Donald Trump zdecydował, że jego sekretarzem skarbu zostanie Scott Bessent – miliarder, menedżer funduszy hedgingowych i wieloletni bliski współpracownik biznesowy George’a Sorosa. Wall Street jest zachwycone, antysystemowi zwolennicy Trumpa – niszczyciela urzędującego porządku – niekoniecznie. Tak jak wszyscy nominaci na najwyższe stanowiska w administracji prezydenckiej, Bessent musi zostać jeszcze zatwierdzony przez Senat, ale w jego wypadku będzie to formalność.
Choć to, kto zajmie stanowisko sekretarza skarbu, może zdawać się z polskiej i europejskiej perspektywy znacznie mniej istotne niż to, kto będzie kierował Departamentem Stanu czy Departamentem Obrony, to wybór Bessenta jest jasnym sygnałem ze strony Trumpa, że to właśnie Departament Skarbu może rozdawać karty w polityce zagranicznej i kształtować geopolityczne sojusze administracji Trumpa.
W oświadczeniu anonsującym nominację dla Bessenta prezydent-elekt określił go mianem „jednego z czołowych strategów geopolitycznych na świecie”. To niewątpliwie typowa dla Trumpa przesada, ale znajomości geopolityki trudno przyszłemu sekretarzowi skarbu odmówić. Jako finansista zbudował swoją karierę w oparciu o strategię „global macro”, polegającą na podejmowaniu decyzji inwestycyjnych na bazie analizy światowych trendów makroekonomicznych i politycznych. Fundusze zarządzane przez Bessenta agresywnie grały na wahaniach cen walut, obligacji państwowych, wysokości stóp procentowych banków centralnych i cenach surowców. Teraz Trump ma nadzieję, że jego ekspertyza pozwoli Stanom Zjednoczonym odzyskać rolę geopolitycznego hegemona przy użyciu polityki finansowej i handlowej. A jego nominat ma bardzo jasną wizję, jak to osiągnąć.
Nowy globalny porządek Trumpa
Dobrym podsumowaniem tego, jak zdaniem Bessenta administracja Trumpa może zbudować nowy globalny porządek gospodarczy, finansowy i militarny, było jego październikowe wystąpienie na konferencji zorganizowanej przez firmę inwestycyjną Simplify. Otóż Stany Zjednoczone muszą użyć połączenia wszystkich elementów swojej potęgi – siły militarnej, dominującej roli w światowym systemie finansowym oraz ogromnego rynku wewnętrznego – w ramach jednej spójnej geopolitycznej strategii, w której lojalni sojusznicy USA dostają marchewkę, a ci, którzy nie chcą się podporządkować, są zmuszani do tego kijem.
Jedną z najbardziej zaskakujących obietnic Trumpa w kampanii wyborczej była zapowiedź drastycznych zmian w polityce handlowej opartej na wprowadzeniu ceł obejmujących wszystkie produkty importowane do USA. W niektórych wypowiedziach prezydenta-elekta miało to dotyczyć wybranych krajów, w innych – wszystkich partnerów handlowych. Większość komentatorów zbywała te deklaracje jako puste groźby pod publiczkę.
Jeśli posłuchamy Bessenta, to zrozumiemy, że są one integralnym elementem planów stworzenia nowego amerykańskiego ładu. Dla przyszłego sekretarza skarbu cła mają być politycznym narzędziem nacisku i działać na zasadzie systemu kar i nagród w zależności od tego, do którego koszyka dany kraj zostanie wrzucony po ocenie jego lojalności wobec Stanów Zjednoczonych. Jak objaśniał, „możemy nazwać je A, B i C, możemy mówić o zielonym, żółtym i czerwonym koszyku. Jeśli chodzi o naszych prawdziwych sojuszników, jak np. Australia, to muszą wiedzieć, że takie są kryteria dostania się do zielonego koszyka, a takie są kryteria pozostania w nim. Jeśli jakiś kraj, tak jak obecnie Indie, ma ochotę kupować objętą sankcjami rosyjską ropę, to proszę bardzo, oznacza to, że chce trafić do żółtego koszyka i zostać obłożony cłami w wysokości 20 proc. Jeśli dalej będzie kupować ropę od Rosji, to w końcu trafi do czerwonego koszyka. Sądzę, że potrzebujemy takich jasnych kryteriów, w oparciu o które kraje będą się między tymi koszykami przesuwać. Zielony powinien być zarezerwowany dla tych, z którymi łączą nas wspólne wartości, współpraca gospodarcza, współpraca obronna, wspólne cele walutowe”.
Jesteś krajem sojuszniczym i w przetargach na duże inwestycje publiczne i/lub zakupy zbrojeniowe wygrywają amerykańskie firmy? Brawo, masz plusika i niskie cła. Nie okazujesz wystarczającego poparcia dla rządu Izraela? To zapraszamy do żółtego koszyka. Proste? Proste.
Jeszcze ciekawsze z naszego punktu widzenia są przemyślenia Bessenta na temat sojuszy obronnych. Zamiast wymuszać na wszystkich krajach członkowskich NATO zwiększenie wydatków na obronność do 2 procent PKB pod groźbą opuszczenia sojuszu przez USA, sojusznicy powinni mieć możliwość udowodnienia swojej lojalności na inne sposoby. A konkretniej – mogą de facto po prostu płacić Stanom Zjednoczonym za objęcie ich amerykańskim parasolem bezpieczeństwa i gwarancją wsparcia militarnego w wypadku agresji ze strony innego państwa. Jako przykład przyszły sekretarz skarbu wymienił Niemcy, które z powodu „swojej niewygodnej historii” mają opory przed zwiększeniem nakładów na wojsko. Nie szkodzi, mówi Bessent. Wystarczy, że będą kupować amerykańskie długoterminowe obligacje skarbu państwa na wygodnych dla Stanów Zjednoczonych warunkach. Może i brzmi to trochę jak polisa ubezpieczeniowa, a trochę jak karnet na siłownię, którego raczej nigdy nie użyjemy, jednak trudno z tą propozycją dyskutować, skoro wśród europejskiej klasy politycznej panuje zgoda, że w zakresie obronności Europa jeździ autobusem o nazwie NATO „na gapę”.
Pozytywny sygnał dla Polski
Można oczywiście stwierdzić, że roztoczona przez Bessenta prywatnie wizja, opowiedziana w momencie, w którym Trump nie wygrał jeszcze nawet wyborów, a co dopiero mianował go na sekretarza skarbu, niekoniecznie odzwierciedla plany przyszłej administracji. Mamy jedna mocne powody, by wierzyć, że to dobra wykładnia tego, co nas czeka. W poniedziałek Donald Trump ogłosił, że już w pierwszy dzień swojej prezydentury podpisze rozporządzenia wprowadzające cła w wysokości 25 procent na wszystkie towary importowane do Stanów Zjednoczonych z Meksyku i Kanady. To, co było w jego deklaracji najciekawsze, to fakt, że w jej uzasadnieniu nie odwołał się do narracji z kampanii wyborczej, w której mówił o potrzebie przywrócenia produkcji przemysłowej w USA i zmuszeniem amerykańskich firm do przeniesienia fabryk do Stanów Zjednoczonych z Meksyku i innych państw o niższych kosztach pracy.
Zamiast tego dostaliśmy argumenty świetnie wpisujące się w opowieść Bessenta. Cła mają zostać nałożone, bo „tysiące ludzi przedostają się w sposób nielegalny do USA z Meksyku i Kanady, a wraz z nimi przychodzi przestępczość i napływ narkotyków na niespotykanym nigdy wcześniej poziomie”. W związku z tym „cła będą obowiązywać tak długo, aż nie skończy się trwająca inwazja narkotyków, zwłaszcza fentanylu, oraz nielegalnych imigrantów na Stany Zjednoczone!”. Tak długo, jak rządy Kanady i Meksyku nie doprowadzą do jej zakończenia, „będą musiały płacić za to bardzo wysoką cenę”. Nie spełniasz amerykańskich żądań? Trafiasz do żółtego koszyka na tak długo, aż się nie dostosujesz. Ale jeśli zmienisz zdanie, to możesz liczyć na ciepłe przyjęcie.
Już dwa dni po opublikowaniu swojej pełnej gróźb deklaracji Trump odbył rozmowę telefoniczną z prezydentką Meksyku Claudią Sheinbaum. I wiele wskazuje na to, że żadnych ceł nie będzie, bo według relacji Trumpa rozmowa była „wspaniała” i „bardzo produktywna”, Sheinbaum obiecała, że zatrzyma nielegalne próby przekraczania granicy meksykańsko-amerykańskiej i wspólnie z Trumpem chce zwalczyć przemyt fentanylu. Co znamienne, Sheinbaum poinformowała, że nie przewiduje żadnych zmian – i nie musi, bo zmiany wymagane przez Trumpa Meksyk wprowadza od ponad roku, a w ich wyniku próby nielegalnego przekroczenia granicy spadły o 75 proc. – co potwierdzają amerykańskie dane rządowe. Oczywiście dla prezydenta-elekta to tym lepiej – może ogłosić, że jednym szybkim ruchem zakończył kryzys na granicy, a wyborcy będą zachwyceni.
Wybór Scotta Bessenta na sekretarza skarbu to dla Polski i Europy pozytywny sygnał. Skrajnie transakcyjnie nastawiona administracja Trumpa dążąca do odzyskania roli światowego hegemona to w obecnym momencie z punktu widzenia bezpieczeństwa znacznie lepszy scenariusz, niż jedyna realnie reprezentowana w środowisku Trumpa alternatywa – czyli chaotyczny i wybiórczy izolacjonizm. Zwłaszcza jeśli, jak pokazuje ofensywa „dyplomatyczna” Trumpa wobec Meksyku z ostatnich dni, nowy-stary prezydent będzie bardziej zainteresowany stwarzaniem pozorów, że prowadzi twardą politykę wobec sojuszników, niż faktycznym zaostrzeniem kursu.