Ludzie mylą pożądanie z przyjemnością, ponieważ pożądanie czasami sprawia przyjemność. Kiedy już uświadomimy sobie, że może być ono również nieprzyjemne, zaczniemy rozumieć, że pożądanie i przyjemność to nie to samo oraz dlaczego to przyjemność jest tym, co naprawdę się liczy.
Przyjemność i pożądanie regulują dwa różne systemy w mózgu. Na poziomie emocjonalnego mózgu pożądanie określa się mianem „skłonności” lub „wyjątkowej pokusy” (incentive salience), a przyjemność określa się mianem „zadowolenia” lub „mechanizmu gratyfikacji” (hedonic impact).
„Skłonność” w mózgu to rozległa sieć obwodów związanych z dopaminą, która decyduje o tym, jak bardzo jesteśmy zmotywowani do dążenia do celu. Natomiast „zadowolenie” to zbiór „hedonistycznych receptorów”, poprzez które opioidy i endokannabinoidy regulują poziom przyjemności płynący z danego doznania.
Przyjemność to „Och, jakie to miłe!” i „Hurra!”.
Pożądanie brzmi: „Ooooo, co to takiego?” i „Chcę więcej!”.
Przyjemność to bezruch, delektowanie się tym, co dzieje się w danej chwili.
Pożądanie to ruch naprzód, dążenie do stworzenia czegoś, co obecnie nie istnieje.
Przyjemność to odczuwanie.
Pożądanie to dążenie do osiągnięcia celu.
W pewnym sensie przyjemność to satysfakcja, a pożądanie to jej brak, ponieważ przyjemność to czerpanie przyjemności doświadczenia, podczas gdy pożądanie to motywacja do pościgu za czymś, czego nie mamy.
Czasem pragniemy więcej tego, czego nie lubimy
To dwa odrębne (choć zachodzące na siebie) systemy nerwowe, powiązane z różnymi (choć przeplatającymi się) doznaniami. Z pewnością są ze sobą połączone, ale można pragnąć więcej czegoś, czego wcale nie lubimy, i można coś lubić, nie pragnąc tego więcej.
Weźmy pod uwagę „skłonność” związaną z ciągłym, wypranym z radości przeglądaniem mediów społecznościowych. Szukacie czegoś, czego nie potraficie nazwać, być może w nadziei na nagrodę w postaci znalezienia w końcu czegoś, co sprawi, że poczujecie się dobrze, a nawet czegoś, co potwierdzi wasze najgorsze obawy. Czegoś pragniecie. Nie sprawia wam to jednak przyjemności, po prostu poddajecie się pragnieniu dalszego szukania. To pożądanie pozbawione przyjemności.
Nuda, w swoim najbardziej niekomfortowym wydaniu, to „skłonność” bez „zadowolenia”. Wasze mózgi szukają czegoś, na czym mogłyby się skupić; czegoś, czym mogłyby się zająć. Tak wiele neuronów, kompletnie bezrobotnych! To zupełnie coś innego niż śnienie na jawie czy myślenie o niebieskich migdałach, kiedy po prostu pozwalamy naszym mózgom na wędrówkę po ścieżkach wyobraźni, co stanowi dla nich wystarczająco satysfakcjonujące zajęcie.
Pomyślmy o czymś zupełnie innym – o „zadowoleniu” związanym z otrzymaniem nieoczekiwanego prezentu. Moment otrzymania prezentu, jeszcze zanim go rozpakujecie, to przyjemność pozbawiona elementu pragnienia. To przyjemność płynąca ze świadomości, że ktoś o nas myśli.
Przyjemność obserwowania wspólnej radości osób, które darzysz sympatią, również polega na „zadowoleniu” bez „skłonności”. Załóżmy, że włożyliście pewien wysiłek w zorganizowanie imprezy, i oto wszyscy ludzie, których tak bardzo lubicie, śmieją się razem i bawią. Czujecie przyjemność. Zadowolenie. Dlatego, że coś, co zaplanowaliście, sprawia przyjemność osobom, które kochacie. Nie ma nawet znaczenia, że ta przyjemność była zaplanowana, a nie spontaniczna.
Na razie wszystko wydaje się proste.
Sprawę komplikuje problem odczuwania pożądania. Przyjemność – z definicji – to doznanie pozytywne. Pożądanie samo w sobie jest zasadniczo neutralne. To kontekst sprawia, że jest odczuwane jako coś pozytywnego lub negatywnego. Sądzę, że ludzie mylą pożądanie z przyjemnością, ponieważ pożądanie czasami sprawia przyjemność. Kiedy już uświadomimy sobie, że może być ono również nieprzyjemne, zaczniemy rozumieć, że pożądanie i przyjemność to nie to samo oraz dlaczego to przyjemność jest tym, co naprawdę się liczy.
Tak odczuwamy pożądanie seksualne
Oczekiwanie, pragnienie, tęsknota, żądza – to wszystko sposoby doświadczania pożądania, które mogą być odczuwane jako rozkoszne, a nawet ekstatyczne. Oczekiwanie, pragnienie, tęsknota i żądza mogą być jednak także frustrujące, irytujące, denerwujące. Pożądanie może być związane z nadzieją i optymizmem, ale może też objawiać się niepokojem i strachem.
To, czy pożądanie jest odczuwane jako przyjemne, zależy od kontekstu. Każda przyjemność zależy od kontekstu.
Jeśli doświadczyliście pożądania, przerwijcie na moment lekturę i przypomnijcie sobie chwilę, kiedy odczuwaliście je jako przyjemne. Prawdopodobnie obiekt waszego pożądania, niezależnie od tego, czy był to nowy kochanek, nowy gadżet czy pyszna przekąska, wydawał się w zasięgu ręki, może mieliście poczucie kontroli nad tym, czy dostaniecie to, czego pragniecie, być może wasze pożądanie miało oparcie w złożonej przez kogoś obietnicy, której spełnienia z radością oczekiwaliście.
Sądzę, że właśnie ta przyjemna wersja spontanicznego pożądania stanowi powód, dla którego ludzie nie dostrzegają różnicy między przyjemnością a pożądaniem, a także argument, który przekonuje nas, że tylko spontaniczne pożądanie jest czymś dobrym, właściwym i normalnym. Przecież jest czymś, co „łatwo” przyszło – a przynajmniej bez widocznego wysiłku – i było fajne.
Jednak spontaniczne pożądanie seksualne może być też okropne. Powiedzmy, że nie wiecie, jak zbliżyć się do obiektu waszego pożądania, jest on całkowicie poza waszym zasięgiem lub, co gorsza, aktywnie odrzuca i odpycha wasze awanse. W tym kontekście ciągłe pożądanie może się wam wydawać formą tortury.
Jeśli zaś kiedykolwiek bardzo chcieliście, żeby zachciało wam się seksu, doświadczyliście innego nieprzyjemnego aspektu pożądania. Wiele osób, które starają się uwolnić od „spontanicznego pożądania”, wie, jakim okropnym uczuciem jest pragnąć czegoś, czego nie można osiągnąć. Dlatego tak ważne jest, abyśmy pamiętali, że to responsywne pożądanie, a nie pożądanie spontaniczne, charakteryzuje dobry seks w długotrwałym związku. Jeśli lubicie seks, który uprawiacie, już robicie to dobrze i nie musicie dłużej poszukiwać spontanicznego pożądania.
Jeśli myślimy tylko o przyjemnych doświadczeniach pożądania, zaczynamy w końcu używać słów „przyjemność” i „pożądanie” mniej więcej zamiennie. Te pojęcia oznaczają jednak co innego – mówi nam o tym nauka. Jeśli zaś przyjemność jest pozytywnym doznaniem zawsze, a pożądanie tylko czasami, czy nie byłoby sensowne skupić się na przyjemności i pozwolić, aby pożądanie powstawało w kontekstach, które maksymalizują szanse, że będzie czymś przyjemnym?
Czy nadal martwicie się o spontaniczne pożądanie?
Gdybym chciała wywołać kontrowersje, stwierdziłabym, że problem z popędem seksualnym w ogóle nie istnieje, a wszystkie artykuły prasowe i opinie, poradniki i badania medyczne skupiające się na „leczeniu” słabego popędu nie mają najmniejszego znaczenia. „Lekarstwem” na słaby popęd jest przyjemność. Kiedy w centrum naszej definicji seksualnego dobrostanu umieścimy przyjemność, wyeliminujemy potrzebę martwienia się o pożądanie.
Nie jestem tu jednak po to, by wywoływać kontrowersje. Chcę sprawić, aby wasze życie seksualne było lepsze. Powiem więc tylko tyle: nie zamartwiajcie się pożądaniem. Jeśli niepokoi was słaby popęd partnera, spytajcie go o przyjemność. Jeśli martwicie się o wasz słaby popęd, porozmawiajcie ze swoim partnerem o przyjemności. W niniejszej książce znajdziecie wiele narzędzi, które ułatwią wam taką rozmowę. Pożądanie może być fajnym dodatkiem. Jest tak samo istotne jak równoczesny orgazm – to fajna sztuczka, ale wcale nie konieczna do satysfakcjonującego, długotrwałego pożycia seksualnego.
A jednak. W ramach mojej niezbyt naukowej ankiety przeprowadzonej wśród kilkuset nieznajomych osób, kilkoro z nich stwierdziło, że tym, czego potrzebują, jeśli chcą seksu, jest właśnie spontaniczność:
„Nienawidzę rozmawiać o seksie, zanim zacznę go uprawiać. Mam takie poczucie, że jeśli nie może się to wydarzyć naturalnie, to w jakimś sensie przestaje mi się chcieć.”
Uch, to straszne słowo: „naturalnie”.
Jeśli pomysł rozmowy o seksie lub zaplanowania jego uprawiania wydaje wam się „nienaturalny”, cześć, witamy! Zapraszam! Ta część książki ma na celu uświadomienie wam, że rozmowa o seksie może stłumić spontaniczne pożądanie, ale chciałabym również, abyście wzięli pod uwagę, że planowanie może być częścią przyjemności, a mówienie o seksie jest nie tylko naturalne – stanowi także jeden z elementów erotycznej więzi między partnerami.
Być może każde doświadczenie seksualne, które przydarzyło się wam w reakcji na spontaniczne pożądanie, było lepsze niż jakikolwiek „zaplanowany” seks. Czy jednak naprawdę nie planowaliście wcześniej tego wspaniałego „spontanicznego” seksu? Kiedy jesteście w nowym lub właśnie rozkwitającym związku, czy nie spędzacie przedtem czasu na marzeniach o gorącej randce, na planowaniu wspólnej kolacji lub przygody, na wymianie zalotnych SMS-ów, e-maili, na rozmowach telefonicznych, szeptach? Rozpalonemu i namiętnemu napaleniu związanemu z zakochaniem często towarzyszy wiele planów i przygotowań, a nawet uprzednich rozmów o seksie. Czy nie poświęcacie czasu na przygotowanie się do tego, na pielęgnację ciała, wybór ubrania i zadbanie o ładny zapach?
Czy to… „naturalne”?
Skąd bierze się mit, że „naturalny” seks rodzi się spontanicznie z wzajemnego napalenia, bez wcześniejszej rozmowy i planowania? To imperatyw pożądania, który opisałam na początku tego rozdziału. To właśnie on wmawia nam, że brak spontanicznego pragnienia oznacza, iż nie chcemy seksu „wystarczająco mocno”. Jeśli musimy go zaplanować, mamy problem.
Zastanówcie się jednak, jak wygląda nasze życie – jakie są nasze konteksty. Planujemy znaczną część każdego dnia, często z tygodniowym, a nawet miesięcznym wyprzedzeniem. Wypełniamy nasze grafiki pracą, szkołą, rodziną, przyjaciółmi i rozrywką. Faszerujemy nasze ciała stresem i poczuciem obowiązku wobec innych i siebie. Wymogi życia we współczesnym świecie, jakie sami sobie narzucamy, nie pozwalają nawet na kilka godzin naturalnego snu, a tym bardziej na nieplanowany, ale wzajemnie entuzjastyczny seks.
Chciałabym, aby ludzie, którzy uwielbiają spontaniczność, rozważyli możliwość, że ma ona mniejsze znaczenie niż przyjemność. W tym celu pragnę zwrócić waszą uwagę na prawdziwe zjawisko spontanicznego pożądania, które wyparowuje, gdy zaczynamy mówić o seksie. To się zdarza. Doświadczyłam tego… i chcę wam pokazać, jak niewielkie ma to znaczenie.
(…)
Wyobraźcie sobie niepożądane konsekwencje, jakich mogą doświadczyć osoby, które postępują zgodnie z imperatywem pożądania. Infekcja przenoszona drogą płciową, niechciana ciąża, zniszczona reputacja, zranienie czyichś uczuć, zranienie własnych uczuć – to tylko niektóre spośród realnych i ważnych konsekwencji, które zasługują na pierwszeństwo przed ochroną „spontaniczności”.
Wielu edukatorów seksualnych twierdzi, że tego rodzaju „przerywanie” seksu, aby porozmawiać o czymś takim jak kontrola urodzeń, zapobieganie chorobom przenoszonym drogą płciową lub inne sprawy związane z emocjonalnym lub fizycznym bezpieczeństwem, nie wpływa na pożądanie, i jestem przekonana, że w wypadku niektórych osób rzeczywiście tak jest. Jednak u innych ludzi, takich jak ja, może to mieć wpływ na pożądanie. Żaden problem, ponieważ tu nie chodzi o pożądanie. Najważniejsza jest przyjemność.
Nie oczekuję, że od razu mi uwierzycie. Wiem, nauczono was, że pożądanie jest niezwykle ważne. Stwierdzenie, że pożądanie nie ma znaczenia, może nawet wydawać się niepokojące lub problematyczne. Być może myślicie: „Ale, Emily, jak to: zamiast się martwić, że go nie chcemy, powinniśmy po prostu czerpać z seksu przyjemność? Mówisz, że mamy cieszyć się seksem, którego nie chcemy???”.
Wręcz przeciwnie! Mówię: wyobraźcie sobie świat, w którym każde z nas uprawia tylko taki seks, który sprawia nam przyjemność. A jeśli coś nie sprawia nam przyjemności, po prostu tego nie robimy! Nie robimy tego i – wbijcie to sobie do głowy – wcale się tym nie przejmujemy! Kiedy umieścimy przyjemność w centrum naszej definicji dobrostanu seksualnego, w ogóle nie rozpatrujemy możliwości, że moglibyśmy uprawiać seks, którego nie lubimy.
Fragment książki „Zróbmy to razem. Czyli jak zadbać o dobry seks w długoletnich związkach” Emily Nagoski (tłum. Arkadiusz Czerwiński) wydanej przez Wydawnictwo Buchmann. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.
Foto: Wydawnictwo Buchmann