Jeśli George Simion zostanie prezydentem, PiS zyska kolejnego sojusznika w Europie. Zadowolony będzie też Putin, bo w ważnym kraju NATO wybuchnie wojna na górze.
Polska i Rumunia powinny współpracować dla bezpieczeństwa i rozwoju Europy, a najlepszym tego gwarantem będzie prezydent George Simion – mówił pod koniec marca w Klużu‑Napoce Mateusz Morawiecki.
Do Transylwanii przyjechał na posiedzenie Prezydium Frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów, na której czele stoi od końca stycznia. Partyjny zlot był jednak tylko pretekstem, by „namaścić” na prezydenta 38-letniego przewodniczącego Związku na rzecz Jedności Rumunów (AUR), który podobnie jak PiS należy do EKR. Były polski premier zagrzewa rumuńskiego sojusznika hasłem „Uczyńmy Europę znów wielką!”.
Kumpel Morawieckiego
George Simion jest największą zagraniczną inwestycją PiS od wygranej Donalda Trumpa. Przyjazd do Klużu-Napoki był drugą wizytą Morawieckiego w Rumunii w ciągu dwóch tygodni. W połowie marca udał się z Simionem do siedziby Centralnego Biura Wyborczego w Bukareszcie, gdzie kandydat AUR zgłosił swój udział w wyborach prezydenckich 4 maja. I został na starcie faworytem, bo swe poparcie przekazał mu Călin Georgescu.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Ów wykluczony z wyborczej powtórki zwycięzca unieważnionej w grudniu pierwszej tury uchodzi w Bukareszcie za „projekt” rosyjskiego FSB i dawnych agentów Securitate. Istniało więc ryzyko, że rumuński establishment spróbuje utrudnić życie wyznaczonemu przez niego „następcy”. Obecność Morawieckiego miała udaremnić rzekomą intrygę, ale obawy okazały się na wyrost. Po rejestracji sojusznika z EKR były polski premier udzielił mu politycznego błogosławieństwa: „Jestem w Rumunii, by wspierać mojego przyjaciela George Simiona. (…) Myślę, że jest to najlepszy człowiek na te trudne, niestabilne czasy” – napisał na X.
Simion w Bukareszcie spotkał się też z kandydatem PiS na prezydenta. „Doskonała rozmowa z Karolem Nawrockim, przyszłym prezydentem Polski” – komentował. Lider AUR pochwalił się też wizytą swego „przyjaciela” Patryka Jakiego. „Wybory prezydenckie 4/18 maja zarówno w Polsce, jak i w Rumunii, są kluczowe dla przywrócenia demokracji i suwerenności i dla przyszłości naszych narodów” – napisał. Po spotkaniu w Klużu‑Napoce udzielił wywiadu Telewizji Republika. – To, co się dzieje w Rumunii, to pierwszy etap działań zmierzających do tego, żeby elity brukselskie decydowały o tym, kto będzie sprawował władzę w 27 państwach Europy. Nie łudźmy się, kiedy Karol Nawrocki wejdzie do drugiej tury, mogą zrobić to samo, co zrobili w Rumunii – tłumaczył. Ingerując w ten sposób w polską kampanię prezydencką, spłacił niejako dług wdzięczności wobec PiS.
O to, czy poparcie Morawickiego pomoże Simionowi, pytam Silviu Sergiu, podcastera i szefa agencji Independent News z Bukaresztu. – Polacy są dla wielu Rumunów wzorem asertywnej postawy w Europie, Polska uchodzi u nas za modelowy wręcz kraj, jeśli chodzi o walkę o swe interesy w UE – tłumaczy mi Sergiu. Przyznaje, że Rumuni nie orientują się aż tak bardzo w polskiej polityce i nie wiedzą, że rząd Morawickiego miał problemy w UE z praworządnością. – Dla nich były polski premier to ważna postać, choć oczywiście jego zaangażowanie w kampanię Simiona doceni głównie suwerenistyczny elektorat – przekonuje.
Prezydent sfrustrowanych
Gra toczy się właśnie o tzw. prawicowy elektorat sprzeciwu, szacowany w Rumunii na 30 proc. W unieważnionych z powodu zewnętrznej (rosyjskiej) ingerencji wyborach sprzed ponad czterech miesięcy Simion zajął czwarte miejsce. Gdyby Centralne Biuro Wyborcze nie odmówiło rejestracji kandydatury Georgescu, lider AUR nie mógłby nawet marzyć o miejscu na podium. To, czy wygra, zależy w dużej mierze od tego, jak zachowa się kilka milionów Rumunów, którzy gotowi byli oddać głos na Georgescu. Część z wyborców radykała, głosując na niego, chciała ukarać rządzących socjaldemokratów (PSD) i liberałów (PNL) za ingerowanie w proces demokratyczny poprzez unieważnienie pierwszej tury Simion zdaje sobie z tego sprawę. – Nikt nie będzie już nam kradł głosu. Nikt nie ukradnie już nam kraju! – mówił po zgłoszeniu swej kandydatury. – Mamy dziś podzielony kraj i pęknięty naród. Od zakończenia komunizmu rządzący obiecywali nam wolność i dobrobyt, ale podarowali nam politykę oszczędności – tłumaczył. Po wielkiej, proeuropejskiej marcowej manifestacji w Bukareszcie przekonywał, że w listopadzie ludzie tak licznie zagłosowali na Georgescu, bo chcieli, aby prezydentem został ktoś spoza głównych partii.
Choć z sondaży wynika, że z poparciem rzędu 30-35 proc. Simion jest faworytem pierwszej tury, w drugiej 18 maja czeka go trudniejsze zadanie. – Wszyscy z pierwszej czwórki mają szansę. Najpewniej o prezydenturę powalczą z Simionem przedstawiający siebie jako kandydat niezależny burmistrz Bukaresztu Nicușor Dan albo kandydat rządzącej koalicji Crin Antonescu. Równie dobrze do drugiej tury może przejść były premier Victor Ponta – mówi mi analityk i konsultant polityczny George Rîpă. Jego zdaniem paliwem dla Simiona jest niechęć do „politycznego układu”, który rządzi Rumunią niemal od egzekucji Nicolae Ceaușescu.
– W drugiej turze przeciwko Simionowi zmobilizuje się cały postępowy i proeuropejski elektorat. Przedsmak tego mieliśmy podczas proeuropejskiej demonstracji w Bukareszcie – przewiduje Silviu Sergiu z Independent News. – W tak trudnych czasach, kiedy maleje zainteresowanie Amerykanów wschodnią flanką NATO, potrzebujemy prezydenta proeuropejskiego, kogoś, kto będzie się dogadywał z sojusznikami.
Trumpista, ale nie putinista
Zagraniczni publicyści powtarzają tezę, że lider AUR podobnie jak niedoszły kandydat jest człowiekim Kremla i będzie realizował rosyjskie interesy w UE i NATO. Kamil Całus, analityk Ośrodka Studiów Wschodnich, przekonuje mnie jednak, że straszenie Simionem z powodu jego rzekomego ideowego pokrewieństwa z Georgescu jest przesadą, bo nie da się ich porównać. – Georgescu to anomalia polityczna, antyglobalista, czerpiący garściami z newage’owego mistycyzmu. Cała jego ideologia jest chaotycznym zbiorem różnego typu teorii spiskowych i mniej lub bardziej kontrowersyjnych poglądów, które z klucza określa się jako radykalne czy skrajnie prawicowe – mówi Całus. – Z kolei Simion jest politykiem z krwi i kości, który kiedyś, owszem, głosił skrajne hasła, ale dziś mieści się w głównym nurcie nacjonalistycznej, konserwatywnej prawicy. Partii takich jak AUR nie brakuje w innych krajach Unii.
Simion dystansuje się od poglądów Georgescu na temat Putina. – Rosja była i jest jednym z największych zagrożeń dla państw europejskich, zwłaszcza dla nas, krajów bałtyckich i Polski – mówił niedawno w wywiadzie dla „Financial Times”. – Europa potrzebuje wspólnego frontu przeciw Rosji.
Spotykając się z zagranicznymi dziennikarzami w Brukseli, powiedział, że Putin jest zbrodniarzem wojennym.
– Dla zapatrzonego w Trumpa Simiona najważniejsze są kwestie bezpieczeństwa i dobre relacje z USA. Opowiada się za zwiększeniem obecności USA i NATO w Rumunii. Nie kwestionuje członkostwa Rumunii w UE, ale zapowiada, że jak zostanie prezydentem, będzie dążył do tego, by Europa liczyła się ze stanowiskiem Bukaresztu – tłumaczy George Rîpă. – Rumuni są sfrustrowani tym, że 18 lat po wejściu do UE nie mają wielkiego wpływu na politykę europejską. Bardziej asertywną politykę w UE obiecują też inni kandydaci.
Rîpă zaprzecza, jakoby Simion był politykiem prorosyjskim. – Znam go od 10 lat. To suwerenista, nacjonalista i unionista. Karierę polityczną zaczął od promowania idei zjednoczenia Rumunii z Mołdawią, dlatego został uznany tam za persona non grata. Nie może też wjeżdżać na terytorium Ukrainy. Władze w Kijowie mają mu za złe, że przyjeżdżając do Czerniowców w Bukowinie, która przed II wojną światową była częścią Rumunii, oskarżał Ukraińców o nierespektowanie praw mieszkającej tam mniejszości rumuńskiej. Simion opowiada się za wstrzymaniem pomocy wojskowej dla Ukrainy, ale większość Rumunów jest pozytywnie nastawiona do wspierania Ukrainy.
W Bukareszcie czy Kijowie można usłyszeć, że lider AUR jest powiązany z rosyjskimi służbami, ale Rîpă twierdzi, że to nieprawda. – W listopadzie 2024 r. premier Marcel Ciolacu zapewnił opinię publiczną, że Simon nie jest rosyjskim agentem i nie miał spotkań z ludźmi z tamtejszych służb. Ogłosił to po otrzymaniu materiałów od Służby Bezpieczeństwa Ukrainy. Strona ukraińska zakazała Simionowi wjazdu z powodu – jak to ujęto – „dyskredytowania Ukrainy na arenie międzynarodowej i promowania ideologii unionistycznej, która kwestionuje legalność ukraińskich granic.
Analityk z Bukaresztu przyznaje jednak, że pięć lat temu Simion chwalił Putina, chociażby mówiąc, że jest patriotą. – Był wtedy politycznym nowicjuszem, bo w 2020 r. AUR po raz pierwszy wszedł do parlamentu. Popełnił błąd, który teraz na nim ciąży. W rumuńskiej polityce, pewnie tak jak w polskiej, jak chcesz kogoś zniszczyć, oskarżasz go o to, że jest ruskim agentem.
Simionizacja Rumunii?
Kamil Całus przekonuje, że lidera AUR inspiruje Giorgia Meloni, która odniosła spektakularny sukces w Europie. – Otwarcie wzoruje się na włoskiej premier, chciałby być tak asertywny i skuteczny w UE jak ona. Domaga się dla Rumunii bardziej prominentnego miejsca przy europejskim stole i choćby dlatego wcale nie opowiada się za współpracą z Rosją. O Chinach rzadko wspomina. Tym zasadniczo różni się od Viktora Orbána, który jeszcze do niedawna był dla niego wzorem. Uważa, że Rumunia jest częścią cywilizacji europejskiej w jej klasycznym rozumieniu, bo jednocześnie krytykuje Zachód za odchodzenie od tradycyjnych wartości europejskich. Wszystko to oblane jest sosem rumuńskiego prawosławia.
Jesienią w wywiadzie dla Politico Simion zapewniał, że jego partia jest w tej samej rodzinie politycznej co Bracia Włosi nieprzypadkowo. – Po zwycięstwie Meloni mieliśmy do czynienia z procesem „melonizacji” Europy. Uwierzcie mi, będziemy mieli teraz „simionizację” UE – zapewniał. O tym, jak może wyglądać „simionizacja” Rumunii, opowiada Całus: – Gdyby został prezydentem, mógłby mieć problemy w relacjach z liberalnymi czy centrolewicowymi politykami europejskimi. Choć w praktyce to rząd, nie prezydent odpowiada za geopolityczny kurs kraju, to właśnie głowa państwa rumuńskiego reprezentuje kraj np. na posiedzeniach Rady Europejskiej. Mogłoby więc dochodzić na nich do spięć na szczytach.
Analityk OSW przewiduje, że prezydentura Simiona może doprowadzić do kryzysu w relacjach z Mołdawią. – Simion jest zwolennikiem zjednoczenia Rumunii i Mołdawii. Na 200-lecie utraty Besarabii przez Hospodarstwo Mołdawskie, czyli w uproszczeniu zajęcia dzisiejszej Mołdawii przez Imperium Rosyjskie, założył ruch społeczny Acţiunea 2012 (Akcja 2012). Domagał się zakończenia 200-letniego, z krótką przerwą na międzywojnie, „rozwodu” i ponownego przyłączenia Besarabii, czyli dzisiejszej Mołdawii, do Rumunii. Organizował w Mołdawii różne marsze i kibicowskie zloty, co władze w Kiszyniowie bez względu na to, czy rządziły siły prorosyjskie, czy proeuropejskie, potępiały. Simion uznawany jest za zagrożenie dla państowości mołdawskiej. Jeśli zostanie prezydentem, może dojść nie tylko do pogorszenia relacji między Bukaresztem a Kiszyniowem, ale też osłabienia roli Rumunii jako głównego adwokata interesów Mołdawii w UE.
Prezydentura Simiona oznaczałaby też najpewniej spięcia z Ukrainą. Mógłby on np. wykorzystywać swoją pozycję do utrudniania dostaw broni dla ukraińskiej armii. – Suwerenistyczna narracja i odciąganie Rumunii od tradycyjnych europejskich partnerów byłyby na rękę Rosji, która dąży do podziałów w UE – tłumaczy Całus.
Ekspert OSW uspokaja, że prezydentura Simiona nie będzie tragedią: – Nie dojdzie do wyjścia Rumunii z UE ani jakiejś geopolitycznej wolty. Mówiąc obrazowo, jego zwycięstwo byłoby czymś w rodzaj włożenia kija w szprychy dla dotychczasowego kursu kraju. Będzie psuł wizerunek Rumunii wśród jej tradycyjnych partnerów w sytuacji, kiedy jest on już i tak mocno nadszarpnięty wydarzeniami związanymi z wyborami prezydenckimi z 2024 r. W największym skrócie będziemy mieli kolejny odcinek serialu „Rumunia się destabilizuje, jest coraz bardziej nieprzewidywalna”.
George Rîpă boi się wojny na górze. – Jeśli wygra Simion, Dan czy Ponta, problemem stanie się kohabitacja prezydenta z rządem. W oczach wielu wyborców klasa polityczna nie ma już żadnej wiarygodności. Wybrany w wyborach powszechnych prezydent stanie się najbardziej wiarygodnym politykiem w kraju. Rządowi będzie trudno ignorować jego opinie.
Ale czy Simion pójdzie na wojnę z rządem? – Prezydent ma spory wpływ na rumuńskie służby, a te, delikatnie mówiąc, są od wielu lat bardzo zaangażowane w politykę. I nie wydaje mi się, żeby to się zmieniło – tłumaczy Rîpă.