Nazwany Hannibalem Robert J. oskarżony o zamordowanie 25 lat temu krakowskiej studentki i zdjęcie z niej skóry został niedawno prawomocnie uniewinniony. Prokurator nie daje jednak za wygraną i zapowiada kasację.
Z daleka wyglądało to na cieliste body dla dorosłej osoby. Bliższe przyjrzenie się budziło okrzyk grozy: to była ludzka skóra, odpowiednio skrojona. Na wysokości kobiecych piersi widniały dwie dziury. Tak spreparowaną skórę okręconą wokół śruby napędowej pchacza barek na Wiśle wyciągnięto z wody w Krakowie 6 stycznia 1999 r. Kilka godzin później w kracie, która wyłapuje zanieczyszczenia rzeki poniżej stopnia wodnego na Dąbiu, dostrzeżono ludzką nogę. Policjanci przejrzeli bazę ludzi zaginionych i po zastosowaniu – po raz pierwszy w Polsce – badań DNA zyskali pewność, że w Wiśle leżały fragmenty ciała krakowskiej studentki Katarzyny Z.
Szukano sprawcy bestialskiego okaleczenia dziewczyny. Jako pierwszy trafił na listę podejrzanych pewien mężczyzna, często spacerujący nad Wisłą. Prowokował incydenty z kobietami, do których odnosił się ze szczególną brutalnością. Jednakże po bliższym przyjrzeniu się sprawcy policja wykluczyła go z grona podejrzanych.
Długo obserwowano pochodzącego z Rosji studenta Władimira W., który w podkrakowskiej Brzyczynie zabił swojego ojca i wypreparował skórę z jego głowy. Zszytą na kształt czapki kominiarki włożył na spotkanie ze swym dziadkiem.
Policja przeszukała dom wynajmowany przez tę rodzinę – nie znaleziono śladu należącego do Katarzyny Z.
Grateful Dead i plecak z pluszowym misiem
Według znajomych 23-letniej studentki Katarzyna była osobą nieśmiałą i skrytą. Spieszyła z pomocą, gdy ją o to poproszono, ale nie miała najbliższej przyjaciółki, takiej od dziewczęcych sekretów. Kilka razy zmieniała kierunek studiów na Uniwersytecie Jagiellońskim. Najpierw była to psychologia, potem historia i ostatecznie religioznawstwo. Ale i ten wybór okazał się chybiony. Przez trzy tygodnie przed śmiercią symulowała wychodzenie na uczelnię. Nawet jej matka, z zawodu psycholog, nie potrafiła wyjaśnić przyczyny zmian decyzji córki co do kierunku studiów. Dziewczyna zdawała egzaminy śpiewająco i nagle znikała z listy obecności.
Czy takie wolty miały coś wspólnego z depresją, na którą Katarzyna zachorowała po śmierci ojca? Miał się tym zająć polecany psychiatra, była umówiona na wizytę w dniu zaginięcia – 12 listopada 1998 r. Katarzyna nie dotarła jednak do gabinetu specjalisty.
Wiadomo było, że fascynowała się muzyką Grateful Dead, amerykańskiej grupy grającej psychodelicznego rocka. Kolekcjonowała ich płyty, ale nie ubierała się na modłę swych idoli. Dżinsy, sztruksowa kurtka w neutralnych kolorach, po to by nie wyróżniać się w tłumie. W plecaku ukochany szmaciany miś. Z tą maskotką lubiła snuć się po księgarniach, sklepach muzycznych.
Zwierzenia Roberta J.
Od profilerów śledczy otrzymali psychologiczny portret sprawcy. Wiek: 22-35 lat, mieszkaniec Krakowa. Odludek z zaburzeniami seksualnymi. Silny fizycznie, o wysokiej inteligencji. Potrafi posługiwać się skalpelem – to może się wiązać z jego pracą.
Prawdopodobnie zabójca (zakładano, że Katarzyna Z. została zamordowana) jest transseksualistą autogynofilicznym. Podnieca go fantazjowanie o sobie jako kobiecie. Asymetryczne cięcie na skórze wyłowionej z Wisły pozwala przypuszczać, że sprawca inspirował się filmem „Milczenie owiec” – o psychopatycznym kanibalu doktorze Hannibalu Lecterze.
Zakładano, że morderca mógł być rzeźnikiem lub lekarzem. Nieprzypadkowo wybrał tę studentkę – musiał wiedzieć, że cierpiała na depresję, stanowiła więc łatwą ofiarę. Zdjęcie skóry to rodzaj fetyszyzmu, morderstwo zaś miało charakter seksualny. Takiego dewianta szukano. W policyjnych kartotekach był odnotowany 45-letni Robert J. Kilka lat wcześniej sam poinformował dyżurnego w komendzie, że jest ekshibicjonistą. To głosy, które ma w głowie, kazały mu się do tego przyznać. Wywiad środowiskowy autorstwa dzielnicowego wnosi do akt Roberta J. informacje uzyskane od sąsiadki, że obnaża się publicznie, zaczepia przypadkowe dziewczyny, a w kiosku Ruchu kupuje pisma o tematyce zbliżonej do pornografii. Mężczyzna zostaje zatrzymany. Podczas przesłuchania dużo o sobie opowiada. Że swego czasu pracował w prosektorium, potem krótko w Zakładzie Medycyny Sądowej UJ, gdzie miał do czynienia ze zwłokami. Przesłuchującemu zapala się w głowie czerwona lampka.
Foto: East News
Na pytanie, czy nie żałuje zamordowanej studentki, odpowiada, że dowiedział się, gdzie mieszka jej matka, i zaniósł jej kwiaty. A na grobie Katarzyny zapala znicze.
Skory do zwierzeń J. wyrzuca też z siebie traumatyczne wspomnienia nieszczęśliwego dzieciństwa. Rodzice oddali go na wychowanie ciotce, a po jej śmierci dziadkom, którzy za każde przewinienie karali biciem. Mały Robert bezskutecznie chciał wrócić do rodziców. Skarżył się ojcu na okrucieństwo dziadka, który na drzwiach powiesił kartkę – swoisty kodeks kar z wyszczególnieniem, ile batów wymierzy za konkretne przewinienie. Któregoś dnia tych pasów było 78. Dziadek katował i codziennie odmawiał różaniec, a co niedzielę prowadził wnuka do kościoła. Podczas mszy wykręcał chłopcu palce u ręki, gdy nie dość ostentacyjnie się przeżegnał. Kiedy Robert J. miał 26 lat, zapisał się na wizytę do psychiatry. Skarżył się, że gdy jest sam w pokoju, słyszy głosy. Lekarz stwierdził u pacjenta stany paranoidalne.
Jasnowidz puszcza dymek
Policyjna inwigilacja Roberta J. (niezmiennie twierdził, że nie znał Katarzyny Z.) trwała z przerwami kilka lat. Przestawał być podejrzanym, kiedy śledczy trafiali na kogoś innego, kto mógłby zabić studentkę. Wśród obserwowanych byli m.in. hipis z giełdy płytowej, pracownik krakowskiego zoo, nauczyciel akademicki i hodowca gadów. Za każdym razem, kiedy okazywało się, że trop jest fałszywy, odkurzano akta Roberta J. i wzywano go na przesłuchanie. A on, na co dzień wyśmiewany w swoim otoczeniu, czuł się wyróżniony, że proszą go o radę, uprzejmie pytając: „Jak pan myśli, co sprawca zrobił z ciałem?”. Odpowiadał beztrosko, że zapewne zostało zdekomponowane. Znał takie słowo, bo przecież miał do czynienia ze zwłokami w prosektorium, gdy odrabiał w szpitalu służbę wojskową.
Poszerzała się lista świadków, których personalia J., chętny do rozmowy z prokuratorem, podawał na swoją zgubę.
Jego znajoma zeznała, że Robert żachnął się, gdy pochwaliła jego wrażliwość na czyjąś krzywdę. Powiedział: „Za to, co ja zrobiłem, to nawet gdybym całe życie pomagał innym, nic mi nie pomoże”. Morderstwo studentki opisał w pamiętniku (pytanie: na podstawie wiadomości medialnych czy z autopsji?). Nagle stał się bardzo religijny. Do znajomej przychodził z książeczką do nabożeństwa. Od grudnia 1998 r. często modlił się w kościele – głośno, żarliwie. Kiedy u bonifratrów odbywała się msza odpustowa, klęczał z zapaloną gromnicą, żałując za grzechy i prosząc o ich odpuszczenie.
Inna kobieta poinformowała śledczych, że dyskutował z nią o zdzieraniu skóry z ludzkiego ciała. Zwierzał się z miłosnego zawodu; jego dziewczyna wyjechała w góry, nigdy nie wróci. Ta informacja zbiegła się z wiadomością, że Robert J. nagle postanowił generalnie wyremontować swoje mieszkanie. W łazience skuł glazurę do żywego betonu.
Prokurator na takie wieści zareagował przeprowadzeniem rewizji w domu Roberta J. Technicy policyjni kazali zerwać dopiero co położone terakoty, glazury, deski podłogowe oraz tynki na ścianach. Zarekwirowali wszystkie ubrania, nawet używaną bieliznę z kosza na brudy „Badaniom poddawano każdy pył czy odpadnięte skrzydło zdechłej muchy” – ironizował później w sądzie pełnomocnik matki studentki jako oskarżycielki posiłkowej. Niczego podejrzanego nie znaleziono. Robert J. nadal twierdził, że nigdy nie poznał Katarzyny Z.
Śledczy zwrócili się o pomoc do jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego. Kazał przynieść rzeczy osobiste Katarzyny i wdmuchiwał w nie dym z zapalonego papierosa. W zamglonym powietrzu zobaczył zarys starego pałacu czy mury wiekowego kościoła, w którym przebywała uwięziona studentka. Podczas drugiej sesji ofiara jawiła się jako odarta ze skóry. Przez wiele miesięcy z pomocą krakowskiego konserwatora zabytków szukano takich budowli. Bez rezultatu.
Donos kolegi z ławy szkolnej
W styczniu 2012 r. śledztwo przejmuje cieszące się już spektakularnymi sukcesami Archiwum X. Zlecono ekshumację szczątków zwłok Katarzyny Z. W międzyczasie udoskonaliły się metody laboratoryjnego badania tkanki łącznej, z której zbudowana jest ludzka skóra. Z pomocą śledczych z FBI stwierdzono, że studentka była przed śmiercią torturowana. Eksperci botanicy z Zakładu Medycyny Sądowej w Krakowie znaleźli na jej ciele ślady biologiczne, m.in. pyłki sosny. Usiłowano znaleźć w Krakowie drzewo, z którego spadły do Wisły żywiczne igły. Nie było takiego, więc wnioskowano, że do torturowania studentki, a następnie jej zabójstwa nie doszło nad rzeką.
W październiku 2016 r. prokuratura przedstawiła nowe fakty w śledztwie. Wysunięto hipotezę: potencjalny morderca mógł znać sztuki walki, a w zabójstwie studentki uczestniczyło kilka osób. Przypuszczano również, że Katarzyna Z. mogła zginąć w wypadku lub popełniła samobójstwo, inna osoba zaś znalazła i wykorzystała jej ciało. Charakterystyczne rozstępy na skórze dziewczyny zostały opisane w literaturze medycznej jako mogące się pojawić w wyniku upadku z dużej wysokości, kraksy samochodowej przy prędkości powyżej 80 kilometrów na godzinę lub strzału w usta. Ostatecznie teorię o zgonie w takich okolicznościach odrzucono.
Znów wypłynęło nazwisko Roberta J. Trop wskazał jego szkolny kolega Leszek L., który zatelefonował do komisariatu z informacją, że J. może mieć coś wspólnego ze zbrodnią, bo nienawidzi kobiet i dręczy zwierzęta. To się zgadzało z wydedukowanym przed laty przez biegłych profilem psychologicznym sprawcy.
Wezwany do komendy L. poszerzył swoje doniesienie. Otóż podejrzany przez pewien czas pracował w Instytucie Zoologii, gdzie zajmował się sprzątaniem klatek zwierząt. Został zwolniony, gdy podczas dyżuru zabił wszystkie doświadczalne myszy.
Nie była to prawda, co wyjaśniło się dopiero po latach. Robert J. bardzo troskliwie zajmował się skazanymi na eksperymenty myszami. Zdechły, kiedy porzucił tę pracę, a nikt z personelu nie miał dla zwierząt serca.
20 lat później
Rok 2016. Październik. 18 lat po zabójstwie Katarzyny Z. Grupa płetwonurków przeszukuje dno Wisły na odcinku od uskoku w Dąbiu, gdzie znaleziono nogę ofiary, do Wawelu. Ekipa ma specjalistyczny, bardzo czuły sprzęt do wykrywania obcych przedmiotów pod mułem na dnie rzeki. Mimo to niczego istotnego dla śledztwa nie znaleziono.
Tymczasem policja upewnia się, że Robert J. nadal odwiedza grób Katarzyny Z. Kiedy pojawia się tam kolejny raz, zostaje zatrzymany. Właśnie mija 20 lat od śmierci studentki. Podejrzany broni się przed absurdalnymi jego zdaniem zarzutami. Więził dziewczynę przez kilka tygodni w ciasnym M-3, torturował i żaden sąsiad nic nie usłyszał? A jego matka, kobieta bardzo religijna, patrzyła na to wszystko spokojnie i w przerwach pomiędzy dręczeniem uwięzionej robiła synowi obiad?
Z ciała Roberta J. wyrwano kilkadziesiąt włosów do ekspertyzy. Badano także jego prącie, czy jest zdolny do erekcji. Jeśli miał z tym problem, może zdenerwowany zamordował Katarzynę w trakcie gwałtu?
Dziennikarze nie mają dostępu do akt, za to prokuratura w sprawie zabójstwa studentki sugeruje mediom różne hipotezy z fałszywymi informacjami; sprawdzano, jak się wtedy zachowa podejrzewany.
Któregoś dnia do większości ogólnopolskich redakcji dociera elektryzująca wiadomość: jest koronny dowód! W łazience Roberta J. znaleziono materiał genetyczny ofiary – krótkie dwa włoski. Laboratorium informuje, że pochodzą z uda Katarzyny Z. Leżały pod wanną. Zatem studentka była w domu podejrzanego, do czego on się nie przyznawał.
Wkrótce się okazuje, że nie było to badanie DNA, tylko pod mikroskopem. Co w żadnej mierze nie pozwala na postawienie diagnozy, czyje włosy znaleziono.
Robert J. siedzi w areszcie, a jego rodzice alarmują prokuraturę, że syn od 30 lat choruje na schizofrenię paranoidalną. To ma znaczenie, gdy się analizuje zachowanie podejrzanego i jego wypowiedzi w czasie przesłuchania. Jest poczytalny. Kiedy J. mówi rodzicom, że czuje się uwikłany w sprawę zabójstwa, ma na myśli postępowanie policyjne – podchwytliwe, niezrozumiałe dla niego pytania śledczych. Na przykład dlaczego pocałował fotografię Katarzyny Z., okazaną mu w czasie przesłuchania. Pocałował, bo pomyślał, ile wycierpiała. A dlaczego przyjechał z kwiatami do matki jego niegdyś serdecznego kolegi Leszka L., który nagle zmarł? Dlaczego pytał, gdzie jest grób jej syna? Przecież był z nim skłócony, L. nie oddał pożyczonych pieniędzy.
Tajny proces
We wrześniu 2019 r. liczący 800 stron akt oskarżenia trafia do sądu. Według prokuratury Robert J. pozbawił wolności Katarzynę Z. Więził ją bezbronną, otumanioną jakimiś związkami chemicznymi i na koniec zamordował. Na dołączonej liście osób do przesłuchania przy wielu nazwiskach jest informacja, że to świadek incognito.
Proces w pierwszej instancji toczy się za zamkniętymi drzwiami. Wypraszani z sali rozpraw dziennikarze alarmują, że utajnieni świadkowie będą w miarę rozwoju postępowania procesowego wymyślać wątki pasujące do aktu oskarżenia.
Trzy lata później Sąd Okręgowy w Krakowie uznaje, że oskarżony zabił studentkę, a zbezczeszczone zwłoki wyrzucił do Wisły. Robert J. zostaje skazany na dożywocie. W pisemnym uzasadnieniu wyroku (ustne jest niejawne) kluczowe w sprawie okazują się zeznania nieżyjącego już Leszka L., który oskarżył J. o tę zbrodnię. Zaufano mu, choć w sąsiedztwie miał opinię alkoholika i sadysty w stosunku do kobiet. Ale był współpracownikiem policji.
Uwierzcie mi!
Wiosną 2024 r. rozpoczyna się proces odwoławczy przed Sądem Apelacyjnym w Krakowie. Pod sam koniec, tuż przed mowami końcowymi, sędzia uznaje, że przedtem trzeba wysłuchać w sposób jawny dwóch kluczowych, dotychczas anonimowych świadków.
To dwie kobiety: matka i córka, sąsiadki oskarżonego. Młodsza twierdzi, że jako siedmioletnie dziecko widziała w 1998 r. oskarżonego w towarzystwie wkrótce potem zamordowanej studentki. Oboje wchodzili do mieszkania Roberta J. Jej matka ma pewne wątpliwości, ale ostatecznie przychyla się do wersji córki.
Sąd zarządza wygłaszanie mów końcowych. Prokurator Piotr Krupiński, wnioskując o dożywocie, podkreśla wiarygodność zeznań świadka – córki, wszak dzieci nie kłamią. Obrońca mec. Łukasz Chojniak zarzuca organom ścigania „myślenie tunelowe” i niehumanitarne traktowanie jego klienta (gdy trwała rewizja mieszkania Roberta J., film o tym, a także skuciu łańcuchami podejrzanego obejrzała cała Polska). Sądowi Okręgowemu w Krakowie wypomina, że „maksyma skazania za wszelką cenę bardzo silnie wybrzmiała na sali”. Doszło do „odwrócenia oczu od prawdy” i manipulacji tym, co było w materiale dowodowym.
Adwokat podważa wiarygodność zeznań świadków. Dwóm kluczowym – matce i córce, przesłuchanym przed sądem apelacyjnym – zarzuca uzgodnienie wspólnej wersji i dopowiadanie w zeznaniach tego, co ich zdaniem miało się wydarzyć. A przecież śledczym nie udało się nawet ustalić, w jakich okolicznościach rzekomy oprawca miał poznać ofiarę. Nieprawdopodobne jest, by po wielu latach osoba już dorosła mogła przywołać dziecięce wspomnienie na tyle wyraźnie, by jednoznacznie zidentyfikować zamordowaną studentkę.
Kwestią uznania za dowód w sprawie jest zdaniem mecenasa znalezienie dwóch krótkich włosów w łazience oskarżonego, które w przekonaniu prokuratury należały do Katarzyny Z. Teza ta nie została potwierdzona w rozbieżnych opiniach biegłych. Poza tym nie zrobiono badania DNA. Adwokat domaga się uniewinnienia Roberta J.
Dramatycznie brzmią ostatnie słowa skazanego na dożywocie. Robert J. odczytuje je z kartki: „Nie jestem skórą. Ani kuśnierzem czy Hannibalem. Nie jestem bestią, potworem. Nikogo nie zabiłem. Nikomu nie zrobiłem krzywdy. Nigdy nie spotkałem Katarzyny Z. Jestem człowiekiem i obywatelem tego kraju, którego organy ścigania próbują od blisko ćwierć wieku uwikłać w sprawę zabójstwa. Zwracam się bezpośrednio do wysokiego sądu, bo to moja ostatnia nadzieja na sprawiedliwość. (…) Krzyczę do was: uwierzcie mi!”.
Jak było naprawdę?
Sąd Apelacyjny w Krakowie prawomocnie uniewinnił Roberta J. i nakazał zwolnienie go z aresztu śledczego, w którym przebywał od siedmiu lat.
W uzasadnieniu wyroku sędzia Marek Długosz podkreślił, że nie ma przekonania ani o winie, ani niewinności Roberta J.: „Wyrok uniewinniający zapadł, bo musiał taki zapaść wedle reguł prawa procesowego, że wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego”.
Obrońca Roberta J. w rozmowie z dziennikarzami zapowiedział, że w imieniu swojego klienta będzie się domagał zadośćuczynienia. O konkretnych kwotach nie chciał mówić. „Przez siedem lat człowiek niewinny był pozbawiony wolności w warunkach aresztu śledczego. Przez dekady to państwo niszczyło go, prowadziło przeciwko niemu wszystkie możliwe czynności, za nic mając konieczność wyjaśnienia sprawy” – uzasadniał decyzję swego klienta.
O winie Roberta J. wciąż przekonany jest prokurator Piotr Krupiński, były naczelnik małopolskiego wydziału Prokuratury Krajowej. „Wyrok oceniam jako niesłuszny, niesprawiedliwy, wewnętrznie sprzeczny” – twierdził, zapowiadając złożenie kasacjido Sądu Najwyższego.