W Arabii Saudyjskiej doszło do sytuacji kuriozalnej. Ukraińska delegacja spotkała się tam z przedstawicielami amerykańskiej administracji, by negocjować warunki zakończenia wojny. Trochę tak, jakby to ze Stanami Zjednoczonymi, a nie z Rosją, Ukraina była na wojnie.
Mimo że wspólne oświadczenie stron po wtorkowym spotkaniu wskazuje na to, że udało się zażegnać kryzys, którego symbolem stała się kłótnia Zełenskiego z Trumpem i Vancem w Gabinecie Owalnym, to pozostaje jeszcze jedna, nierozstrzygnięta kwestia. Czy ukraińsko-amerykańskie ustalenia mają w ogóle szansę na uzyskanie aprobaty Rosji?
Kreml zdystansowany
Reakcje Moskwy są, mówiąc delikatnie, chłodne. Rzeczniczka rosyjskiego MSZ odnosząc się do rozmów w Dżuddzie, stwierdziła w środę, że Rosja będzie podejmować własne decyzje w sprawie konfliktu w Ukrainie, a jej stanowisko nie będzie kształtowane przez porozumienia „jakichś stron”. Z kolei Siergiej Ławrow, jeszcze tego samego dnia, kiedy odbywały się ukraińsko-amerykańskie rozmowy, odpowiadał na pytania dziennikarzy podczas konferencji prasowej zwołanej po wizycie w Moskwie sekretarza generalnego OBWE (doszło do niej po raz pierwszy od 2021 r., co niewątpliwie stanowi jeden z efektów dyplomatycznego rozmrożenia, które Rosja zawdzięcza Trumpowi).
W kontekście wojny w Ukrainie Ławrow mówił:
— Nasze stanowisko jest jasne. Prezydent Rosji Władimir Putin wielokrotnie podkreślał swoją gotowość do negocjacji, zasady, których nie można zignorować, jeśli mamy rozwiązać ten kryzys w sposób niezawodny, zajmując się jego podstawowymi przyczynami. Przedstawił to w najbardziej szczegółowej formie w czerwcu 2024 r.
Ławrow ma tu na myśli wystąpienie Putina w rosyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, gdzie ten sformułował rosyjskie warunki dla zawieszenia broni i rozpoczęcia negocjacji pokojowych. By do tego doszło, Putin zażądał, by Ukraina wycofała wszystkie swoje wojska z obwodów donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego i chersońskiego w ich administracyjnych granicach. Czyli także z tych terytoriów, które nie znajdują się pod rosyjską okupacją i nad którymi kontrolę sprawuje rząd w Kijowie. Z rosyjskiego punktu widzenia wszystkie te obwody w całości stanowią część Federacji Rosyjskiej – na podstawie sfabrykowanego referendum aneksyjnego przeprowadzonego jesienią 2022 r. na okupowanych przez Rosję terenach Ukrainy. Faktycznie Putin żąda, by Ukraina dobrowolnie przekazała Rosji cztery obwody łącznie z tymi częściami, których nie opanowała rosyjska armia. Kolejnym warunkiem, który postawił wtedy Putin, było odrzucenie przez Ukrainę aspiracji do członkostwa w NATO i zadeklarowanie neutralnego statusu.
— Gdy tylko Kijów zadeklaruje, że jest gotowy na taką decyzję i rozpocznie faktyczne wycofywanie wojsk z tych regionów, a także oficjalnie powiadomi o rezygnacji z planów przystąpienia do NATO, natychmiast, dosłownie w tej samej minucie, z naszej strony pojawi się rozkaz wstrzymania ognia i rozpoczęcia negocjacji – mówił Putin latem 2024 r.
W środę po południu wspólne ustalenia ukraińskiej i amerykańskiej delegacji skomentował rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow. Powiedział, że „Moskwa nie chce wybiegać do przodu w kwestii zaproponowanego przez USA rozejmu z Ukrainą”. Podkreślił, że sekretarz stanu Marco Rubio, komentując rozmowy ze stroną ukraińską, zadeklarował, że wkrótce ich szczegóły zostaną przekazane stronie rosyjskiej. Pieskow podkreślił, że najpierw trzeba poczekać na te informacje, zapoznać się z nimi, a dopiero potem podejmować decyzje. Wspomniał także o planowanej w bliżej nieokreślonym terminie rozmowie amerykańskiego i rosyjskiego prezydenta.
Wojenni blogerzy wściekli
Podczas gdy kremlowscy oficjele w okrągłych słowach komentują wieści z Arabii Saudyjskiej, radykalny segment rosyjskiego społeczeństwa, skupiony wokół tzw. Z-patriotów, czyli zagorzałych zwolenników wojny, nie tylko z Ukrainą i z całym Zachodem, otwarcie daje upust swoim odczuciom. „Wsadźcie sobie w d… swoje inicjatywy pokojowe” – tak informacje o wyniku ukraińsko-amerykańskich negocjacji skomentował Aleksandr Koc jeden z popularnych tzw. Z-blogerów. W środowisku rosyjskich radykałów próżno szukać przychylnych reakcji na sformułowaną w Dżuddzie propozycję 30-dniowego zawieszenia broni. Zwłaszcza że jednocześnie Amerykanie zadeklarowali natychmiastowe przywrócenie wsparcia militarnego i wywiadowczego dla walczącej Ukrainy, co odbierane jest jako koronny dowód, by jednak w nie ufać nowej administracji USA w żadnej sprawie. Szerzej swoje myśli Koc sformułował w komentarzu dla prokremlowskiej „Komsomolskiej Prawdy”. Wyraził przekonanie, że Ukraina wcale nie chce pokoju, potrzebuje jedynie operacyjnej pauzy, by znowu zaatakować. Przypomina, że Putin latem minionego roku jednoznacznie sformułował rosyjskie warunki zawarcia rozejmu, na co ukraińska armia odpowiedziała ofensywą w obwodzie kurskim.
„Ze strony Stanów Zjednoczonych wznowienie dostaw wojskowych 'w imię pokoju’ brzmi jak kpina. I to nawet nie jest kpina z Rosji. W końcu osobiście nie miałem złudzeń co do „rozjemcy” Trumpa. (…) Zamiast koła ratunkowego Waszyngton zakłada Ukrainie na szyję sznur z głazem, który idzie na dno. Niezbyt ciężki, żeby nie pójść od razu pod wodę. Ale nieubłaganie wyczerpuje i stopniowo odbiera ostatki sił” – pisze Koc w jednym z najpopularniejszych rosyjskich mediów, przekonany, że ustalenia z Dżuddy skończą się ze szkodą dla Ukrainy.
Inny Z-bloger, Aleksiej Żywow napisał: „Waszyngton wznawia wsparcie wojskowe dla ukraińskich sił zbrojnych. Oznacza to, że po raz kolejny otwarcie deklaruje swój udział w wojnie przeciwko Rosji… Do czego Rosji miałaby być potrzebna ta przerwa [na froncie — red.], nie wiadomo. Mam nadzieję, że się na to nie zgodzimy”. Inni Z-blogerzy komentują, odpowiadając niejako na retoryczne pytanie Żywowa, że wstrzymanie ognia Rosji nie da nic, a Ukrainie pozwoli ustabilizować front. A zatem przyjęcie warunków wysuniętych przez Stany Zjednoczone, byłoby strategicznym błędem, zwłaszcza teraz, kiedy rosyjska armia skutecznie wypiera Ukraińców z obwodu kurskiego i stopniowo posuwa się na Donbasie.
Gotowość Waszyngtonu do przywrócenia wsparcia dla Ukrainy utwierdziła prowojennych rosyjskich radykałów w ich racji i sceptycyzmie, co do działań podjętych przez ekipę Trumpa. Gdy ten zadzwonił do Putina, a także po tym, jak rosyjska i amerykańska delegacja spotkały się w lutym w Arabii Saudyjskiej, wyciągając Rosję z dyplomatycznej izolacji, oficjalna kremlowska propaganda nie skrywała optymizmu. Ogłoszono wtedy wielki triumf Putina jako stratega i całej rosyjskiej dyplomacji, która sprytnie rozegrała swoich przeciwników. Radykałowie byli jednak sceptyczni, bo w końcu – jak jeszcze niedawno głosił sam Putin – Rosja nie jest wcale na wojnie z Ukrainą, a z całym Zachodem, w tym z amerykańskim imperializmem.
„Niewdzięczna świnia dostała w mordę”
Totalny entuzjazm zapanował jednak po scysji w Białym Domu pod koniec lutego, gdzie, jak uważają Rosjanie, Trump pokazał Zełenskiemu, gdzie jego miejsce. Dmitrij Miedwiediew w swoim stylu komentował, że „Trump powiedział w końcu kokainowemu klaunowi prawdę prosto w oczy”, a „niewdzięczna świnia dostała w mordę od gospodarzy chlewu”. Wtedy nawet Z-blogerzy nie kryli radości, bo efektem kłótni w Gabinecie Owalnym było wstrzymanie amerykańskich dostaw wojskowych i odcięcie Ukrainy od danych wywiadowczych. Natomiast wspólna deklaracja Ukrainy i USA po rozmowach w Arabii Saudyjskiej utwierdza ich w przekonaniu, że mimo słodkich awansów czynionych pod adresem Putina, Trump wcale nie musi grać do rosyjskiej bramki.
Rubio, podsumowując wtorkowe negocjacje z Ukraińcami, stwierdził bowiem, że „piłka jest teraz po stronie Rosji”. Zaś prezydent Trump zapowiedział, że chce jak najszybciej porozmawiać, a może nawet spotkać się osobiście z Putinem, żeby kontynuować z nim dyskusję o pokoju w Ukrainie. Jak pokazuje reakcja Kremla, Rosja nie jest przekonana, że chciałaby wejść do gry na zasadach, które zostały narzucone w Dżuddzie.
Jeden z najbardziej nieprzejednanych krytyków Kremla, popularny rosyjski publicysta Aleksandr Niewzorow uważa, że Trump właśnie zagnał Putina na próg pułapki.
„Zgadzając się na opcję ‘30 dni’, ściągnie na siebie niezadowolenie całej masy swoich wielbicieli: orków z Ministerstwa Obrony, schizopatriotów i rosyjskiego narodu, który mu zaufał” – pisze Niewzorow na swoim kanale na Telegramie. „Odmawiając, kremlowski bandyta automatycznie włączy mechanizm wielkiej amerykańskiej chłosty, który może zedrzeć mu całą skórę z tyłka”.
Bo jeśli Putin nie odbierze teraz piłki od Amerykanów, to podobnie jak jeszcze przed chwilą Zełenski, okaże się niekonstruktywną stroną w procesie pokojowym, który jest tak ważny wizerunkowo dla Trumpa i jego ludzi. W Waszyngtonie przebąkują już nawet o zaostrzeniu sankcji, chociaż to właśnie obietnica ich ograniczenia ma być zachętą, z którą prezydent USA planuje dzwonić do Putina.
Mgła pokoju
Teoretycznie to bardzo korzystna oferta. O tym, że bez zakończenia „specoperacji” i zdjęcia przynajmniej części sankcji cywilne sektory rosyjskiej gospodarki czeka zapaść, mówią już nie tylko zagraniczni eksperci, czy rosyjscy ekonomiści na emigracji, ale już nawet komentatorzy propagandowych mediów, takich jak chociażby prawosłwano-radyklana telewizja Cargrad należąca do oligarchy Małofiejewa.
Z drugiej strony, militarnie Putin może zgadzać się z Z-blogerami, że skoro są postępy na froncie, które przybliżają realizację strategicznych założeń Kremla i osobistych prezydenckich ambicji, to ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuje teraz Rosja, jest rozejm. Putin może mieć także nadzieję, że amerykańska administracja znowu zmieni zdanie w sprawie wsparcia dla Ukrainy, zwłaszcza że do tej pory swoimi działaniami i retoryką działała na korzyść Rosji.
Jaki będzie wynik, trudno odgadnąć. Rację ma bowiem ukraiński analityk Jewhen Mahda, który na wzór pojęcia „mgła wojny” proponuje „mgłę pokoju” – rozsiewaną przez rozchwianego i nieprzewidywalnego Trumpa i jego ludzi. Bo jeśli cokolwiek jest teraz pewne, to tylko to, że żaden konkretny plan pokojowy, który potencjalnie zadowoliłby obie strony wojny – Ukrainę i Rosję – nie istnieje, a amerykańscy politycy działają po omacku, generując coraz to nowe zakręty na drodze do jej zakończenia.