Domy zapalają się jeden po drugim, ale kamienica przy Lesznie 18, gdzie organizacja Oneg Szabat próbowała ocalić świat żydowski od zapomnienia, przez parę dni będzie jeszcze dawała schronienie powstańcom z getta.
Wiosną 1943 r. Emanuel Ringelblum, historyk, działacz społeczny i współzałożyciel organizacji Oneg Szabat [Radość soboty], ukrywa się po stronie „aryjskiej”. Często jednak szmugluje się do getta, gdzie wciąż próbują działać jego przyjaciele. 19 kwietnia chce wrócić do kryjówki na warszawskiej Ochocie, do żony i syna, ale w getcie wybucha powstanie. Po kolei giną przyjaciele Ringelbluma, którzy razem z nim tworzyli archiwum getta warszawskiego.
Karabin na wieszaku
Lokal ma dwa pokoje i kuchnię, mieści się przy Świętojerskiej 32, zaledwie trzy piętra nad „wachą” niemieckiego Werkschutzu. Dniem i nocą przebywa tam dziesięć osób zdecydowanych na wszystko. Bojowcy nie wchodzą do budynku przez bramę. Wejście prowadzi przez strychy sąsiednich kamienic, do drzwi trzeba pukać w określony sposób. Trzy żołnierki ŻOB-u [Żydowska Organizacja Bojowa – red.] zajmują się nie tylko przygotowywaniem jedzenia, ale też przenoszą komunikaty pomiędzy jednostkami usytuowanymi w czterech różnych miejscach.
Emanuel Ringelblum, który odwiedza „koszary” ŻOB-u gdzieś w połowie kwietnia, jest zachwycony panującymi tam porządkiem i dyscypliną.
Kulisy pałacu
Foto: Newsweek
Mniej więcej w tym samym czasie zostaje zaproszony także do siedziby Żydowskiego Związku Wojskowego, na Muranowską 7. Tu bojowcy rozlokowali się w sześciopokojowym mieszkaniu na pierwszym piętrze. W gabinecie kierownictwa zainstalowano „pierwszorzędne radio”, obok stoi maszyna do pisania. Ringelblum podziwia arsenał, który ŻZW udało się zgromadzić. „W dużych salach były rozwieszone na wieszakach rozmaite rodzaje broni, a więc karabiny maszynowe ręczne, karabiny, rewolwery najrozmaitszego rodzaju, granaty ręczne, torby z amunicją, mundury niemieckie…”.
W pomieszczeniach panuje ruch jak w prawdziwym sztabie armii – konstatuje Ringelblum. Stąd płyną rozkazy dla bojowców przechodzących szkolenie w różnych punktach, tu są przyjmowane raporty o tym, czy danej grupie udało się ściągnąć od jednego albo drugiego bogacza pieniądze na broń.
„W czasie mojej obecności dokonano u byłego oficera armii polskiej zakupu broni na ćwierć miliona złotych, na co dano zaliczkę 50 tysięcy złotych, zakupiono dwa karabiny maszynowe po 40 tysięcy złotych każdy, większą ilość granatów ręcznych i bomb. Na moje pytanie, dlaczego lokal nie jest zakonspirowany, odpowiedziano mi, że nie ma obawy zdrady ze strony własnych adherentów, gdyby zaś zabłądził tam niepożądany przybysz, np. żandarm – żywy stamtąd nie wyjdzie”.
Ringelblum zauważa, że podczas jego wizyty kierownictwo ŻZW nawet na moment nie rozstaje się z bronią. Rewolwery mają wciąż zatknięte za paski spodni.
O pistolety jednak trudno, więc pozostałe grupy chętne do walki zbierają noże, siekiery, młoty. Jest święto Paschy, ale jak kiedyś sederowym winem – tak teraz napełniają flaszki płynem zapalającym. Wróg przecież może przystąpić do ataku w każdej chwili.
Ringelblum dosyć często opuszcza „Krysię” [bunkier przy ulicy Grójeckiej – red.] i odwiedza getto. Martwi się o losy archiwum i przyszłość współtowarzyszy. 18 kwietnia idzie tam po raz kolejny, żeby pomóc wyjść za mury Natanowi Smolarowi, dawnemu dyrektorowi szkoły przy Nowolipkach 68.
Spotyka się ze Smolarem i Lichtensztajnem w szopie Brauera przy Nalewkach, gdzie są naprawiane niemieckie hełmy i mundury. Żaden z konspiratorów tej nocy nie wróci do domu. Pożegnają się dopiero następnego dnia, szarym świtem.
„Towarzysze Smolar i Lichtensztajn – pisze potem Ringelblum – postanowili przekraść się do szopu Hallmanna. Co się z nimi po drodze stało, nikt nie wie. Zapewne nie dotarli do Nowolipek 68, gdyż co krok stały posterunki żandarmerii, SS i Ukraińców. Zostali prawdopodobnie zabici po drodze, jak tysiące innych Żydów warszawskich”.
Bo tego dnia, 19 kwietnia 1943 r., Niemcy rozpoczynają ostateczną likwidację getta warszawskiego, ale – ku swojemu zaskoczeniu – napotykają zbrojny opór organizacji bojowych.
Rozpoczyna się powstanie.
Naprzeciw sześciu tysięcy niemieckich esesmanów, ukraińskich, litewskich i łotewskich formacji pomocniczych, żołnierzy Wehrmachtu i policjantów wyposażonych w broń maszynową, czołgi i miotacze ognia staje około tysiąca żydowskich bojowców – kobiet i mężczyzn, którzy mają do dyspozycji parę karabinów, trochę pistoletów, noże, butelki z benzyną i jedno marzenie – żeby umrzeć z honorem. Ale też, jak przyzna po latach Izrael Gutman, choć wtedy nikt nie mówi tego głośno, liczą jednak, że przeżyją. Że walka jest drogą ratunku. Bo czy Niemcy nie odstąpili od swoich planów, gdy Żydzi zbuntowali się w styczniu?
Bliscy obłędu
Ringelblum obserwuje z czwartego piętra budynku przy ulicy Nalewki 32 walki ŻZW na ulicy Muranowskiej. Widzi powiewające na dachach flagi żydowskie i polskie, które po południu Niemcom udaje się zerwać i w glorii zwycięstwa przekazać Komendzie Służby Porządkowej. Próbuje się przedostać na stronę „aryjską”, ale zostaje złapany i jakieś trzy dni później razem z pracownikami szopu Fritza Schultza odesłany do niemieckiego obozu pracy w Trawnikach.
Nieco więcej wiadomo o losach Hersza Wassera.
19 kwietnia, w poniedziałek, gdy na terenie getta centralnego rozpoczyna się bój „grupy straceńców i desperatów o honor”, Hersz Wasser i Pola Elster, żołnierka ŻOB-u (…), przebywają na terenie szopu Toebbensa, w rejonie Wałowej, Świętojerskiej, Franciszkańskiej i Bonifraterskiej. Następnego dnia, gdy wchodzi tam niemiecki oddział, eksploduje mina podłożona przez żydowskich bojowców. Dzień później następuje odwet. Na blok spadają setki pocisków. Hersz i Pola siedzą ukryci w piwnicy przy Świętojerskiej 32, ale schron zaczyna wypełniać dym, więc wyczołgują się przez okno. Około północy, słaniając się na nogach, znajdują wreszcie przejście na strych domu przy Świętojerskiej 30, do punktu ratowniczego, który obsługuje grupa wolontariuszy. Dostają tam zupę, mięso i herbatę, dzięki czemu stają trochę na nogi, ale następnego dnia pożar opanowuje kolejne domy i ich życie znowu jest zagrożone.
„Ludzie byli bliscy obłędu – napisze potem Wasser. – Niektórzy zaczęli tańczyć, krzyczeć, rzucać się na otaczających płonące domy Niemców. Oszaleli. W powietrzu unosiła się ostra woń palącego się mięsa ludzkiego. Ludzie odmawiali modlitwy za umarłych”.
Hersz i Pola uciekają więc przed siebie. Pokonują dziury w zasiekach, biegną przez strychy i dachy, koczują przez chwilę na jednym z podwórzy, słuchają świstu kul i huku wybuchów, wreszcie przy Franciszkańskiej 39 trafiają na kolejny schron. Dogorywa w nim dwóch mężczyzn zatrutych dymem. Następna bomba, która wpada do środka, powoduje, że większość ukrywających się wychodzi na zewnątrz, żeby się nie udusić. Ale Hersz, Pola i parę innych osób chowają się w małym korytarzyku, a gdy robi się cicho, podnoszą klapę bunkra i wpuszczają do środka trochę powietrza. Wieczorem jednak Niemcy wracają i do wnętrza wchodzą wysłani na zwiady Ukraińcy. Szukają broni, ale znajdują tylko ledwo żywych ludzi, którym konfiskują grzebyk i lusterko. Złapani zostają ustawieni twarzami do ściany.
„Oświadczyłem Niemcowi – notuje Wasser – że jeśli ma mnie rozstrzelać, to niech to uczyni jak najszybciej i może tego dokonać z równym powodzeniem przez strzelenie w skroń. Odpowiedział, że dla nas mają coś lepszego. Umschlagplatz. Z rękami wzniesionymi ku górze pod eskortą dwóch Ukraińców [sic!] udała się nasza grupa na Stawki, na plac przeładunkowy, do królestwa śmierci”.
Następnego dnia Wasser jest świadkiem rozstrzelania szefostwa Judenratu – Lichtenbauma, Wielikowskiego, Szereszewskiego. Gorączkowo szukają z Polą drogi ucieczki, ale daremnie. Umschlagplatz robi wrażenie warownej twierdzy.
Mężczyźni i kobiety zostają rozdzieleni. Wasser trafia do wagonu, który ma jechać do Poniatowej. Pola, w grupie kobiet, teoretycznie do Trawnik. Pociąg do Poniatowej rusza przed północą. Tuż za stacją Otwock Wasser wyskakuje z wagonu i w ciemności, nie zwracając uwagi na ból nogi, rozpoczyna wędrówkę. „O piątej rano przybyłem do Karczewa. Spotkałem polskich kolejarzy. Opowiedziałem im swoje przeżycia. Gorąco się mną zaopiekowali. Przy ich wydatnej pomocy przybyłem do Warszawy” – napisze w relacji, którą przekaże Adolfowi Bermanowi, a ten prześle ją do Londynu przez Delegaturę Rządu na Kraj.
Pola początkowo nie wie, dokąd wiozą jej transport. Pierwszy przystanek jest na Majdanku, ale potem Bermanowie będą ją ratować z obozu w Poniatowej.
„Zginą jak psy bezdomne”
Pomoc ze strony AK, na którą liczyli Żydzi, nie nadeszła. Broni bojowcy ŻOB-u dostaną niewiele – w „homeopatycznych ilościach”, skwituje kąśliwie Ringelblum.
Zdani są więc tylko na siebie. Walczą zaciekle przez kilka dni, ale potem już tylko się bronią. Anielewicz powiedział kiedyś Ringelblumowi, że ma świadomość nierównej walki, że ani on, ani jego bojowcy nie przeżyją walki, że „zginą jak psy bezdomne” i nikt nie będzie nawet znał miejsca ich wiecznego spoczynku. I dzieje się to, co przewidział, z niewielkim tylko wyjątkiem. Mordechaj Anielewicz ginie 8 maja razem ze swoją dziewczyną Mirą Fuchrer i 120 innymi bojowcami w schronie przy ulicy Miłej. Prawdopodobnie dokonują zbiorowego samobójstwa, gdy Niemcy odkrywają niemal wszystkie wejścia do schronu i wpuszczają do środka gaz. Ich ciała zostaną tam na zawsze. Miejsce wiecznego spoczynku Anielewicza i jego towarzyszy jest więc znane. Schron przy Miłej 18 nigdy nie będzie ekshumowany, pozostanie zbiorową mogiłą, celem pielgrzymek dla tych, którzy chcą pamiętać.
Domy zapalają się jeden po drugim. Płoną Franciszkańska i Miła. Gęsia i Muranowska. Nowolipki, Nalewki, Krochmalna. Płoną ulice eleganckie, gdzie panoszyli się bogaci fabrykanci, i biedne, gdzie nie zapuszczały się samochody. Płoną te, na których wychowali się przyszli nobliści, i te, na których rządził tyfus. A wśród nich główna arteria Dzielnicy Północnej, wiecznie zajęta i zabiegana ulica Leszno. Ale kamienica pod numerem 18, gdzie rozpoczęła działalność organizacja Oneg Szabat, która próbowała ocalić świat żydowski od zapomnienia, wciąż stoi. Przez parę dni będzie jeszcze dawać schronienie powstańcom z getta. Jej kres nadejdzie dopiero po powstaniu warszawskim.
Przez kilka dni po śmierci Anielewicza walki toczą jeszcze pojedyncze grupy powstańców. W końcu 16 maja Jürgen Stroop każe wysadzić Wielką Synagogę przy ulicy Tłomackie i melduje swoim przełożonym, że powstanie w getcie warszawskim zostało stłumione.
Niemal bezbronni Żydzi opierali się Niemcom przez 28 dni.
Rydzewski żyje
Przyjaciele i rodzina Ringelbluma po „aryjskiej” stronie nie mają pojęcia, gdzie jest Emanuel. Judyta posiwiała z obawy o jego życie. Dopiero w lipcu na jeden z warszawskich adresów Żegoty nadejdzie kartka pocztowa z wiadomością, że Edward Rydzewski (pseudonim Ringelbluma) znajduje się w Trawnikach.
Jak wyglądało aresztowanie i transport do Trawnik, będzie wspominał niejaki Norbert Sznajder, deportowany z getta w tym samym czasie:
„Przeprowadzili nas na Umschlagplatz pieszo i furmankami. Przedostaliśmy się przez getto, które płonęło ze wszystkich prawie stron tak, że zmuszeni byliśmy zasłaniać sobie twarze od płomieni, które nas otaczały, rękoma i noszoną przez siebie odzieżą. […] Wśród bicia i torturowania ładowano nas do wagonów bydlęcych po kilkadziesiąt osób do każdego wagonu. Dokąd jedziemy, nie wiedzieliśmy. Podróż do Trawnik trwała przeszło dwie doby. W czasie podróży nie podawano nam żadnych posiłków. Bardzo dużo ludzi skakało podczas biegu z wagonów. W Lublinie odbyła się selekcja, na której kuśnierzy skierowano do Trawnik, a krawców do Poniatowa”.
Skoro Ringelblum trafia do Trawnik, najwyraźniej podaje się za kuśnierza. Od 1942 r. więźniowie tego obozu zajmują się zagospodarowywaniem zagrabionego mienia żydowskich ofiar, a od wiosny 1943 głównie przerabianiem odzieży futrzanej na potrzeby wojska. Racje żywnościowe składają się ze stu pięćdziesięciu gramów czarnego chleba dziennie, wodnistej zupy i substytutu kawy. Śpią po dwie-trzy osoby na pryczy.
Latem sytuacja się pogarsza. Nowo narodzone dzieci są mordowane zastrzykami, władze obozu zaczynają stosować bicie i zbiorową odpowiedzialność, dokonują publicznych egzekucji albo wysyłają ludzi do podobozu w Dorohuczy, gdzie więźniów wykańcza praca przy wydobyciu torfu. Ringelblum swoim zwyczajem prowadzi kronikę wydarzeń i włącza się we współpracę z członkami Żydowskiej Organizacji Bojowej. Celem konspiratorów jest szukanie kontaktów z podziemiem poza obozem, szmuglowanie leków, pieniędzy i żywności. W lipcu Ringelblumowi udaje się posłać wiadomość Adolfowi i Basi Bermanom, a ci natychmiast zaczynają organizować ratunek.
Marta Grzywacz, „Radość Soboty. Archiwum życia i śmierci”
Foto: Wydawnictwo Czarne
Tekst jest fragmentem książki Marty Grzywacz „Radość soboty. Archiwum życia i śmierci”, wyd. Czarne, 2025. Skróty, tytuł, lead i wyimki redakcja „Newsweeka”.
