Przychodzą coraz młodsi pacjenci. Pytam, co ich stresuje. „Wszystko” – opowiada dr Maciej Klimarczyk, psychiatra i psychoterapeuta rozmawia Dawid Karpiuk
Newsweek: Co to jest lęk?
Dr Maciej Klimarczyk: To emocja, która mówi nam, że coś się dzieje zagrażającego, że musimy zmienić strategię postępowania, by uniknąć zagrożenia. Lęk jest analogią bólu, jeśli go odczuwamy, to znaczy, że nie jesteśmy w komfortowej sytuacji i trzeba podjąć jakieś działanie. Najprostszy przykład pokazujący funkcjonalność lęku jest taki: widzimy, że idzie lew. Czujemy lęk i uciekamy.
Czyli nie tak źle.
– Gdyby nie było lęku, nie byłoby świata. Lęk jest emocją pierwotną, zwierzęta też go czują. Zając ucieknie przed wilkiem i dzięki temu uratuje życie. Człowiek ucieknie przed katastrofą, nie wejdzie na ulicę między jadące samochody. To jest ewolucyjny sens tej emocji. Ona jest bardzo ważna. Tak samo, jak ból. Ktoś, kto nie czuje lęku albo bólu, nie pożyje długo. Czasem to są bodźce zewnętrzne, a czasem wewnętrzne – kłopoty z krążeniem, zawał serca. Coś się złego dzieje z organizmem. Lęk chroni przed niebezpieczeństwami. Wyrzut adrenaliny i natychmiastowa reakcja: ucieczka albo atak.
Jak często się zdarza, że przychodzi pacjent i mówi: nie mam już siły na ten lęk, proszę coś zrobić?
– Niemal codziennie. Ale tu musimy zrobić rozróżnienie na lęk nerwicowy i fizjologiczny. Lęk nerwicowy jest wtedy, kiedy ktoś odczuwa lęk, choć nie ma realnego zagrożenia. Jest nieuzasadniony albo nadmierny. Wtedy mówimy o zaburzeniu lękowym. Tego typu stany trzeba leczyć. Jeśli człowiek się tak czuje latami, to jest rujnujące dla całego organizmu. Wchodzą inne choroby: wrzody żołądka, choroby układu krążenia, jelito drażliwe i tak dalej. To się rozlewa na całe ciało. Ważne, by lęk rozumieć jako emocję ogólnoustrojową. To nie jest tylko nasza psychika. Lęk jest i w głowie, i w ciele. Nie wszyscy to rozumieją. Przychodzi pacjent i mówi: mam biegunki, mam przyspieszoną akcję serca, byłem u kardiologów, nikt mi nie pomógł. Całe ciało reaguje lękiem, czasem jest tak, że ludzie przychodzą nawet nie z powodu odczuwania lęku, tylko dlatego, że lekarze już załamują ręce i w końcu któryś powie: panie, idź pan do psychiatry.
A pacjent co?
– Nie wierzy. Jak to możliwe? Jaki lęk, ja mam problemy z sercem. Ludzie mają różny próg lęku. Są tacy, którzy się dobrze czują na wojnie. Rakiety lecą, a on sobie radzi, może nawet dosyć komfortowo. A są osoby, u których nawet drobne rzeczy powodują nadmierną reakcję. Te cechy są dziedziczone. Potem dochodzi wychowanie, np. to, jak nas nauczono radzić sobie z porażką. Czy porażka to koniec świata? Dla wielu osób tak. Jeśli ktoś miał na przykład lękową matkę i nauczył się odbierać świat tak jak ona, to na odziedziczony po niej obniżony próg lęku nałożył gorsze umiejętności radzenia sobie z tą emocją. A na to jeszcze nakładają się traumy. Komuś się przytrafiło coś strasznego, co na zawsze zasiało w nim nadmierny lęk.
Przychodzi do pana pacjent i mówi: „Doktorze, kazali mi do pana przyjść, ja mam co prawda kłopoty z ciśnieniem, ale robią ze mnie wariata”. Od czego pan zaczyna?
– Najpierw tłumaczę, że słowo „wariat” w medycynie nie istnieje. To nazwa potoczna i krzywdząca. Potem przechodzę do wywiadu. Jaki jest rodzaj tego lęku, czy on jest stały, czy napadowy, jakie są objawy, czy pacjent ma depresję, bo ona się bardzo często pojawia, kiedy ktoś latami żyje w lęku. A potem musimy się cofnąć do przeszłości. Jak to było pięć lat temu, czy był jakiś czynnik spustowy? Coś się stało? A może pacjent pali dużo marihuany, bo ona bywa takim czynnikiem.
Jak to?! Myślałem, że to jest lekarstwo.
– Jako lekarstwo marihuana jest przereklamowana. Za to może wywoływać lęk. Ale są inne rzeczy: może ktoś stracił pracę, coś się trudnego stało. Analizujemy to. A potem jest diagnoza, od której zależy dalsze leczenie. Co najmniej kilkanaście procent społeczeństwa spełnia kryteria diagnostyczne jakiegoś zaburzenia lękowego. To znaczy, że ten lęk jest już nadmierny. Do tego stopnia, że ludzie zaczynają gorzej funkcjonować, gorzej radzą sobie w swoich rolach: zawodowych, społecznych, rodzinnych.
Czyli epidemia.
– Jako lekarza nie interesuje mnie dokładna statystyka, czy to jest 15, czy 20 proc. społeczeństwa. Ja muszę wiedzieć, czy to jest powszechne, czy nie. Lęk jest. Bardzo. Lęk i depresja.
To coś mówi o świecie?
– I to sporo. Sto lat temu ludzie byli zapewne mniej zestresowani codziennym życiem. Dziś bodźce atakują nas z każdej strony, nie jesteśmy do tego przystosowani, reagujemy lękiem. Przychodzą coraz młodsi. Jestem psychiatrą dorosłych, ale nastolatków też przyjmujemy, bo inaczej nie mieliby gdzie iść. Czternastolatek to norma, w każdym tygodniu przychodzą. Mówią: stresuje mnie wszystko. Ale co? Szkoła. A w szkole co? Wszystko. Trzeba jakoś to „wszystko” rozkodować, ale to bywa bardzo trudne. To jest ta współczesność, o którą pan pyta. Mamy tyle bodźców, że nie dajemy rady ich przerobić. A większość z nich wzbudza lęk. Żyjemy w coraz większym chaosie, jesteśmy cały czas podpięci do telefonu, do maila. Życie zawodowe wchodzi nam w prywatne. Ludzie sprawdzają maile w nocy. A tam może być np. wiadomość od kierownika. I to taka, że potem już się nie da zasnąć.
Gdzie wyznaczyć granicę? Ile godzin w ciągu dnia człowiek może być superaktywny?
– Rada stara jak świat: najlepiej podzielić dobę na trzy części. Osiem godzin na sen, osiem na pracę, osiem na czas dla siebie. No i byłoby idealnie, gdybyśmy nie pracowali w weekendy. Ale to jest coraz rzadsze. Często zabieramy godziny ze snu. Jeśli zabierzemy godzinę, czyli pośpimy siedem – to jeszcze będzie OK. Ale to jest maksimum. Każda kolejna godzina snu mniej to już jest branie kredytu spłacanego zdrowiem. Ludzie zabierają też czas z odpoczynku. Mam wielu pacjentów, którzy tylko śpią i pracują. Żaden organizm nie jest z żelaza, prędzej czy później zacznie dawać sygnały. Zwykle najpierw psychiczne: lęk, depresja, bezsenność. Jeśli pacjenci zbyt długo lekceważą te sygnały, to mówię: za pięć lat wyląduje pan na OIOM-ie z zawałem serca.
Zatrzymajmy się przy tych sygnałach psychicznych. Za dużo pracuję, za mało śpię i nie umiem odpoczywać. Organizm funduje mi depresję, lęki, to biorę leki i jadę dalej. Źle?
– Źle. To tak, jakby pan jadł bardzo tłusto, ale brał leki na cholesterol i na wątrobę i żył w przekonaniu, że wszystko będzie OK. Tabletka nie zastąpi dbania o siebie. Lek jest po to, żeby wyleczył, na początku pomoże, ale potem jego działanie będzie słabło. Wydaje nam się, że możemy zastąpić naturę cywilizacją. Że skoro cywilizacja daje nam różne narzędzia, to natura może się nie liczyć. Nic bardziej mylnego. Musimy dbać o naszą biologię, cywilizacja może nam w tym dbaniu pomóc i tyle. Jeśli ktoś nie dba o rytm dobowy, to tabletka pomoże tylko przez jakiś czas.
Ludzie zbyt długo ignorują lęk, próbują nauczyć się z nim żyć, próbują go uśmierzyć
Teraz już mnie pan zaczyna serio martwić. Nie znam wielu osób o ustalonym rytmie dnia.
– No właśnie. I zwiększa się ilość zaburzeń. Bardzo lubię podawać za przykład nietoperze. Mają odwrotny rytm dobowy, latają w nocy, a w dzień śpią. Gdybyśmy teraz kazali im latać w dzień, toby padły. Z człowiekiem to zajmie trochę dłużej, ale jeśli nie będzie dbał o rytm dobowy, o dobre prowadzenie się, o relaks, to zacznie chorować. To są podstawy, dopiero potem jest farmakologia, jeśli jest potrzebna.
Mój pies ma doskonały rytm. Nie ma zegarka, a dokładnie wie, kiedy ma zjeść, wyjść na spacer i kiedy mu się wyłącza bateria.
– Bo on nie jest zepsuty przez cywilizację. Powinniśmy mieć tak samo, tyle że mamy za dużo zabawek i nieustannie chcemy się nimi bawić. Ja te rzeczy powtarzam każdego dnia moim pacjentom, do znudzenia. A oni mi mówią: ja to wszystko wiem. Ale robią inaczej. Do czasu. W końcu większość osób wprowadza zmiany, wszystko zależy od tego, jak mocno kogoś trzasnęło. Średnio, bardzo czy bardzo bardzo.
A bardzo bardzo to jest jak?
– Głęboka depresja, próba samobójcza, narkotyki, zawał serca. Udar mózgu. Pytam pacjentów, jakie mają formy rekreacji. Co lubią, jakie mają pasje. „Nie mam czasu”. „Pracuję, potem są dzieci, potem coś”. Zadaniem psychiatrów jest też wskazanie na to, że zdrowie zaczyna się od naszego prowadzenia się.
A nie da się tego jakoś poustawiać? Cały tydzień pracuję, w piątek może zabaluję, ale za to zdrowo jem, chodzę na treningi, na terapię i biorę pigułkę na smutek i lęk. OK?
– No i gdzie ma pan czas na relaks? Dobrze, że chociaż trening jest. Ludzie mówią, że nie mają czasu, bo trzy prace, bo biznesy. OK, leczymy, ale coś z tym funkcjonowaniem trzeba zrobić, bo ono samo z siebie generuje lęk, depresję, do tego dochodzi samotność, konflikty w relacjach. Pytam pacjenta: kiedy pan zaprosił żonę na randkę? „Panie, o czym pan mówi, jakie randki”. Ludzie nie umieją odpoczywać. „Ja się mogę zająć praniem, sprzątaniem, coś przy samochodzie zrobię, ale odpoczywać nie umiem. Nie moja bajka”.
Moja też nie. Co robimy?
– Trzeba się tego nauczyć. Wiele osób miało tę umiejętność, ale w którymś momencie ją zatraciły. Często nieumiejętność odpoczywania wynika z wychowania. Wielu rodziców mówi: najpierw obowiązki. Lekcje odrób, poucz się. Jakby przyjemność była grzeszkiem albo czymś nieważnym. Małe dzieci trzeba uczyć zabawy, wyluzowywania się, rekreacji. Bo potem wyrośnie dorosły, który powie: ja nie wiem, co to jest przyjemność, ja nie umiem odpoczywać, ja się muszę wiecznie czymś zajmować. A jak już będzie miał dość, to pójdzie do knajpy. Spożycie alkoholu od czasu pandemii wzrosło ogromnie. Taka rozrywka jest równią pochyłą. Im większe spożycie alkoholu, tym więcej zaburzeń lękowych, depresji. A jeśli to potrwa parę lat, dochodzą uzależnienia, czasem psychozy, omamy. Ja nie mam nic przeciwko imprezie, na której się poleje alkohol. Chodzi o to, żeby to nie była jedyna forma relaksu. Jeśli ktoś żyje w ten sposób, że w tygodniu dużo pracy, dużo stresu, a w weekend duża impreza – a takich osób jest coraz więcej – to ten ktoś jest potencjalnym pacjentem psychiatrycznym. Może nie dziś, może nie jutro, ale spotkamy się.
Nic nie zastąpi dobrego prowadzenia się, to jest podstawa. Z każdą chorobą jest to samo. Tyle że np. w kardiologii jest o tyle prościej, że zrobimy badania i one nam częściej pokażą, co się dzieje. Ktoś zrobi badanie krwi, wyjdzie mu cholesterol 300, a norma jest 190, przestraszy się i powie: cholera, muszę coś zmienić. W psychiatrii to jest bardziej skomplikowane. Badanie nie pokazuje, że za chwilę coś się stanie. Badania często są dobre, u młodych ludzi – idealne. A człowiek czuje się źle, coraz gorzej. Walczysz z lękiem? Zmień swoje prowadzenie się albo przynajmniej miej świadomość, jakie błędy popełniasz. Ktoś mówi: niemożliwe, najbliższe dwa lata muszę pracować na dwie zmiany, bo mam szansę na lepszą karierę, bo muszę więcej zarobić, bo to, bo tamto. No dobra, to leczymy, co się da.
Ludzie mówią: żyję na kredyt. Zwolnię za parę lat.
– No tak, ale kredyt trzeba będzie spłacić. Przyjdzie rachunek, czasem trzeba go zapłacić zdrowiem. Ja nie jestem specjalistą od życia innych ludzi, tylko od zdrowia psychicznego. Mówię tylko, że czasem ten rachunek jest tak wysoki, że wymusza zmiany. Ludzie zbyt długo ignorują lęk, próbują nauczyć się z nim żyć, próbują go uśmierzyć. Zapominają, że lęk to jest emocja, która powinna trwać chwilę i być wskazówką: zrób coś. Nie zniknie sam z siebie, nie da się z nim negocjować. W końcu zrujnuje nam życie.