Prokuratura chce dopaść Mariusza Błaszczaka za ujawnienie planów wojskowych na potrzeby kampanii Prawa i Sprawiedliwości. Ściganie Błaszczaka paradoksalnie opłaca się i obozowi rządzącemu, i Nowogrodzkiej. W samego Błaszczaka politycznie mocniej bije inna kompromitacja.
W 2023 r. Prawo i Sprawiedliwość rzuciło do walki o wyborcze zwycięstwo wszystko, co miało. Nawet wojsko – były słynne pikniki wojskowe z żołnierzami i politykami PiS, ale także tajne wojskowe plany, które Błaszczak zastał odziedziczone po rządach Platformy Obywatelskiej i PSL (2007-15). Błaszczak i jego ludzie fedrowali w nich, aby znaleźć amunicję na czas kampanii. I ją znalazł. Odtajnił fragmenty Planu Użycia Sił Zbrojnych RP WARTA-00101.
Prokuratura chce mu stawiać zarzut przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków, bo choć Błaszczak mógł odtajniać plany wojskowe, to musiał – a wedle śledczych tego nie zrobił – uzyskać zgodę od szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Za ten czyn grozić może mu kara do pięciu lat więzienia.
Błaszczak wojował „linią Tuska”
Dokument z 2011 r. zawierał plany obrony przed ewentualnym atakiem Rosji. Za pomocą wyimków z tych planów PiS wykuło narrację o „linii Tuska”. Teza była taka, że rząd PO zamierzał niemal bez walki oddać Rosjanom całą wschodnią Polskę do linii Wisły. Nie miało to wiele wspólnego z rzeczywistością (chodziło o jeden z wariantów planu obrony do wykorzystania w sytuacji, gdyby Polska miała początkowo odpierać agresję sama), ale hasło „linia Tuska” było powtarzane przez PiS w kampanii jak mantra. A że wschodnia Polska to bastiony PiS, to Nowogrodzka i sam Błaszczak mieli nadzieję, że w ten sposób zmobilizują zniechęcający się do PiS elektorat.
– Dokumenty dobitnie pokazują, że Lublin, Rzeszów i Łomża mogły być polską Buczą. Prawo i Sprawiedliwość to zmieniło i będzie broniło każdego skrawka Polski – tak wówczas grzmiał Błaszczak.
Poległ, ale poszedł w bój. To się dla Kaczyńskiego liczy
Co prawda Błaszczakowi się to nie udało, ale walczył. A to się w oczach Jarosława Kaczyńskiego liczy: poszedł w bój, poległ, nie zdezerterował. Oczywiste wówczas było, że w przypadku zmiany władzy Błaszczak może być ścigany przez prokuraturę za odtajnienie fragmentów planów wojskowych na potrzeby kampanii. To się teraz dzieje.
Sam Mariusz Błaszczak nie stracha się, ale wypina pierś po ordery. Nie te państwowe, ale partyjne. Walcząc o PiS, naraził siebie. Jarosław Kaczyński tego nie zapomina. Nie jemu jedynemu: dla realizacji woli prezesa, choć nie dla dobra partii, w 2020 r. Jacek Sasin parł do wyborów kopertowych – do dziś jest obiektem żartów i może odpowiadać karnie, nawet jeśli przezornie nie podpisywał żadnych papierów. Wówczas prezes PiS nabrał szacunku dla Sasina, bo Sasin na rozkaz poszedł w bój, nawet jeśli w nim potem poległ.
Kapitał lojalności i posłuszeństwa jest w PiS jednym z najcenniejszych. Błaszczak innych kapitałów posiada niewiele, ale przynajmniej w tym jednym jest niedościgniony.
Co paradoksalne, na ściganiu Błaszczaka za ujawnienie planów obronnych sprzed kilkunastu lat korzystają obie strony. I PiS, i PO. Nowogrodzka – a już zwłaszcza Błaszczak mówiący, że dziś podjąłby identyczną decyzję – obnosi się, z tym że władza ściga za ujawnianie tajemnic poprzednich rządów PO.
A obóz rządzący może – we w sumie dość prostej sprawie – ścigać człowieka nr 2 w PiS.
W Błaszczaka najmocniej uderza rosyjska rakieta
To, co by w Błaszczaka mogło uderzyć realnie, to ściganie go za partactwo, którego się dopuścił jako minister obrony narodowej w sprawie rosyjskiej rakiety, która rozbiła pod Bydgoszczą. Przeleciała ona pół kraju, a potencjalnie mogła przenosić nawet ładunek jądrowy. Totalna nieudolność ministra i po prostu kłamstwa ws. tej rakiety, a potem próba zrzucenia winy na dwóch najważniejszych generałów, publiczne domaganie się ich dymisji – to wszystko kompromituje Błaszczaka.
Nawet jeśli trudno go ścigać za to na gruncie karnym, to politycznie jest to największa skaza na nim jako szefie MON.