kompetencji przywódczych, etycznym zarządzaniu i kształtowaniu dobrych, mądrych postaw wobec ludzi.
Te 500 godzin to dopiero początek – jest przecież masa prac grupowych, zaliczeń, przygotowań studiów przypadku na zajęcia do dyskusji, plus na koniec opracowywany przez trzy semestry, w grupach 3-5 osobowych projekt, który należy obronić, a najlepiej też pokazać następnie jego realne wdrożenie. Bardzo często te projekty to koncepcje i plany usprawnień organizacji, stworzenia nowych startupów albo strategicznych kierunków rozwoju firmy czy instytucji w oparciu o nowe trendy. Projekty, które zmieniają sposoby funkcjonowania firm albo rodzą nowe biznesy. Ważną częścią studiów jest też wyjazd zagraniczny do naszych partnerów na studiach MBA — najlepszych szkół biznesu np. w Niemczech, Japonii, Włoszech, USA czy Brazylii.
Jak ktoś, kto myśli o studiach MBA, może uchronić się przed praktykami nieuczciwych dostawców usług edukacyjnych? Co powinno być czerwoną flagą dla potencjalnych studentów? Jak poznać, że mamy do czynienia z poważną uczelnią?
— Jeśli myślmy o wyborze najlepszych studiów MBA, to w pierwszej kolejności wystarczy spojrzeć na dwie rzeczy: międzynarodowe akredytacje oraz uznane, szanowane rankingi uczelni wyższych oraz poszczególnych programów.
Akredytacje międzynarodowe są globalnie uznawane za „wzorzec z Sevres” jakości i prestiżu. Są nadawane na określony czas (na 3, 4 lub 5 lat) – w toku często wieloletnich przygotowań, starań i wewnątrzorganizacyjnych reform – przez międzynarodowe instytucje non-profit, które od dziesiątek, a nawet już setek lat, wskazują, kto jest dobry, a kto jeszcze nie, w szkolnictwie biznesowym, a więc i studiach MBA. Te synonimy jakości i prestiżu to nadawana od 1916 roku akredytacja amerykańska AACSB, europejska EQUIS oraz brytyjska AMBA.
Aby zobrazować trudność zdobycia akredytacji i związaną z nimi renomę, warto wiedzieć, że na świecie jest około 15 000 szkół biznesu, uniwersytetów ekonomicznych i wydziałów zarządzania, ale tylko 127 z nich – a więc mniej niż 1 procent – może poszczycić się posiadaniem „potrójnej korony” – trzech wymienionych akredytacji naraz. Wśród tych elitarnych 127 instytucji na całym świecie jest Koźmiński – od 2012 roku. Z dużą radością powitaliśmy w 2022 roku w gronie uczelni z „potrójną koroną” Uniwersytet Warszawski – Wydział Zarządzania. Razem stanowimy i budujemy dobrą markę Polski.
Proszę mi wierzyć, że na świecie nikogo nie interesują afery z pewną szkołą, rozdającą dyplomy MBA – bo te dyplomy z perspektywy międzynarodowej kompletnie nic nie znaczą. Zakładam również, że nic nie znaczą w przestrzeni dobrych, prężnych firm i instytucji działających w Polsce.
Czyli najpierw trzeba sprawdzić akredytację. Na coś jeszcze zwrócić uwagę?
— Drugi parametr jakości to uznane rankingi studiów MBA. W edukacji biznesowej na świecie dominuje jeden – ranking Executive MBA znanego wszystkim menedżerom dziennika „Financial Times”. W rankingu tym od 2010 r. jest tylko jedna polska uczelnia, i jest to także jedyna uczelnia z regionu Europy Środkowo-Wschodniej. To Koźmiński, którego program Executive MBA znajduje się na 51 miejscu wśród najlepszych na całym świecie. Uczelnia plasuje się w pierwszej lidze, obok renomowanych uczelni jak University of Toronto (Kanada) oraz Singapore Management University (Singapur).
Z kolei w Polsce studia MBA ocenia respektowany i szanowany ranking „Perspektyw”. W jego najnowszej edycji (2024) Executive MBA prowadzony w Akademii Leona Koźmińskiego został uznany za najlepszy polski program ex aequo z Canadian Executive MBA realizowanym przez Szkołę Główną Handlową. W czołówce jest również Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu oraz Politechnika Warszawska. W poprzedniej edycji (2021) dokładnie te same uczelnie i programy widzieliśmy na podium: ALK 1 – SGH – 2, UEP — 3.
Koniec końców warto też po prostu poznać uczelnię, sylwetki wykładowców i wykładowczyń, ich osiągnięcia zawodowe i naukowe, ścieżki karier oraz osiągnięcia absolwentów i absolwentek. To te osoby i ich sukcesy są też przecież miarą jakości i wartości studiów MBA.
Jak właściwie wygląda uregulowanie studiów MBA w Polsce? Jakie warunki trzeba spełnić, by otworzyć podmiot oferujący takie usługi?
— Studia MBA nie istnieją w polskim systemie prawnym. Przepis, zrównujący ukończone studia MBA z możliwością zasiadania w radach nadzorczych jest jedynym miejscem w całym polskim opasłym ustawodawstwie, w którym pojawia się hasło MBA – w żadnym akcie prawnym pochodzącym z Ministerstwa Szkolnictwa Wyższego nie ma ani słowa o tego typu studiach.
Uczelnie akredytowane realizują studia MBA najczęściej w formule studiów podyplomowych. Brak odpowiednich regulacji sprawia, że bariera uruchomienia „programu MBA” jest znikoma i niektórzy realizują je np. w formie kilkumiesięcznej czy półrocznej.
Czyli puszczono sprawę na żywioł, uznając, że zweryfikuje „wolny rynek edukacyjny”.
— Uznano, że wolny rynek sam zdecyduje, które studia są dobre, a które nie. I co do zasady można się z tym zgodzić, ponieważ w środowisku menedżerskim liczy się prawdziwa wartość, a nie ściema, a więc naturalnym wyborem są np. wspomniane wyżej uczelnie. Zaburzeniem działań rynkowych było jednak wspomniane, znamienne wprowadzenie „drogi na skróty”, tworzącej patologie w postaci pseudo-instytucji z pseudo-dyplomami, a w konsekwencji afery, z jaką mamy do czynienia uderzającej w mienie publiczne – spółki Skarbu Państwa i spółki samorządowe.
Jeśli myślimy o regulacjach, to są nimi wspominanie akredytacje. Gdybyśmy jutro zdecydowali się w Akademii Leona Koźmińskiego na otwarcie „MBA online”, trwającego trzy miesiące, to pojutrze stracimy akredytacje – stracimy prestiż, pozycję w rankingach, rynek, przyjaciół i partnerów na całym świecie, ponieważ stajemy się kimś, kto „idzie na skróty”.
Akredytacje są globalnymi regulacjami. Powstały, aby pomóc studentom, studentkom oraz uczelniom dbającym o jakość, poruszać się w gąszczu instytucji edukacyjnych. A jest to gąszcz niczym dżungla amazońska, gdzie słabych jakościowo podmiotów edukacyjnych, stosujących w ten czy inny sposób kulturę „na skróty” jest niestety sporo – zarówno wśród uczelni publicznych i niepublicznych – zarówno w Polsce, jak i na całym świecie.
Jak wiele takich nieuczciwych instytucji może działać jeszcze w Polsce?
—I tu jest dobra wiadomość, bo wydaje się, że wspomniany podmiot jest absolutnym pionierem i monopolistą owej patologii. Inni – jeśli są — może się szybko zreflektują, że kłamstwo i ściema mają bardzo krótkie nogi. Coś, co zauważam jednak na rynku – i polskim i zagranicznym — to próba manipulacji wspomnianymi akredytacjami. Polega ona na tym, że uczelnia dokleja sobie np. logotyp AACSB pisząc – zgodnie z prawdą, że jest członkiem tej organizacji. Ale od członkostwa do bycia akredytowanym to jak stąd do Marsa. To niuanse, ale z perspektywy sektora szkolnictwa biznesowego, a więc jakości oferowanych studiów – fundamentalne.
Czy ze strony poprzednich rządów były podejmowane wcześniej próby jakiejkolwiek regulacji studiów MBA? Czy naciskało na nią środowisko szkół biznesowych? Taka regulacja powinna być przecież w interesie uczelni oferujących usługi najwyższej jakości.
— Tak. Środowisko szkół biznesowych apelowało – i niezmiennie apeluje – o odpowiednie regulacje i decyzje. Wspomniane odezwy, a nawet konkretne rozwiązania dla Ministerstwa, płynęły ze strony dyrektorów programów MBA, Rektorów uczelni wyższych i stowarzyszeń akademickich kilkukrotnie – trzy razy za rządów PiS (w 2019, 2020 i 2021), a ostatnio podobny apel i konkretne podejście zaproponowano nowemu szefostwu Ministerstwa (2024). U podstaw tych odezw stoi troska o jakość kadry menedżerskiej w Polsce. Tylko tyle i aż tyle.
Jakich systemowych zmian dziś potrzebujemy, by sensownie uregulować wydawanie dyplomów MBA w Polsce? Co resort nauki i ustawodawcy mogliby zrobić „na dziś”, jakie zmiany należałoby wdrożyć w dłuższej perspektywie?
— Pewne jest, że potrzebujemy przemyślanych systemowych zmian, a dróg wyjścia widzimy kilka. Pierwsza, i kto wie, czy nie najlepsza i najprostsza, to usunięcie – czy to błędnego, czy celowo wprowadzonego – przepisu o tym, że ukończone studia MBA dają możliwość zasiadania w radach nadzorczych spółek państwowych i powrót do starego trybu egzaminów państwowych, których zdanie daje takie możliwości.
Drugie rozwiązanie to takie, które już od 2016 r. próbują forsować w Ministerstwie Nauki dyrektorzy i dyrektorki najlepszych w Polsce programów MBA. Polega ono na uprawnieniu tylko najlepszych programów MBA, a więc tych akredytowanych przez co najmniej jedną z trzech wspomnianych instytucji: AACSB (amerykańska), EQUIS (europejska) i AMBA (brytyjska), do dopuszczenia absolwentów do rad nadzorczych.
Trzecie rozwiązanie to stworzenie krajowych regulacji, których spełnienie dawałoby prawo czy to do prowadzenia studiów MBA albo studiów MBA dających wyżej wymienione korzyści. Jest to jednak rozwiązanie mocno dyskusyjne.
Dlaczego?
— Przede wszystkim dlatego, że tworzymy znów lokalną „walutę” prestiżu czy jakości, podczas gdy sporo uczelni w Polsce stosuje już waluty globalnie uznawane – a więc wspomniane kilkukrotnie akredytacje. Uczelnie, które ich nie stosują, mają często ambicje, aby je uzyskać i są w procesach akredytacyjnych, a to dobry, projakościowy trend oparty o międzynarodowe standardy. Był czas, gdy dzięki środkom z Unii Europejskiej wspomagano przygotowanie się do procesów akredytacyjnych. Co więcej, tworzenie kolejnych regulacji to kolejne etaty kontrolerów na garnuszku publicznym, kolejne godziny spędzone na przygotowaniu dokumentacji i udowadnianiu tego, co już udowadniamy w skali międzynarodowej i – jak to zapewne w Polsce by się okazało – szybko pojawiłby się „kejs”, że uznana, akredytowana globalnie szkoła wyższa miałaby wyzwanie ze sprostaniem lokalnym miarom prestiżu, a więc regulacjom krajowym.
Nauka i edukacja są z natury globalne i powinny opierać się na globalnych walutach jakości i prestiżu – akredytacjach AACSB, AMBA, EQUIS. W nauce to Web of Science, Scopus, Impact Factor, ABS, a niekoniecznie polskie punkty ministerialne – chyba że na sztywno związane z globalnymi walutami.
Czy do czasu wprowadzenia tych zmian, przepisy z 2016 r. o zwolnieniu z egzaminów członków rad nadzorczych nie należałoby przynajmniej zawiesić na kilka lat?
— To jeden ze scenariuszy. Ważne jest przede wszystkim, aby przyjęte rozwiązanie było systemowe, holistyczne i obejmowało wszystkie zagadnienia związane z programami MBA. Dyrektorzy programów MBA i Rektorzy uczelni zgłaszają swoją gotowość do współpracy z Ministerstwem w celu wypracowania najlepszych rozwiązań. Koniec końców chodzi przecież o dobry, profesjonalny i szybki rozwój naszego kraju i poszanowanie elementarnych prawd życiowych – sukces buduje się latami, w oparciu o ciężką pracę i często poświęcenie.
*Prof. dr hab. Grzegorz Mazurek jest rektorem Akademii Leona Koźmińskiego, prof. nauk społecznych w dyscyplinie nauk o zarządzaniu.