Jacek Kurski publicznie zaatakował byłego premiera Mateusza Morawieckiego, a następnego dnia się z tego wycofał. Rozmówcy autorów podcastu „W związku ze śledztwem” twierdzą, że za wszystkim stoi Jarosław Kaczyński.
https://oembed.libsyn.com/embed?item_id=39427695
Cała ta historia zaczęła się niemal dwa tygodnie temu, kiedy prezes Jarosław Kaczyński zwołał posiedzenie Prezydium Komitetu Politycznego (PKP) PiS w terminie, który kolidował z zaplanowanym wcześniej spotkaniem Mateusza Morawieckiego na Podkarpaciu. To nie przypadek. Jak twierdzą nasi rozmówcy, był to pierwszy sygnał dyscyplinujący byłego premiera.
Na wcześniejszym spotkaniu PKP doszło do starcia Morawieckiego z jego przeciwnikami. Poszło przede wszystkim o wywiad, którego były premier udzielił Grzegorzowi Sroczyńskiemu. Dziennikarz zapytał, czy Morawiecki mógłby sobie wyobrazić koalicję z Donaldem Tuskiem w sytuacji realnego zagrożenia państwa. Morawiecki nie wykluczył takiej możliwości, więc podczas posiedzenia PKP posypały się na niego gromy.
W pewnym momencie Morawiecki wstał i wyszedł. W PiS odebrano to jednoznacznie — jako ostentacyjny gest trzaśnięcia drzwiami. Ale były premier miał inne powody, żeby opuścić posiedzenie — musiał dotrzeć na umówione spotkanie z wyborcami we Wrześni.
Następne posiedzenie PKP zaplanowano dokładnie na dzień, kiedy Morawiecki miał zaplanowane kolejne spotkanie. — To taka metoda na pokazanie, kto tu rządzi. Nikt w ogóle nie brał pod uwagę, że Morawiecki może uznać, że nie ma potrzeby pojawiać się na Nowogrodzkiej — słyszymy od naszych rozmówców.
Morawiecki nie tylko nie stawił się na spotkaniu, ale nie odbierał telefonów, nawet gdy zadzwonił do niego sam Kaczyński. A prezes miał poważne plany. — Chodziło o to, żeby zrobić wspólne zdjęcie na PKP, takie pokazujące, że wszyscy się kochają, nie kłócą i współpracują — relacjonują politycy PiS. To samo mówili także dziennikarzom WP, którzy podali tę informację jako pierwsi.
Kiedy prezes się nie dodzwonił, postanowił publicznie ogłosić, że spodziewa się, że Morawiecki przyjedzie na PKP. I tu nastąpiło kolejne zdziwienie. Nie przyjechał, nie dał znać, pojechał na Podkarpacie. Nawet jego sprzymierzeńcy nie mieli jak tej postawy bronić.
Mateusz Morawiecki był co prawda umówiony na spotkanie z wyborcami, ale razem z nim mieli wystąpić Daniel Obajtek i Beata Szydło. Jak przekonują przeciwnicy Morawieckiego, „ludzie nie zostaliby wystawieni”, nawet gdyby polityk się nie stawił.
Warto tu wspomnieć, że fakt, że Szydło pojechała gdzieś z Morawieckim, jest dość zaskakujący, bo byli premierzy nie pałają do siebie specjalną sympatią. Szydło uważa, że Morawiecki ją wykiwał i wysadził z siodła. Ten sojusz w PiS-ie zaczyna już być szeroko komentowany, bo oznacza przegrupowania frakcji.
Plotki o Morawieckim
Były premier wystawił publicznie prezesa, to sytuacja bez precedensu. I tu wkroczył Jacek Kurski. Były szef TVP napisał sążnisty wieloczęściowy post na X.
Co napisał? To, co w PiS-ie mówi się od jakiegoś czasu — że Morawiecki dogaduje się z drugą stroną. Czy to prawda? Zapewne nie, ale w PiS-ie ta plotka zatacza coraz szersze kręgi. Na byłym premierze nieustannie ciąży sprawa RARS-u, kolejne zarzuty pojawiły się tydzień temu. Prezes w kuluarach miał mówić, że sprawa jest bardzo trudna i może skończyć się poważnym kłopotem wizerunkowym dla PiS. I to jest prawda. Przeciwnicy Morawieckiego uważają natomiast, że były premier byłby zapewne skłonny poświęcić partię, żeby ratować własną skórę.
— Być może jest ugadany z Tuskiem, żeby osłabiać PiS, grać na rozbicie, może nawet wyjść i w zamian za to zostanie łagodniej potraktowany, a może po prostu sprawa będzie trwała dłużej — zastanawiają się nasi rozmówcy. Na tyle długo, że przyjdzie nowa ekipa i sprawę ukręci.
Na pytania, czy wyobrażają sobie na przykład, że Morawiecki dostaje status świadka koronnego, odpowiadają, że aż tak to może nie, ale przecież nic nie musi być oficjalnie. Tę plotkę niektórzy w PiS łączą także z informacją, że ludzie Morawieckiego nie płacą na partię, bo być może zbierają na jakiś większy projekt poza PiS. Po tym wszystkim widać, jak bardzo kotłuje się w partii i żaden apel prezesa ani świąteczne zdjęcie nie zmieni sytuacji.
Kaczyński zgodził się na wpis Kurskiego
Kurski na pewno nie opublikował swojego elaboratu bez zgody i wiedzy prezesa. Nie trzeba mieć źródeł specjalnie blisko Nowogrodzkiej (choć my mamy), żeby wiedzieć, że na takie akcje zawsze musi być zielone światło od samego prezesa i Kurski podobno je dostał.
Ten post nie jest pierwszym pokazem niechęci byłego prezesa TVP wobec byłego premiera. Kurski już prawie dwa lata temu rozprowadzał w partii swój raport o powodach wyborczej porażki i całą winą obarczał w nim właśnie Morawieckiego. Nie jest zatem dla nikogo zaskoczeniem, że Kurski myśli to, co napisał. Dla prezesa też nie.
Za to dla Jacka Kurskiego sporym zaskoczeniem było, że Kaczyński poprosił go, żeby jednak swojego tekstu nie publikował. Najpierw się zgodził, a potem zmienił zdanie, podobno pod wpływem rozmowy z Morawieckim. Tyle tylko, że post już wisiał, był rozsyłany między pisowcami i zainteresowały się nim media. Mleko się rozlało, ale woli prezesa ostatecznie stało się zadość. We wtorek Kurski oświadczył na X, że kasuje atakujący Morawieckiego elaborat.
Zanim jednak to się stało, ludzie Morawieckiego ruszyli do walki. Zaczęli dopytywać, gdzie jest Kurski, bo jest doradcą ECR w Parlamencie Europejskim, a nie można się z nim skontaktować. Teraz nagle politycy się zorientowali, że Kurski bardzo rzadko bywa w Brukseli. Zaraz się zorientują, że jest doradcą od Ameryki Południowej i że nie zna słowa po hiszpańsku. Kurski nie dostał się do Parlamentu Europejskiego w ostatnich wyborach, a przeskoczył go nawet Jacek Ozdoba startujący z piątego miejsca. W dodatku prokuratura bada finansowanie kampanii Kurskiego po ujawnieniu nagrań, w których Kurski sugeruje synowi wpłatę 100 tys. zł z pominięciem przepisów o finansowaniu kampanii.
Sam Morawiecki sprawę skomentował wygenerowaną przez AI grafiką z orłem i chwytającym za serce hasłem: „Zjednoczeni wygrywamy, podzieleni przegrywamy”.
Cała awantura na X trwała jednak nieco ponad dobę. Już we wtorek wieczorem prezesowi udało się zebrać wszystkich, by zrobić upragnione family photo i jeszcze przed świętami pokazać wyborcom, że polityczna rodzina PiS nadal jest w komplecie.
„W związku ze śledztwem”
Ona jest czołową dziennikarką polityczną, on — uznanym reporterem śledczym. Prywatnie Dominika Długosz i Mariusz Gierszewski są małżeństwem z niemal 20-letnim stażem, a teraz łączą siły również jako współprowadzący podcast „W związku ze śledztwem”.
Nowe odcinki podcastu będą ukazywać się w każdy wtorkowy wieczór na stronie Newsweek.pl, w aplikacji Onet Audio, a także na kanałach Radia ZET i Newsweek Polska na YouTube.



