Napisałem tę książkę, bo choć wydawało mi się, że trafiłem do lękowego piekła, to później zrozumiałem, że byłem zaledwie w jego przedsionku. Zareagowałem w porę, by znaleźć wyjście. Sięgnąłem po pomoc psychoterapeuty i psychiatry.

W kręgu moich znajomych zdrowie psychiczne nie jest tematem tabu. Przeciwnie, mam wrażenie, że po trzydziestce stało się dla nas jednym z ważniejszych tematów rozmowy. „Na terapię, w jakim nurcie chodzisz? A do kogo? Bierzesz leki? Jakie?” – takie pytania padają regularnie podczas spotkań towarzyskich. I nie budzą sprzeciwu, przeciwnie, pokazują otwartość i zapewniają o niej. Dlatego w razie trudności w życiu codziennym, na przykład z powodu lęku, naturalną decyzją wydaje się znalezienie specjalistycznej pomocy. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to perspektywa, która charakteryzuje wszystkich, niezależnie od płci, wieku czy miejsca zamieszkania. Wiem też jednak, że tendencja do unikania konsultacji psychiatrycznych czy psychologicznych powoli zanika.

Dane polskiego towarzystwa ubezpieczeniowego TU Zdrowie pokazują, że w 2022 roku liczba takich konsultacji wzrosła o jedną trzecią w porównaniu z rokiem poprzednim, a w porównaniu z przedpandemicznym rokiem 2019 – aż o dwieście czterdzieści procent. Z kolei z badań przeprowadzonych w Ogólnopolskim Panelu Badawczym „Ariadna” wynika, że niemal jedna czwarta dorosłych Polaków leczyła się psychiatrycznie lub korzystała ze wsparcia psychologicznego – znacznie częściej byli to mieszkańcy dużych miast niż wsi.

Te zmiany mają oczywiście związek z negatywnym wpływem pandemii na nasze zdrowie psychiczne, ale jednocześnie pokazują, że dostrzegamy problem i szukamy rozwiązań, nawet jeśli wydaje nam się to wstydliwe i niechętnie opowiemy o tym znajomym lub w pracy. Gdy udało mi się wyjść z przedsionka lękowego piekła, zastanawiałem się, co jest dalej. Jak piekło wygląda od środka? Co by się ze mną stało, gdybym nie zawalczył o własne zdrowie? Ta książka pozwoliła mi to sprawdzić. Zapytałem moich rozmówców. Ich historie to w większości historie właśnie ze środka. To głosy stamtąd, gdzie ja miałem szczęście – przynajmniej do tej pory – nie dotrzeć.

Nie dotrze tam wiele osób zmagających się z pewnym natężeniem lęku w swoim życiu, lecz nie tak dużym, wręcz ekstremalnym – jak moi rozmówcy. Choć akurat tego, dokąd zaprowadzą nas zaburzenia lękowe, nigdy nie wiemy. W psychologii panuje przekonanie, że skłonności do lęku można do pewnego stopnia odziedziczyć, lecz na ich rozwój olbrzymi wpływ mają też czynniki środowiskowe, czyli to, co nas w życiu spotka. A to już nie zależy od nas. Lękowi to nie jest poradnik, jak radzić sobie z lękiem. Nie jestem psychoterapeutą, lecz reporterem i zarazem osobą zmagającą się z lękiem. Owszem, spędziłem wiele godzin, czytając o zdrowiu psychicznym i zaburzeniach. Jednak nie zyskałem przez to żadnych kompetencji do tego, by oferować jakiekolwiek rady w tym zakresie.

Ta książka ma inny cel. Jej zadaniem jest zwrócenie uwagi na problem zaburzeń lękowych, które wyprzedziły dziś zaburzenia nastroju (czyli tę kategorię zaburzeń, która obejmuje też depresję) i przodują w statystykach. Oznacza to, że w samej Polsce dotykają kilka milionów osób. Ten fakt był dla mnie sporym zaskoczeniem. Z danych* wynika, że ponad dwa miliony sześćset tysięcy Polaków zmaga się z atakami paniki. A to niejedyny rodzaj zaburzeń lękowych. Ilu z nich wie, że to tak często występujący problem? Z rozmów, które przeprowadziłem, wynika, że niewielu. Wydaje im się, że są ze swoim problemem sami – i że nikt inny nie doświadcza tego, co oni. To oczywiście nieprawda. Jeśli więc Lękowi jako reportaż mają do odegrania istotną rolę społeczną – to mają nie tyle uczyć, jak sobie z lękiem poradzić, ile pokazać, że to problem występujący o wiele częściej, niż mogłoby się nam zdawać, a jednocześnie w debacie publicznej wciąż stosunkowo mało widoczny. Zdecydowanie mniej niż depresja, której poświęca się – i słusznie! – sporą część dyskusji o zdrowiu psychicznym. Ja sam przez wiele lat nie przywiązywałem wagi do mojego lęku. Do momentu kryzysowego, który zaburzył na jakiś czas moje normalne funkcjonowanie, zbliżałem się bardzo powoli. Na i tak duży poziom lęku uogólnionego, z którym żyję od zawsze, nałożyły się poważne zmiany w życiu prywatnym (prawdę mówiąc, w jednej chwili zmieniło się wszystko, począwszy od miejsca pracy, a skończywszy na przeprowadzce do innego miasta), pandemia, pierwszy dojrzały kryzys egzystencjalny i wiele trudnych pytań, a także wyjątkowo burzliwy i stresujący czas w pracy i toksyczni ludzie, z którymi w pewnym momencie przyszło mi pracować.

Zaczęło się niewinnie. Do tego stopnia, że przez myśl mi nie przeszło, że moja psychika płata mi figle. Na początku nie trafiłem więc do psychoterapeuty ani psychiatry, lecz do pulmonologa. Od kilku tygodni miewam duszności i chciałbym upewnić się, ż wszystko jest w porządku – poinformowa łem lekarza. – Szybko łapię zadyszkę, łykam powietrze, kiedy rozmawiam z kimś, oddycham tylko do połowy, jakbym miał za małą pojemność płuc. To bardzo niekomfortowe. Papierosy palę wyłącznie okazjonalnie, staram się prowadzić zdrowy tryb życia, ale przeszedłem niedawno covid, być może to jakaś pozostałość, tyle się o tym mówi.

Z gabinetu wyszedłem ze skierowaniem na spirometrię, rentgen klatki piersiowej i na wizytę u kardiologa. Wkrótce moja historia leczenia stała się bogatsza o wyniki obu tych badań, a także o EKG, holter, USG serca i opinię kardiologa: zdrów jak ryba. Wróciłem do pulmo nologa. – Może porozmawia pan z psychiatrą? – usłyszałem. – Pańskie wyniki są w porządku. Nie chciałem. Nie wiedziałem, co miałbym powiedzieć psychiatrze ani nawet od czego zacząć. Pozornie wydawało mi się, że w moim życiu wszystko jest, jak należy. A te duże i nieplanowane zmiany to przecież właściwie zmiany na dobre, poniekąd wynik wielu lat ciężkiej pracy, więc przyczyna musi tkwić gdzie indziej. Postanowiłem jednak skonsultować się z psychoterapeutą. – Bardzo rzadko zdarza się, żeby do prywatnego gabinetu terapeuty trafiał pacjent z rozpoznaniem zaburzeń lękowych – zauważa Renata Puk-Pietruszyńska, znajoma terapeutka z dwudziestoletnim doświadczeniem, którą poprosiłem o rozmowę. Zaznaczę, że nigdy nie byłem pacjentem Renaty, poznaliśmy się w innych okolicznościach, a nasza rozmowa była związana z książką.

– Zwykle pacjenci przychodzą, bo doświadczają jakichś trudności i potrzebują wsparcia – mówi Renata. – Z moich obserwacji wynika, że nadmiarowy lęk jest ważną częścią doświadczenia wielu z nich, często leży u podstaw tego, z czym się zmagają. Nawet gdy nikt jeszcze tego nie nazwał. A to nie jest proste, bo lęk ujawnia się na wiele sposobów. Niektórzy mówią, że nic szczególnego nie dzieje się w ich życiu, ale zdarza się, że w drodze do pracy ściska im się żołądek, mają duszności, wrażenie, że za chwilę zemdleją, albo tym podobne objawy. To raczej typowe objawy ataków paniki. Są też tacy, którzy mówią, że w zasadzie przez całe życie czuli jakiś rodzaj napięcia. Pewna kobieta dopiero po włączeniu leków przez psychiatrę pierwszy raz zobaczyła, że przebywanie między ludźmi, na przykład w sklepie, nie musi powodować w niej napięcia. Jej się wydawało, że takie napięcie jest normalne, bo czuła je od zawsze. Nawet jeśli pacjenci wiedzą, że emocją, którą czują, jest lęk, to rzadko mówią o tym wprost. – Dlaczego? – pytam. – Lęk kojarzony jest ze słabością – wyjaśnia Renata. – Dużo mówi się o depresji, więc łatwiej jest identyfikować się ze smutkiem, mówić o obniżonym nastroju, niż przyznać się do lęku. Bycie słabym jest niepopularne.

– To jak opowiadają o swoim problemie? – Zwykle wyrażają go przez opisywanie odczuć z ciała, takich jak duszności, wyższe tętno, przewlekłe napięciowe bóle głowy, dolegliwości brzuszne albo parcie na pęcherz. Szukają więc pomocy u kardiologa, neurologa, pulmonologa, a do psychiatry czy psychoterapeuty trafiają na końcu. „Przecież to kołatanie serca, dlaczego miałbym iść do psychiatry, skoro mam problem z układem krążenia?”, myślą sobie. Pamiętam pacjenta, który przez lata szukał pomocy u gastrologów, ponieważ obawiał się, że dostanie biegunki w miejscu publicznym, chociaż nigdy mu się to nie zdarzyło. Nie łączył tego z lękiem. Co więcej, żaden z lekarzy, którzy go leczyli, długo też nie wpadł na to, że te problemy mogą mieć podłoże psychiczne.

Na ten pomysł wpadł dopiero internista, który skierował go do psychiatry, a ten do terapeuty. – Jeżeli nie nauczyliśmy się przeżywać emocji ani ich wyrażać, to musiały znaleźć sobie jakiś sposób na ujście? – dopytuję. – Niewyrażone emocje nie wyparowują – odpowiada moja rozmówczyni. – Tłumione mogą gromadzić się w ciele. To istota tak zwanej somatyzacji, czyli zamiany emocji na różnego rodzaju doświadczenia, których człowiek doświadcza fizycznie. A lęk jest jedną z podstawowych emocji, która może dawać takie objawy.

Jedno chciałabym podkreślić: to nie jest tak, że pacjenci wymyślają sobie różne dolegliwości. Bo często słyszę o tym w takim kontekście. To jest prawdziwy ból, prawdziwe objawy. I to pokazuje siłę emocji, które – skumulowane – powodują bardzo silne fizyczne reakcje w ciele osoby, która ich doświadcza albo doświadczała, bo z reguły chodzi o emocje gromadzone latami Już od jakiegoś czasu myślałem o terapii. Był początek roku, a ja na fali noworocznych postanowień chciałem zrobić coś dla ciała, coś dla umysłu i coś dla duszy. Tym ostatnim mogła być terapia – choćby rozwojowo, niekoniecznie od razu doraźnie. Tak, żeby lepiej poznać siebie, podejmować świadome decyzje, rozpoznać pewne schematy, zmienić to, co mi przeszkadza. Decyzję o znalezieniu terapeuty odwlekałem jednak aż do wiosny. Nie chciałem trafić do przypadkowej osoby i jednocześnie nie miałem nikogo z polecenia. Nie wiedziałem też, że każdy kolejny tydzień to niewielki kroczek w stronę przedsionka piekła. Kompletnie nie czułem, że powoli wokół mnie robi się coraz goręcej. Zupełnie przypadkiem znajomy, kiedy dowiedział się o moim planie, podsunął mi numer telefonu do sprawdzonej terapeutki. Zapisałem się i zacząłem regularne, 30 cotygodniowe konsultacje w nurcie behawioralno-poznawczym. Terapia może być skutecznie dostosowana do indywidualnych problemów pacjenta oraz jego unikalnych potrzeb dzięki temu, że istnieje wiele nurtów. Każdy z nich cechuje odrębne źródło inspiracji i wiedzy teoretycznej, podejście do procesu terapeutycznego i pacjenta, które przekłada się na sposób prowadzenia sesji.

Terapia behawioralno-poznawcza jest jedną z najpopularniejszych i najlepiej przebadanych. Opiera się na przekonaniu, że wszystkie nasze zachowania są wyuczone w oparciu o indywidualne doświadczenia. Kluczową rolę w tym procesie odgrywają osobiste przekonania pacjenta (lub klienta – w psychoterapii oba te terminy są równoważne i stosowane naprzemiennie) oraz pamięć związana z doświadczeniami społecznymi danej osoby. Celem terapii behawioralno-poznawczej jest przede wszystkim rozpoznanie i zmiana niewłaściwych reakcji oraz wypracowanie nowych – bazujących na nowych sposobach myślenia, co zajmuje zwykle od dziesięciu do kilkudziesięciu godzinnych sesji. Uważa się, że terapia behawioralno-poznawcza (także w formie działań interwencyjnych) to jedna z bardziej skutecznych i powszechnie stosowanych metod leczenia zaburzeń lękowych. Co dokładnie oznacza sformułowanie „jedna z bardziej skutecznych terapii”? Że pomaga połowie pacjentów, a często mniej, wiele zależy od rodzaju zaburzeń lękowych. Pozostali muszą poszukać alternatywy. Możliwości mają sporo.

Terapia psychodynamiczna to właściwie uwspółcześnio a wersja nurtu psychoanalitycznego (jedynego, w którym wciąż stosuje się słowo „nerwica” w odniesieniu do za burzeń lękowych). Zakłada, że problemy pacjenta mają źródło w nierozwiązanym konflikcie z przeszłości, który wpływa na teraźniejszość. Z reguły to terapia długotermi nowa, trwająca nawet kilka lat. Choć nie zawsze – istnieją też psychodynamiczne terapie krótkoterminowe, stosujące odpowiednio dobrane metody pracy. Nieco inaczej na sprawę patrzą przedstawiciele podejścia humanistyczno-egzystencjalnego, jakim jest na przykład szkoła Gestalt. Zakłada ona, że człowiek stanowi złożoną całość, pewną figurę (stąd też nazwa tego nurtu, która pochodzi od niemieckiego słowa Gestalt – kształt, postać). Celem terapii w tym nurcie jest pokazanie pacjentowi, jak może wykorzystać wewnętrzną siłę i własny potencjał do rozwiązania problemów, z którymi się mierzy. Inaczej: dotarcie do tak zwanego wewnętrznego ja. Ponieważ to terapia długoterminowa (cotygodniowe sesje mogą trwać nawet latami), nieco rzadziej stosuje się ją w przypadku silnych zaburzeń lękowych, wymagających na ogół szybkiej interwencji. Może sprawdzić się natomiast w przypadku pacjentów, u których lękowe schematy wpływają na codzienne funkcjonowanie w perspektywie długofalowej i którzy chcą lepiej poznać źródło lęku, zrozumieć siebie i poprawić tym samym jakość swojego życia. Wspominam tylko najpopularniejsze nurty terapeutyczne. Pacjenci mają o wiele więcej możliwości i metod pracy, takich jak chociażby terapia schematów, terapia ericksonowska, terapia zorientowana na proces czy systemowa, w której uczestniczy kilka osób (mogą to być członkowie rodziny albo małżonkowie). Popularność zyskała w ostatnim czasie także tak zwana bioenergetyka, która skupia się na ciele, czy wreszcie terapia EMDR, stosowana szczególnie w przypadku stresu pourazowego. – Trudno powiedzieć, że jakiś nurt terapeutyczny jest lepszy od innego w przypadku zaburzeń lękowych – przestrzega Renata, bo jej zdaniem to raczej kwestia preferencji pacjenta. – Każdy z nurtów zakłada inny sposób pracy. Żeby terapia była skuteczna, pacjent musi czuć się komfortowo z metodami, które proponuje mu terapeuta. I, oczywiście, z samym terapeutą. Terapia to był wciąż dopiero początek mojej drogi. Pierwsze zapoznawcze sesje. Być może rozpoczęte w ostatniej chwili? Na efekty trzeba było jednak poczekać.

Fragment książki „Lękowi” Arkadiusza Lorenca wydanej przez Wydawnictwo Prószyński. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version