Polski rzeźbiarz z Meksyku, światowiec, który osiadł na wsi pod Grójcem, z jednej strony autor monumentalnych form, z drugiej – filigranowych, misternie tkanych artefaktów. Xawery Wolski to chodzący paradoks, a wiosną w galerii Leto szykuje kolejną woltę wystawą „Impuls”. Zamiast białych, eleganckich rzeźb – drapieżne formy i krwista czerwień

Wystawa Wolskiego przychodzi wraz z wiosennymi roztopami, ale kiedy odwiedzam artystę w jego pracowni i domu w Dańkowie, w parku leży jeszcze śnieg i szron lśni na potężnych, odlewanych z brązu, monumentach autorstwa gospodarza. Oszałamiają – ostry mróz i ostre słońce jednocześnie. W tej scenerii czerwień rzeźb szykowanych na wystawę „Impuls” uderza w oczy szczególnie mocno. Śnieg i krew (choćby w postaci farby lśniącej na obiektach) – czyż nie jest to iście polskie połączenie? W końcu ta doskonała konstelacja barw powiewa na naszych narodowych flagach. Wędrujemy z artystą po rozległym terenie jego posiadłości, gdzie stoją: dawny dwór Wolskich, dziś dom rzeźbiarza, oficyna, niegdyś mieszkanie zarządcy majątku, i niezagospodarowane jeszcze piękne ceglane budynki starej gorzelni. Zaglądamy do dawnych zabudowań gospodarczych, w których twórca urządził galerie-pracownie – tam pracuje nad nowymi obiektami i prezentuje rysunki, obiekty, powstające latami rzeźbiarskie cykle. Dawniej jeździł po całym świecie, mieszkał w Paryżu, Nowym Jorku, Tajlandii i Meksyku, w którym spędził 23 lata, dziś wystarczy mu oddalony od miejskiego zgiełku Dańków i cisza pracowni.

Przed wojną było tu wzorcowe gospodarstwo rolne prowadzone przez rodzinę Xawerego o ziemiańskich i zarazem naukowych tradycjach. Ojciec rzeźbiarza, Tadeusz Wolski, należał do kolejnego pokolenia zajmującego się rolnictwem badawczo. Pracował nad genetycznym doskonaleniem roślin uprawnych. Komunistyczna władza odebrała mu majątek, ale zatrudniła go jako wysokiej klasy specjalistę od przemysłu rolniczego w PGR, który powstał w jego rodzinnej posiadłości. A nawet nagradzała za stworzenie wydajnej odmiany zboża, znanej jako pszenżyto. Xawery jako dziecko towarzyszył ojcu w Laboratorium Selekcyjnym, gdzie dobierano najlepsze nasiona i badano ich parametry. Tak się zaczęła fascynacja późniejszego artysty naturą w mikro— i makroskali, procesami przyrodniczymi, odwiecznymi cyklami wzrostu i obumierania.

– Pierwsza moja rzeźba to właśnie było nasiono, świat przyrody łączy się dla mnie od zawsze ze światem sztuki – mówi Wolski i pokazuje mi swoją późniejszą pracę, na którą składają się niezliczone ceramiczne ziarenka słonecznika. Powstały na długo, zanim świat usłyszał o słynnym porcelanowym ryżu chińskiego rzeźbiarza Ai Wei Weia. („Mam na to dokumentację” – śmieje się Xawery). – Ta nieskończoność, powtarzalność, pory roku, przemijanie, odradzanie, światło, roślinność – to wszystko ma na mnie głęboki wpływ. Stare kultury, z którymi miałem do czynienia w Ameryce Południowej czy Azji, pokazały mi, ile wspólnego ma świat sakralny ze światem natury. Te głosy z przeszłości ciągle wydają mi się aktualne.

Zanim życie Xawerego Wolskiego zatoczyło koło i zaprowadziło go z powrotem do rodzinnej miejscowości, wezwał go świat. Na początku lat 80., po studiach na krakowskiej i warszawskiej akademii sztuk pięknych, postanowił wyjechać. To był ciemny czas tuż po stanie wojennym. „Brak nadziei na zmianę, brak koloru i brak perspektyw” – tak to wspomina. Wziął plecak i ruszył stopem do Paryża. Zaczepił się w pracowni słynnego rzeźbiarza, Césara, uczył się w École des Beaux-Arts. Potem była włoska Carrara i fascynacja marmurem, Peru i wreszcie Meksyku, który pochłonął go na ćwierć wieku (z przerwami na kilkuletnie ucieczki w inne miejsca). Meksyk dał mu nowe perspektywy, zainteresowanie zamożnych mecenasów pozwoliło mu na realizację odlewów w brązie. Zaczęły powstawać wielkoskalowe organiczne, uproszczone formy, przywołujące czasem łańcuchowe struktury, a czasem byty naturalne, powidoki ludzkiego ciała. Wiele z nich przetransportował parę lat temu do Dańkowa, stoją dziś w parku i w galeriach zaaranżowanych w dawnych magazynach.

– Patrzyłem na moje prace stojące w skrzyniach po powrocie z jednej czy drugiej wystawy, i czułem, że one są wtedy w pewnym sensie martwe. Dopiero teraz, w Dańkowie, mam przestrzeń, żeby stale były „na wolności”.

Powrót na dobre do rodzinnych włości nastąpił parę lat temu i zaskoczył samego twórcę. Po upadku komuny jego ojciec wykorzystał prawo pierwokupu majątku i zamieszkał tu na stałe. Zmarł w 2005 r. w swoim dawnym pokoju, a sześć lat później jego syn zaczął na nowo podnosić ze zniszczeń otoczenie, jeszcze nie wiedząc do końca, co z tego będzie. Najpierw w Meksyku zarabiał na remont Dańkowa, które jest studnią bez dna, potem – wraz z coraz liczniejszymi wystawami, które miał w Polsce, razem ze swoją partnerką Norą, Meksykanką, podjęli decyzję o przeprowadzce. – Bałem się tych ciemnych zim, ale o dziwo wcale nie tęsknię za Meksykiem – mówi dziś. – Dostosowuję się do rytmu natury, zimowy czas spędzam w pracowni, mogę się wtedy skupić na pracy. Nora przed mrozem ucieka na parę miesięcy do ojczyzny, za to wiosnę i bujne lato tutaj kochamy oboje.

W dawnym Laboratorium Selekcyjnym Wolski zgromadził prace z różnych etapów życia. Tutaj pracuje też nad najnowszą „czerwoną falą” na wystawę w Leto. Na podłodze schną „plamy krwi” odlane z metalu i pomalowane czerwienią.

– To jest jak krew, która się rozlewa – mówi rzeźbiarz. – Wszystkie te elementy łączą się ze sobą jak puzzle. Można je ułożyć w taki sposób, że razem tworzą jedną rzeźbę.

Obok amorficznych plam widać znane z innych cykli artysty przeploty, złączenia i zwarcia najeżone kłującymi „skórami” z terakoty, niczym niebezpieczne, raniące, niedotykalne toksyczne istoty. Wszystko w czerwieni. Tropem przewodnim jest temat krwi, mięsa, ochłapów, drapieżności i przemocy. – Tytuł wystawy „Impuls” narodził się tak, jak prezentowane na niej prace – mówi autor. Był nagłym bodźcem i reakcją na decyzje polityków niosące tysiące śmiertelnych ofiar. Najpierw Ukraina, potem wojna na Bliskim Wschodzie, sytuacja w Gazie. Twórca publiczności znany jest bardziej ze zredukowanych, białych rzeźb emanujących spokojem i elegancją, nawiązujących do świata organicznego lub ciała ludzkiego. Teraz poczuł, że te formy nie pasują do aktualnego obrazu rzeczywistości.

Sam kolor wprowadza niepokój, to zupełnie inna energia – stwierdza. – Wiedziałem, że muszę jakoś zareagować, bo coś przerażającego nas ostatnio zalewa. Coś bardzo pierwotnego, dzikiego, okrutnego. Gatunek ludzki ostatecznie zawsze ląduje w tym samym mrocznym miejscu, sami sobie czynimy wzajemnie krzywdę.

Na ścianie galerii lśnią czerwienią nowe obiekty: kiście ludzkich wnętrzności, serca, wątroby i kiszki ujęte w nieomal biżuteryjne i zaskakująco finezyjne kształty. – Widzisz te wspaniałe, bogate formy, które w sobie trzymamy? – pokazuje Xawery, a mnie od razu wyświetlają się w głowie wiersze Stanisława Grochowiaka pełne mięsa, „woalów płuc” i „różowo-przejrzystych niczym perła” pęcherzy. – Te organy, które tutaj przyjmują tak estetyczną formę, to nasze wnętrze, w którym się przelewa, burczy i bulgocze, w którym pierwotne emocje przyjmują fizjologiczną postać. Wobec ogromu ludzkiego okrucieństwa przychodzą mi na myśl od razu takie powiedzenia, jak „flaki się we mnie przewracają”, albo „krew mnie zalewa”.

Wystawę planuje oszczędną – tylko rzeźby, obiekty i nowe rysunki, których jeszcze nigdy nie pokazywał. Drapieżne, ptasie, szkicowane czerwonym tuszem. Kłębią się na nich dzioby, szczypce, haki, żmijowiska.

Wystawa czerwonych prac w Leto jest dla mnie bardzo istotna, bo oddalam się w niej od chłodu, minimalistycznej czystości moich dotychczasowych rzeźb. Jest to konkretny, mocny przekaz. Czuję, jakby w Dańkowie otworzyły się we mnie różne kanały, które długo były pozamykane.

IMPULS” Xawery Wolski – Galeria Leto w Warszawie 2.03-27.04.2024

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version