Kiedyś w czasie operacji doszło do masywnego krwawienia, jakiego w pojedynkę się nie opanuje. Rozejrzałem się, kto mógłby pomóc, a tam same trzęsące się ręce – Andrzej, dwie specjalności chirurgiczne i za sobą 10 lat picia.

Nie mogę go dobudzić. Proszę: „wstań, idziemy na obchód”. Nic. Żadnej reakcji, czasami coś mamrocze. Gdy jest sam na dyżurze, to pielęgniarkom, które próbują go ściągnąć do pacjentów, każe spierd****. Kiedyś wyszedł do pacjenta po sześciu godzinach – mówi Piotr, chirurg w szpitalu powiatowym, w 50–tys. miasteczku.

Opowiada o koledze z oddziału, który też – jak on – jest przed czterdziestką. Tak jak wszyscy przepracowany, bo poza dyżurami w szpitalu bierze też dodatkowe w pogotowiu. Ale to jego przysypianie nie wygląda na skutek zwykłego zmęczenia. – Raz jest ospały, za chwilę pobudzony i agresywny. Kiedyś, gdy miał przejąć po mnie dyżur, w ostatniej chwili zadzwonił, że nie przyjdzie, bo zapił. Co znaczy, że wciągnął kreskę – opowiada Piotr. I tłumaczy, że choć na oddziale mówi się, że ten zapił, tamten lubi wypić, to już często symboliczna nazwa uzależnienia. Sięga się po coś innego niż alkohol. Albo coś jeszcze poza alkoholem. Picie stało się niewystarczające i zbyt ryzykowne.

– Wypijesz, to pacjent poczuje, wezwie policję i po tobie. Zbyt łatwo można wpaść, więc albo od razu idzie się w narkotyki, które trudniej wykryć, albo bierze się leki, żeby zatrzeć to, że się wypiło – mówi Piotr.

Jest tajemnicą poliszynela, kto bierze, żeby zniwelować objawy picia. Na oddziale Piotra dotąd najczęściej ginął lek, który jest pochodną benzodiazepiny, ma silne działanie przeciwdrgawkowe, rozluźnia mięśnie, łagodzi objawy odstawienne. Lek ścisłego zarachowania, uzależniający, może wywoływać coś, co nazywa się pamięcią następczą – rodzaj amnezji, po której trudno się zorientować, co się dzieje, człowiek coś mówi i natychmiast zapomina o tym, co powiedział.

– Nikt nikogo nie złapał za rękę, ale wszyscy się domyślali, kto ten lek podbiera. Ordynator wziął go na rozmowę, powiedział, że nie obchodzi go, jak to zrobi, ale stan ma się zgadzać. W takich sytuacjach lekarz musi wypisać lek na siebie, wykupić i włożyć do kasetki.

Zdarza się też, że pobiera się więcej ze szpitalnej apteki i rozpisuje na pacjentów. W papierach jest informacja, że się podało, choć się nie podało.

– Kryje się lekarza i nigdzie nie zgłasza, że jest problem? – dopytuję.

– Powinniśmy zgłosić, że zginęły leki, ale wtedy wszyscy mielibyśmy problem. Rzuciłby się na nas nadzór farmaceutyczny, byłby chlew: kontrole, tłumaczenie się. Nikt tego nie potrzebuje. Zresztą problem się rozwiązał, ten lekarz po rozmowie z ordynatorem poinformował, że zmienia szpital.

– Pogubili się – mówi o lekarzach prof. Mariusz Jędrzejko, socjolog, terapeuta, od lat zajmuje się uzależnieniami i zachowaniami ryzykownymi. Często jego pacjentami są lekarze. A ostatnio lekarze – dzieci lekarzy. – Pójście na studia medyczne nie było ich planem, ale oczekiwaniem rodziców – mówi profesor.

Z ostatniego raportu samorządu lekarskiego „Diagnoza szpitalna 2023” wynika, że siedmiu na dziesięciu medyków najchętniej rzuciłoby pracę w szpitalu. Powszechne jest narzekanie na złe warunki, feudalną strukturę zarządzania, mobbing, obciążenie dyżurami, przemęczenie – co piąty pracuje przynajmniej 290 godzin miesięcznie.

– Gonią z jednego miejsca pracy do drugiego, po czym szybko do trzeciego. Twierdzą, że muszą. Nie, nie muszą – mówi prof. Jędrzejko. – Poddają się temu szaleństwu, bo chcą mieć więcej. Już im nie wystarcza dobry samochód, potrzebują luksusowego. Nie może być mieszkanie, musi być stumetrowy apartament w najlepszej dzielnicy. Biorą kredyty, których raty sięgają nawet 9-10 tys. zł. I nie wytrzymują tempa, które sobie narzucili. Próbują to jakoś odreagować, zaczyna się od drinka na rozluźnienie. Później są dwa, trzy drinki. Szybko się okazuje, że rozluźnienie to za mało. Potrzebna jest dopamina, energia, więc bierze się coś, żeby się podładować. Jest łatwy dostęp do leków, więc popijają leki. Albo kończy się na kresce – opowiada prof. Jędrzejko.

Kiedyś w czasie operacji doszło do masywnego krwawienia, jakiego w pojedynkę się nie opanuje. Rozejrzałem się, kto mógłby pomóc, a tam same trzęsące się ręce – Andrzej, dwie specjalności chirurgiczne i za sobą 10 lat picia.

– Wiedzą, co brać, żeby zadziałało, jeżeli rośnie tolerancja na jedną substancję, sięgają po drugą – dodaje Kuba Marcol z Ośrodka Psychoterapii Uzależnień Dezyderata w Rabce-Zdroju, do którego trafiają też lekarze. Dawniej średnia wieku sięgała 60 lat. Teraz najstarszy w ośrodku ma 41. Dawniej dominowało uzależnienie od alkoholu, niedawno mieli dwóch lekarzy po fentanylu. To narkotyk wielokrotnie silniejszy od morfiny, uzależnia szybciej niż heroina. W USA, gdzie co roku z powodu przedawkowania umiera 100 tys. osób, blisko trzy czwarte to ofiary fentanylu.

Jaka jest skala uzależnień lekarzy w Polsce? Nie wiadomo. W USA, gdzie regularnie sonduje się środowisko medyczne, po pandemii z lekarzami jest gorzej. Do ich problemów doszła trauma popandemiczna. Z badań Medscape wynika, że 23 proc. wpadła w stany depresyjne, z tego część ma już depresję kliniczną. Ponad połowa ma objawy wypalenia zawodowego. Część twierdzi, że rozładowuje napięcie, ćwicząc, ale co trzeci niezdrowo się objada, co czwarty pije. Coraz więcej sięga po narkotyki, leki. Jak podaje „The American Journal of Psychiatry”, uzależnienie od substancji psychoaktywnych dotyczy tam 15 proc. lekarzy, to więcej niż średnia w całej populacji. Medycy dostrzegają, że problem bierze się z łatwego dostępu do środków oraz przekonania, że w ten sposób wyleczą się z traumy, wypalenia i fizycznego bólu związanego z nadmiarem pracy.

– Ja ciągnę dyżury na energetykach. Bywało, że wypijałem 1,5 litra dziennie – mówi Piotr. Czasami jest tak wyczerpany i od stania przy stole operacyjnym tak bardzo boli go kręgosłup, że podłącza sobie kroplówkę z mieszanką elektrolitów i pyralginy. Co sobie podają inni nie wnika, ale lekarz pod kroplówką nikogo już nie dziwi. Mówi się to sławetne: widocznie zapił, niech się zregeneruje.

– Gdy na intensywną przywieźli chłopaka po przedawkowaniu, pomyślałem: kurczę, ale byłby wstyd, gdybym tak tu leżał jak on, nieprzytomny – mówi Michał (specjalizacja chirurgiczna). Przestraszyło go to, ale nie na tyle, by rzucić branie mefedronu do nosa. Pracuje w dwóch szpitalach – klinicznym i powiatowym, a więc na szczycie i na dole systemu.

– Praca siedem dni w tygodniu. Wtorki miałem najtrudniejsze, więc wciągałem, żeby mieć zapał. W środę ledwo żyłem, więc już myślałem, żeby znów wciągnąć i mieć więcej energii, a w piątek potrafiłem nawet ćpać całą noc, pocieszając się, że dam radę przetrwać sobotni dyżur – mówi Michał. Jak wziął, była euforia i chęć do pracy. A później zjazd. – Kompletne wyczerpanie, potworny ból głowy, krwawienie z nosa. Obiecywałem sobie, że ostatni raz, że przecież to jest nie do wytrzymania. I przez to moje ćpanie coś się mogło stać pacjentom. Po czym przychodziła myśl: przecież nikomu nic się nie stało. Dałeś radę! I znów brałem, żeby poczuć euforię, mieć zapał. Po czym znów był zjazd, po którym obiecywałem sobie, że nigdy więcej. Jednak czułem się tak źle, a sposób na to, żeby poczuć się lepiej był na wyciągnięcie ręki, więc pal licho, że pójdzie krew z nosa i znów będzie wszystko boleć – mówi Michał.

– Gdy zaczęły nam ginąć pochodne morfiny, ustaliłem, na czyim dyżurze. Lekarz oczywiście wypierał się. Aż pielęgniarka mi zgłosiła, że on nagle przy pacjencie się osunął. Myślała, że to zawał albo udar, a on zasnął. Gdy ocknął się, zaczął bredzić – opowiada Andrzej (dwie specjalności chirurgiczne i za sobą 10 lat picia). Tamten – jak się okazało – pił i brał leki narkotyczne.

– Kiedyś w czasie operacji doszło do masywnego krwawienia, jakiego w pojedynkę się nie opanuje. Rozejrzałem się, kto mógłby pomóc, a tam same trzęsące się ręce. Powiem szczerze: to mnie przeraziło. Ja w nerwach, oni w nerwach. Pacjent nam za chwilę może umrzeć. Udało się go uratować, odetchnąłem – opowiada Andrzej. – Na szczęście na stole nikt mi nie umarł – twierdzi, choć czasami upijał się tak, że się przewracał. – Spadłem ze schodów, złamałem osiem żeber – przyznaje. – Próbowałem się ograniczać, przechodzić z wódki na piwo, zaznaczać w kalendarzu dni, w których udało mi się nie wypić. Jednak były i takie, że piłem od rana. Dzwoniłem na oddział, że nie przyjadę, bo gardło mnie boli. Na początku chyba wierzyli. Później każdy taki telefon musiał budzić podejrzenie, ale wszyscy udawali, że nic złego się nie dzieje.

W ubiegłym roku w Radomiu 30-letnia lekarka zaczyna dyżur, mając 2,3 promila, koledzy nie pozwalają jej przyjąć żadnego pacjenta, a nawet zalogować się do systemu, biorą ją na badanie, szef wzywa policję. Inna radomska placówka: pijany 59-letni lekarz przyjmuje jakby nigdy nic, odsuwają go dopiero, gdy policję zawiadamia jedna z pacjentek. Kościerzyna, podobnie: stan lekarza (1,7 promila alkoholu we krwi) nie niepokoi współpracowników, reaguje pacjentka.

– Alkohol to temat żartów: „pamiętacie, ile ten potrafił wypić”, „a tamten, jak się upił!”. Mówi się, że zawsze wszyscy pili, a chirurdzy najbardziej. Problem się bagatelizuje. Narkotyki to temat tabu. Jednego i drugiego nie chce się dostrzegać na zasadzie: dopóki nie widzę, że ktoś ma problem, nie mam problemu – tłumaczy Michał, chirurg, którego uzależnienie musiało w końcu stać się widoczne, a jednak nie było żadnej reakcji.

– Wciąż istnieje przekonanie, że interwencja byłaby niepotrzebnym wtrącaniem się, kablowaniem, podłożeniem świni. To fatalny sposób myślenia, który prowadzi do tego, że wszyscy w miejscu pracy zaczynają się zachowywać jak współuzależniona rodzina. Dopóki coś strasznego się nie wydarzy, siedzą cicho, kryją, tym samym wspierają – mówi psychiatra Magdalena Flaga-Łuczkiewicz, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie. – Tymczasem ktoś od razu powinien powiedzieć: „Stary, widzę, że masz problem, wszyscy widzimy. Proponuję, żebyś wziął wolne, poszukał pomocy. Wróć do nas po terapii, będziemy czekać, bo cenimy cię i chcemy, żebyś z nami pracował”. Taki komunikat może zadziałać mobilizująco. Jeżeli nie, jest kolejny ruch: powiadomienie Okręgowej Izby Lekarskiej. Jej komisja oceni, czy lekarz jest w stanie pracować, czy powinien mieć zawieszone prawo wykonywania zawodu, bo może narażać pacjentów. Dla lekarza prawo wykonywania zawodu to część tożsamości, świętość. Niektórych dopiero groźba utraty tych świętości konfrontuje z problemem i sprawia, że podejmują skuteczne leczenie. Znam osoby, którym to uratowało życie – mówi Magdalena Flaga-Łuczkiewicz.

– Byłem już w takim stanie, że miałem dość, chciałem się zabić. Przychodziłem jeszcze do szpitala, ale robiłem już tylko bezwzględne minimum, żeby nie było gadania, że nic nie robię – mówi Michał. Uzależnienie od mefedronu sprawiało, że psychiczne doły były coraz głębsze. – Najpierw miałem żal, że nikt nie widzi, jak cierpię. Później było mi już wszystko jedno. Gówno mnie obchodziło, czy ktoś widzi, co się ze mną dzieje. Zacząłem gromadzić leki anestetyczne, po których nikt już nie mógłby mnie odratować.

Z raportów Medscape wynika, że co 10. lekarz w USA myśli o tym, by odebrać sobie życie. Mają dość chronicznego stresu, zmęczenia, przekraczania granic swoich możliwości. Gdy sobie nie radzą i wpadają w uzależnienie, nie szukają pomocy, unikają leczenia. Inteligencja niezbędna do wyuczenia się zawodu pozwala im bardzo długo stosować wyszukane techniki racjonalizowania.

W Polsce też trafiają na terapię późno. – Wtedy, gdy ich stan jest już bardzo ciężki – mówi prof. Jędrzejko. Boją się, że ktoś ich rozpozna i się wyda. Poza tym trzeba zniknąć z pracy na kilka tygodni. – Tłumaczą, że nie mogę sobie na to pozwolić, mają pacjentów, muszą przyjmować.

– Medycynę najczęściej wybierają osoby, które nie skupiają się na swoich potrzebach, chcą pomagać innym. Na studiach to przekonanie, że inni są ważniejsi, jest jeszcze wzmacniane – mówi Magdalena Flaga-Łuczkiewicz. Już wtedy rodzi się też przekonanie, że nie można sobie odpuszczać. – Program studiów jest tak wypełniony, że nie ma mowy o tym, by pozwolić sobie na odpoczynek albo żeby zachorować i wyłączyć się z zajęć na dwa czy trzy tygodnie. Przedmioty organizowane są blokami: dwa tygodnie jeden, dwa następne kolejny. Jeżeli ktoś z jednego bloku wypada, nie bardzo ma jak nadrobić i iść dalej ze swoim rocznikiem.

Nieważne, jak się czujesz, masz być na posterunku. Ten przekaz idzie za tobą, gdy już zaczynasz pracę i wraz z prawem wykonywania zawodu dostajesz prawo wypisywania recept, także sobie. – To rodzaj komunikatu: radź sobie. Jeżeli coś ci będzie dolegać, załatw to, wypisz sobie receptę. Masz leczyć i nie zawracać nikomu głowy swoimi problemami – mówi Magdalena Flaga-Łuczkiewicz.

– Był letni, ładny dzień, wyszedłem z dyżuru, miałem już leki, żeby się zabić – mówi Michał. Jedna rozmowa, która miała być pożegnaniem, sprawiła, że zamiast popełnić samobójstwo, napisał wniosek o urlop i trafił do ośrodka leczenia uzależnień. – Ta rozmowa nie była miła, to był szantaż. I wtedy byłem wściekły na tę osobę, ale uratowała mi życie.

Andrzeja uratowała pacjentka, która zobaczyła, że z panem doktorem jest coś mocno nie tak. – Poszła do dyrekcji na skargę. Uciekłem z gabinetu, wsiadłem w samochód, pojechałem do domu. Nie wiedziałem, co robić. Następnego dnia ultimatum dyrekcji: albo leczenie, albo wylatuję. Wybrałem leczenie – opowiada Andrzej. – Uzależnienie to ciężka choroba, ale po leczeniu można być zdrowszym niż przed zachorowaniem. Tylko trzeba dać sobie szansę i wytrwać, co nie jest łatwe. Wiele osób nie kończy leczenia, a część z tych, którzy wyszli, ma nawroty. To charakterystyczne dla uzależnień – mówi Flaga-Łuczkiewicz.

– Po wyjściu z ośrodka wracają do tego samego środowiska, tych samych obciążeń. Powtarzam każdemu, że musi zwolnić tempo – tłumaczy prof. Jędrzejko.

– Trzeba w nich torpedować odruch: teraz wszystkim zadośćuczynię. W terapii uświadamiają sobie skutki uzależnienia, mają poczucie winy i chcą po powrocie do pracy wykazać się, udowodnić tym, którzy ich kryli, że są wartościowi, lepsi, niż się wszystkim wydawało – mówi Kuba Marcol z Ośrodka Psychoterapii Uzależnień Dezyderata. – Trzeba ich hamować, tłumaczyć, że nie mogą znów doprowadzać się do skrajnego zmęczenia, bo to cierpienie sprawi, że znów będą szukać ulgi w alkoholu albo lekach. Ostatnio cztery miesiące pracował z chirurgiem, by ten nauczył się stawiać granice i przy ustalaniu grafiku brał tylko tyle dyżurów, ile będzie w stanie udźwignąć, a nie tyle, ile się oczekuje, że weźmie. – Ciągle powtarzam, że zdrowienie z uzależnienia nie jest takie trudne. Jedyne, co trzeba zrobić, to zmienić całe dotychczasowe życie — dodaje.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version