— Po czterech latach w liceum myślałem, że wystarczy, jak sobie opracuję lektury — opowiada Mateusz. Nie wystarczyło. Na próbnej maturze zrobił cztery błędy rzeczowe z lektur i to mu „wyzerowało” pracę. Natychmiast zapisał się na korepetycję.

Nic nie wiesz o tym, jak się dzisiaj zdaje maturę, dopóki nie przejdziesz Turbo odprawy z Maturalnymi na Stadionie Narodowym. Nie ma sali, która by pomieściła tę dziwną, wielką klasę. Ponad 430 uczniów, troje nauczycieli. A to tylko jeden, pięciogodzinny set — po południu zaczynają się kolejne i tak do wieczora.

W przedmaturalnym miesiącu z takich stacjonarnych powtórek z polskiego i matematyki skorzystało ponad 12 tys. uczniów z całego kraju.

Dołączam tydzień przed maturą. Dariusz Martynowicz, polonista z Krakowa tłumaczy właśnie motyw przemiany. — Co zmienia naszego bohatera? — pyta przez mikroport. — No choroba, dżuma go zmienia! Na sali szum, wiele osób rozmawia. Znienacka na scenę wskakuje organizator i rozstrzyga konkurs na najlepszą fotę z kursu. Spodziewam się nerwowych reakcji — w końcu jest tydzień przed maturą, mało czasu, warto by się czegoś jeszcze nauczyć — ale maturzystom zmiana sytuacji nie przeszkadza. W sekundę porzucają rozważania o Dżumie, żeby entuzjastycznie pozować do zbiorowego, panoramicznego zdjęcia w ławkach.

Jest zupełnie inaczej, niż w szkole, którą pamiętam z własnych doświadczeń. Tu się nie buduje na skupieniu i wytężonej pracy. Tu chodzi o krótkotrwałe, byle skuteczne przyciągnięcie uwagi, co umożliwi szybkie wrzutki: informacji, tipów, proponowanych rozwiązań. Pięć godzin takiego kursu w postaci show, to walka o uwagę i o zostawienie w uczniach śladu wiedzy.

— Jakiego bohatera nie lubicie najbardziej? — pyta polonistka z Piła Kasia Włodkowska. Jeszcze ich nie ma, jeszcze gadają. — Bo ja Izabeli Łęckiej. Jest jak „ciotka-lodówka” — wypala polonistka. I bach — zebrała ich uwagę. Dostała oklaski, żartem utorowała sobie drogę do charakterystyki postaci i teraz może już być poważniej. — A mnie jej żal, jestem jak feministka — pomaga Martynowicz. — Powinniśmy brać jednak pod uwagę czynniki, które determinują nasze zachowania, takie jak np. wychowanie, czy społeczne oczekiwania — mówi. Młodzież notuje.

Jedna turbo powtórka kosztuje 100 zł, dwa przedmioty — 169 zł, całoroczny kurs online do jednego przedmiotu 450 zł, najbardziej ambitni maturzyści wydają ok. 1500 zł na komplet douczania przed maturą i dostają wsparcie na full. Maturalni to bynajmniej nie jedyna firma z ofertą kursów przygotowawczych dla polskich maturzystów online. Jedyna za to, która proponuje tak liczne spotkania stacjonarne.

— Niczego bym się tak nie nauczyła — zagajam do rudej dziewczyny, kiedy wreszcie po kilku minutach znajduję jedyne wolne krzesło. Widzę, że projektuje jakieś kiecki w zeszycie. — Cichooo! Ja słucham, tylko sobie rysowaniem ręce zajmuję — mówi jednak.

Za to Mateusz Radzki, 18-latek spod Warszawy, odkłada na chwilę długopis. Może, bo czytał „Dżumę” i ma już uporządkowane motywy. Pierwszy to motyw śmierci — wiadomo, skoro pandemia, to i śmierć. Drugi motyw: człowiek wobec zagrożenia, słowem: walczyć czy się poddać. I trzeci — motyw przemiany, bo ksiądz najpierw oskarża ludzi, że grzechami ściągnęli na siebie dżumę, ale gdy na jego oczach umiera niewinne dziecko, obraca te pretensje przeciwko Bogu.

To jedyna lektura, z którą Mateusz wyszedł poza streszczenie. — Zwróciłem na nią uwagę, jak przechodziliśmy COVID-19, bo to jednak podobna sytuacja. Potem nauczyciel w szkole tak ciekawie o niej opowiedział, że nawet ją sobie kupiłem — opowiada chłopak. Przeczytał, niemal całą. Też jestem z niego dumna. Wiem, że jak większość maturzystów, Mateusz ma do egzaminu podejście praktyczne i zadaniowe — jest mu potrzebny, żeby się dostać na wymarzoną realizację dźwięku. Nie musi do tego czytać, ba! Nawet lepiej, żeby poprzestał na streszczeniach i wydestylowanej wiedzy o lekturach. Trudniej będzie mu popełnić błąd.

— W szkole realizuje się jakiś założony program, tu porzucasz dodatkowe informacje i przygotowujesz się tylko do egzaminu — mówi chłopak. I opowiada, że jak przyszedł na powtórkę z matematyki, to chociaż wszystko umiał, nauczyciel mu dał nowe sposoby i tipy na podejście do zadań. — To do mnie przemawia — mówi.

***

W tym czasie Włodkowska uczy ponad 400-osobową klasę. Zagadnienie: jak „przytulić” kontekst do problemu?

Podaje schemat wprowadzania kontekstu w rozprawce lub na ustnej maturze. Chodzi o przykład dzieła literackiego lub filmu, który pasuje do tezy. A muszą być dwa co najmniej w rozprawce i jeden przy każdym pytaniu na egzaminie ustnym.

— Aj, ustny. Strasznie się boimy — Mateusz wykrzywia usta niby żartem. — Ja jestem wygadany, ale jednak wypowiedzi ustnych w szkole się nie ćwiczy — mówi.

Włodkowska cierpliwie powtarza każdy zwrot, żeby uczniom udało się zanotować.

„W podobny sposób — zaczyna, uczniowie chwytają długopisy. — W podobny sposób — powtarza jeszcze dwukrotnie — motyw śmierci został uchwycony/przedstawiony/ukazany w …tu tytuł i autor”.

— Czy można jako kontekst podać bajkę Disneya?— pada pytanie z sali.

— Można, byle mądrze. To jednak matura, sprawdza waszą orientację w kulturze. Gumisie byłyby jednak obciachem — odpowiadają nauczyciele.

Blisko trzy czwarte (72 proc., od ubiegłego roku wzrost o 7 pkt proc.) rodziców opłaca swoim dzieciom zajęcia dodatkowe w szkole lub poza szkołą. Najwięcej w miastach, mniej na wsiach. Tak wynika z dorocznego raportu CBOS „Wydatki rodziców na edukację dzieci w roku szkolnym 2023-2024”.

— Coraz więcej uczniów korzysta z korepetycji lub płatnych kursów, zwłaszcza przed maturą. Bo w szkole o wszystkim decyduje przypadek: w renomowanym liceum możesz trafić na słabego nauczyciela, a w podrzędnej podstawówce dostaniesz pasjonatów. Lub odwrotnie. A przecież nie każdą rodzinę stać na korepetycje. Obecnie nasz system edukacji nie zapewnia jednolitego standardu, w efekcie tylko pogłębia nierówności społeczne. To największa porażka naszej szkoły — mówi Zofia Lisiecka prezeska Fundacji Edukacyjnej ODiTK w Gdańsku.

Badacze CBOS podkreślili, że od 1998 r. nigdy jeszcze (!) tak duża część rodziców nie deklarowała, że opłaca w trakcie roku szkolnego takie zajęcia. Również najwięcej dotąd, bo już niemal 30 proc. rodziców przyznało, że kupuje dzieciom korepetycje i kursy przygotowawcze. Odrębne pytanie dotyczy zajęć językowych, choć wiele z nich ma charakter korepetycji czy kursów przygotowawczych przed szkolnymi egzaminami – finansuje takie zajęcia aż połowa rodziców. To więcej o 11 pkt proc. niż rok wcześniej.

Średnie miesięczne wydatki na dodatkowe zajęcia edukacyjne lub ogólnorozwojowe w przeliczeniu na jedno dziecko wynoszą 629 zł. Zwiększają się w tych wydatkach jednak rozpiętości.

„Kwestia finansowania przez rodziców mających dzieci w wieku szkolnym różnego typu zajęć edukacyjnych lub ogólnorozwojowych jest przedmiotem naszych badań od 1998 r.” — piszą badacze CBOS. Do 2011 r. dodatkowe zajęcia opłacała pozostająca w mniejszości grupa rodziców. Znaczący wzrost nastąpił w roku szkolnym 2016-2017, po wprowadzeniu programu 500 plus, kiedy to 61 proc. rodziców zadeklarowało wykupienie dodatkowych zajęć. Rok 2023 ustanowił tu kolejny rekord.

— Historia edukacji moich dzieci to obraz postępującej degradacji szkolnictwa publicznego i prywatyzacji usług edukacyjnych — uważa 45-letni Zbyszek z podpoznańskiej miejscowości. Tacierzyństwo zaczynał z podejściem, że egalitarnie pośle dzieci do szkół publicznych. Jednak z każdą latoroślą wychodziło mu to coraz gorzej. — Właściwie trenujemy edukację prywatną, ale i tak jeszcze dopłacamy do korepetycji — mówi.

Sąsiadka Zbyszka — ich domy dzieli ogródek i płot — uczy matematyki. Przez cały rok widzi jej klientów. To uczniowie, którzy przychodzą na korepetycje — jeden po drugim, wchodzą i wychodzą, niemal non stop. Są też rodzice, którzy koczują w autach pod domem nauczycielki, żeby dziecko odebrać, gdy nie opłaca im się wracać do domu i ponownie przyjeżdżać.

— Wygląda tak, jakby całe, pełne klasy przychodziły na te korepetycje. Nie, jak dawniej, niektóre dzieci: żeby coś nadrobić, a potem już iść zwyczajnym trybem — mówi Zbyszek.

Jego najstarszy syn zdał maturę sześć lat temu. — Chodził do jednego z najlepszych publicznych liceów, przed maturą zapisał się jedynie na kursy przygotowujące w bibliotece. Uczyli podejścia do egzaminów. Resztę robiła szkoła. Syn dostał się na studia, ukończył je i zaczyna pracę w zawodzie. Wszystko bez dodatkowego wsparcia finansowego.

Córka już musiała brać korepetycje — z matematyki i angielskiego, żeby zrealizować szkolny program. W klasie było prawie 30 dzieci, nauczyciele nie nadążali z tematami, musiała uczyć się dodatkowo. Z polskiego douczała ją ciotka, bo akurat jest nauczycielką.

Kolejną córkę posłaliśmy już do prywatnej podstawówki. Żeby nie trzeba było nadrabiać korepetycjami. Gdy chciała podejść do olimpiady przedmiotowej z chemii, nie udało się jej namówić nauczycieli, żeby ją przygotowali. — Odmawiali, zniechęcali, w końcu przyznali, że nie mają po prostu na to czasu. Do matury przygotowuje się oczywiście na korepetycjach. — Dziś to jest norma, trzeba zapłacić 150 zł za godzinę dobrej jakości korków, najlepiej dwa razy w tygodniu, żeby zdać matematykę na maturze. Oprócz tego wykupiliśmy całoroczny kurs online z chemii, co kosztowało 1500 zł, na szczęście jest przynajmniej bardzo dobrej jakości — opowiada ojciec.

Nawet 18-letnia Julia z Piły uważa, że jest jakiś błąd w szkolnej edukacji, który powoduje, że uczniowie czują potrzebę korzystania z korepetycji czy kursów. — Wydaje się, że lekcje w szkole powinny wystarczyć, a jednak tak nie jest — mówi. Choć nie potrafi wskazać przyczyny. Korepetycje z matematyki brała od siódmej klasy. — To była moja pięta achillesowa — mówi. Nie pasował jej nauczyciel. — Słabszych uczniów wyciągał do tablicy i komentował: „To takie proste, a i tak za trudne dla takiego idioty, jak ty” — opowiada. Korepetytor traktował ją inaczej. — Słyszałam od niego: „masz prawo tego nie wiedzieć, ja ci pomogę”.

Pomógł na tyle, że egzamin po ósmej klasie zdała bardzo dobrze i mogła wybrać takie liceum, jakie sobie wybrała, z klasą medialną. — W liceum z matematyki uczyłam się już na czwórkach, ale nadal bałam się zrezygnować z korepetycji — mówi.

Jej standard to 100 zł za godzinę matematyki raz w tygodniu, plus 200 zł za miesiąc grupowych, cotygodniowych zajęć z angielskiego.

Julia przyznaje, że w jej szkole odczuwa się z tego powodu presję. — Niektórzy biorą korepetycje tylko po to, żeby się nie odróżniać od grupy, żeby nie zostać źle ocenionym — mówi.

Oliwier, z tej samej szkoły, bierze korki z matmy. Płaci akurat bardzo niewiele, bo tylko 40 zł za lekcję u emerytowanego nauczyciela.

— Na polski i angielski można opanować materiał samodzielnie, ale na matematyce nawet jak znasz schemat liczenia, warto z kimś to przećwiczyć — mówi.

Basia, maturzystka z Warszawy brała korepetycje z chemii, bo zdaje ją na poziomie rozszerzonym. — Nauczyciel chemii z liceum nie wyrabiał z materiałem, żeby przerobić to, co jest w wymaganiach maturalnych, musiałam się uczyć poza szkołą — mówi. Kupiła też kursy online z chemii i biologii znanej firmy. Zapłaciła ok. 500 zł, ocenia to jednak jako nietrafioną inwestycję. — Odkryłam w nich błędy merytoryczne — mówi dziewczyna. Skupia się teraz bardziej na własnych notatkach, które opracowała na podstawie informatorów maturalnych. Od podstawówki korzysta też z korepetycji z matematyki. Jej standard to: godzina za 90 zł matematyki raz w tygodniu, korepetycje z chemii — dwa razy w tygodniu po 150 zł. No i kurs online — 500 zł. — Większość kolegów z rocznika bierze kursy online. To się sprawdza, bo lekcje można odtworzyć kilkakrotnie, przerwać, kiedy się chce i powtórzyć, gdy ma się znowu czas albo potrzebę — mówi maturzystka.

Chłopiec z końca sali pyta nauczycieli: — Czy można jako kontekst podać np. Manifest Piotra Szczęsnego?

Na sali konsternacja. Przyszli tu uczyć się podstawowych „chwytów”, a tu takie ambitne pytania?

— Można podać wydarzenie czy postać polityczną — odpowiada Martynowicz. — Pamiętajcie jednak, że matura to nie skok na bungee. Nie chodzi o podejmowanie jak największego ryzyka, ale o jak największą pewność, że zdacie. Czyli: lepiej podać kontekst zachowawczy niż oryginalny za to ryzykowny.

Tymczasem na Turbo odprawę do Maturalnych wpada Marcin Maciejczak — laureat The Voice Kids sprzed czterech lat, który w tym roku o włos przegrał rywalizację na reprezentowanie Polski na Eurowizji. — Gdyby nie Maturalni, nie nadrobiłbym strat w szkole — chwali inicjatywę. Uczniom jego obecność podnosi samoocenę, to tak jakby chodzili do jednej klasy z idolem.

Mateusz mówi mi w tym czasie, że ma kurs zdecydował się, bo podczas matury próbnej zawalił rozprawkę. — Po czterech latach w liceum myślałem, że wystarczy, jak sobie opracuję lektury — śmieje się. Zrobił cztery błędy rzeczowe z lektur i to mu „wyzerowało” całą pracę. Natychmiast kupił kurs online. Za 500 zł. — Trzy pierwsze lekcje były z tego, jak pisać rozprawkę — mówi zachwycony. Następna matura próbna poszła mu już na 60 proc.

— Ale jestem tu też z powodu ambicji — podkreśla chłopak. Dlatego wybrał rozszerzoną matematykę, a żeby ją dobrze rozumieć, wziął korepetycje — 100 zł za godzinę, raz w tygodniu. Do tego kolejny przedmaturalny kurs online — 80 zł za lekcję, a lekcji 30, czyli w sumie 2400 zł.

– Nie musiałbym mieć bardzo wysokiego wyniku z matury z polskiego, żeby się dostać na studia z realizacji dźwięku. Jednak mówią, że matura to taki egzamin dojrzałości, chciałbym więc zaliczyć ją na dobrym poziomie.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version