Jestem w terapii, więc jestem OK? W wielu środowiskach chodzenie na terapię staje się elementem wizerunku albo towarzyskim spoiwem. Dowodem na to, że o siebie dbamy. Moda ta przynosi wiele dobrego, ale są pułapki.

– Przyszedł przedsiębiorca, wiek 45 lat, żona, trójka dzieci, szef firmy zatrudniającej ponad sto osób, z pasją: skałki i wspinaczka. Zadowolony z życia. „Nie będę pani ściemniał. Nie mam większych problemów. Chcę móc tutaj przychodzić co tydzień, wygadać się, zapłacić i wyjść” – opowiada jedna z uznanych terapeutek z Krakowa.

Wyjaśniła pacjentowi, że nie na tym polega terapia i byłoby to z jej strony nieetyczne. – Tak długo mnie jednak przekonywał, że uległam. Od roku mężczyzna przychodzi osobiście, bo nie chce opcji online, opowiada mi o tym, co wydarzyło się w pracy i w domu, czasem ponarzeka i tyle. Ostatnio zapytałam, dlaczego nie rozmawia o tym z żoną, synami czy przyjacielem. Odpowiedział, że nikt nie ma czasu, aby słuchać go przez pięćdziesiąt minut, jak ja. A potem dodał, że od kiedy zaczął opowiadać o swoich wizytach u terapeutki, wiele koleżanek w pracy (bo zatrudnia głównie kobiety) zaczęło go traktować lepiej. Z większym szacunkiem i empatią.

Zosia, 29-latka: – Od liceum trzymamy się z trzema przyjaciółkami. Wyjeżdżamy na snowboard, na city breaki i jesteśmy na bieżąco z codziennością. Mamy grupę na Whatsapp, wysyłamy miliony „głosówek”. Każda z moich przyjaciółek przeszła terapię. Jedna uważała, że ma partnera, który jest narcyzem, ale terapeuta powiedział, że on był po prostu nieodpowiedzialny. Druga przyjaciółka chciała przepracować swoją traumę jako DDA, udało się. A trzecia poszła na terapię po to, aby poznać swoje potrzeby i marzenia. Była najstarszą siostrą i wiecznie realizowała oczekiwania rodziców, opiekując się braćmi. Rozumiałam moje przyjaciółki i wspierałam, ale sama nie miałam potrzeby iść na terapię. Ale każdą naszą rozmowę zaczęły dominować wątki z terapii: „A mój psycholog mówił, że…”, „Dzięki terapii już wiem, co mogę”… „Tylko ludzie po terapii są w stanie”… Tak długo o tym mówiły, że czułam się wykluczona. Nie mogłam nic dodać akurat w tej sprawie. W końcu zapisałam się do terapeutki; chodziłam kilka miesięcy. Na sesji dowiedziałam się, że mój ojciec był przemocowcem, choć nikogo nie bił, nie podnosił głosu. Nie mam jednak poczucia, że to jakoś zmieniło moje życie. Tak, na terapię poszłam dlatego, że inaczej czułabym się wykluczona w gronie przyjaciółek.

Powiedzmy sobie wprost: psychoterapia, odpowiednio prowadzona przez wykwalifikowanego specjalistę, to błogosławieństwo i potężna pomoc, która może uratować życie. Szczególnie komuś, kto zmaga się z depresją lub innymi zaburzeniami zdrowia psychicznego. Świetnie, że o psychoterapii mówi się coraz więcej i szerzej. W mediach, w social mediach itd. Wielu wybitnych artystów i znakomitych sportowców nie kryje, że korzysta z pomocy terapeuty i dzięki temu żyje lepiej, spokojniej, zdrowiej. Ale na fali rosnącej popularności pojawia się także nowe zjawisko.

– Termin „psychoterapia kosmetyczna” oficjalnie nie funkcjonuje w środowisku naukowym, przeniosłam go z gruntu zjawiska psychiatrii kosmetycznej – zastrzega Karolina Wincewicz-Cichecka, psycholożka i psychoterapeutka. – Na jednej z konferencji medycznych lekarze i eksperci dyskutowali na temat pacjentów, którzy trafiają do psychiatrów pod presją jeszcze większej wydajności, niwelowania negatywnych emocji. Pacjenci, którzy biorą antydepresanty, mimo że nie powinni, nie chcą już ich odstawić. Ten miły stan uzależnia. Coraz częściej pojawiają się więc dylematy, czy etycznie jest wdrażać leki do leczenia zdrowych osób – dodaje.

Wraz z rosnącą świadomością pojawia się także moda na psychoterapię. – Oczywiście, przynosi ona wiele dobrego: różne osoby docierają do głęboko ukrytych emocji, poprawiają relacje ze sobą i z innymi, nabierają świadomości, rozwijają się – podkreśla psycholożka. – Czasami jednak do gabinetów trafiają osoby pod presją: partnerów, znajomych, kolegów z pracy, środowiska. Takie, które też chcą mieć terapeutów, choć nie ma ku temu większych przesłanek. I tutaj nie chodzi o to, aby sobie z terapeutą móc „pogadać”, bo terapia z zasady ma zajmować się leczeniem zaburzeń psychicznych. Jakby się uprzeć, do wszystkiego można się przyczepić, zawsze można nad czymś pracować.

– Moda na psychoterapię? Brzmi jak wszystkie dotychczasowe trendy związane z medycyną estetyczną – komentuje psycholog, terapeuta i seksuolog Michał Sawicki. – Nie sądziłem, że doczekamy momentu, kiedy posiadanie swojego terapeuty czy terapeutki stanie się prestiżem. Oczywiście, dotyczy to głównie dużych ośrodków miejskich, ale rzeczywiście pracy nam nie brakuje.

Sawicki przyznaje: – Zdarza się, że niektórzy korzystają z pomocy terapeutycznej bez realnej potrzeby lub bez przekonania o problemie. Przychodzą dla samego przychodzenia lub uważają to, za niezbędny element do budowania swojego życia społecznego. W dobrym tonie jest pochwalenie się postępami w psychoterapii. Takie podejście jednak zwykle szybciej niż później zostaje odkryte i doborze byłoby, żeby to na terapii przegadać. To świetny materiał do pracy nad schematami.

Oczywiście, wiele zależy tutaj od specjalisty. Mądry terapeuta zauważy, czy ktoś przychodzi z realnych powodów (problemów), czy po to, aby pogadać.

– Choć od początku stycznia 2024 r. obowiązują znowelizowane przepisy ustawy o ochronie zdrowia psychicznego – a w niej m.in. regulacje kwestii, kto może prowadzić psychoterapię i jakie musi mieć kwalifikacje – to jednak środowisko psychoterapeutów patrzy na nie z uzasadnionym niepokojem. Psychoterapeutą może stać się dziś każdy, kto ma tytuł magistra dowolnego kierunku — przyznaje Wincewicz-Cichecka. — To, czego obawiamy się od lat, stało się prawem. Bycie psychoterapeutą wymaga wszechstronnej wiedzy z zakresu funkcjonowania mózgu, psychologii rozwojowej, społecznej oraz czujności, której człowiek uczy się latami pod okiem bardziej doświadczonych specjalistów. Nadal istnieje szara strefa terapeutów, którzy kończą jakiekolwiek studia magisterskie (bez podjęcia szkoły psychoterapii), otwierają gabinety, uprawiając być może „psychoterapię kosmetyczną”. Namawiam do sprawdzania kwalifikacji terapeuty i ufania sobie: jak się czujemy w kontakcie z nim. Jest to sprawa także do omówienia podczas sesji.

– W moim kręgu, a mieszkam w Poznaniu, pracuję na uczelni, otaczam się osobami z wyższym wykształceniem, świadomymi i pracującymi nad sobą, terapia jest czymś oczywistym. Może nie tak jak fryzjer, bez przesady, ale każdy opowiada o niej jako o czymś naturalnym. Tak, wiem, dotyczy to wąskiego kręgu, kilkudziesięciu osób, ale jest bardzo odczuwalne. Nawet na imprezach potrafimy żartować z naszych traum czy lęków. Nie widzę w tym nic złego. Zauważyłam, że lepiej dogaduję się z ludźmi, którzy są w terapii lub tuż po. Łączy nas jakieś porozumienie. Ile z tych osób być może nie potrzebowało terapii? Nie mam pojęcia. Myślę jednak, że dbanie o zdrowie psychiczne jest jednym z istotnych elementów, który łączy nasze środowisko, choć to tylko moje odczucie – zastrzega Anna (imię zmienione na prośbę), wykładowczyni akademicka.

Dlaczego chwali terapię, a jednak nie chce wystąpić pod imieniem? – Bo ta potrzebna moda nie przenosi się na wszystkich. Nie życzę sobie, aby moi studenci wiedzieli o tym, że ja i połowa wykładowczyń chodzimy na terapię. W dobie social mediów i nielegalnego nagrywania trzeba być czujnym. Różne fakty mogą być niewłaściwie użyte. Łatwo zrobić z kogoś niepoczytalną osobę – wyjaśnia.

Karolina Wincewicz-Cichecka słyszała o przypadku trzydziestoletniej kobiety, mieszkanki Warszawy, która po serii niepowodzeń miłosnych oznajmiła: „Nigdy więcej nie zwiążę się z mężczyzną, który nie ma za sobą psychoterapii”. – Tego typu komunikaty wywierają na niektórych niepotrzebną presję – zauważa. Choć dla części osób to obecnie oblig: „jestem w terapii, jestem OK”. „Mam terapię w swoim portfolio”.

– Moda na terapię może oswajać ludzi z tematem zdrowia psychicznego i seksualnego oraz obnażać społeczne tabu – zauważa Michał Sawicki. – Dawniej pójście na terapię było powodem do wstydu, oczywiście zupełnie niepotrzebnie. Jeśli mówimy o minusach tej mody, weźmy pod uwagę karmienie „udawaną terapią” niezdrowych schematów osoby, która po to się zgłasza.

Niektóre osoby latami chodzą na terapię, bo nie wyobrażają już sobie inaczej. Konsultują z terapeutą każdą decyzję, nawet błahą. Bez niego czują się bezradni, słabi. – A właściwa terapia polega na tym, aby człowiek w końcu potrafił wziąć za swoje życie odpowiedzialność i umiał podjąć różne, także niełatwe, decyzje – podkreśla Wincewicz-Cichecka.

Kiedy kilkanaście lat temu zaczynała pracę w zawodzie, terapeuta bywał traktowany niemal jak… szarlatan. – Pojawiały się głosy, że terapia jest dziwna, niepotrzebna. Teraz zainteresowanie terapią jest ogromne, w wielu środowiskach, co bardzo mnie cieszy – relacjonuje.

Jednak oczywiście ma to też swoje negatywne strony. – Niedawno rozmawiałam z zaniepokojonym mężczyzną, który zgłosił się do mnie na terapię tylko po to, by mieć jak najbardziej efektywny sen. Mimo że się wysypiał, miał dobre życie, ogromne sukcesy zawodowe, to przestraszył się, że być może nie jest do końca efektywny. Uznał, że ma coś do przepracowania. Zgłosiła się też kobieta, która chciała pracować nad fobią społeczną, ponieważ odczuwała lęk przed wystąpieniami publicznymi; postanowiła go wyeliminować do absolutnego minimum. Oczywiście jednym z zadań psychoterapeuty jest psychoedukacja i normalizowanie objawów pacjenta, jednak oba przypadki dały mi sygnał, że obecnie zdrowie psychiczne jest windowane, eksploatowane. I nieraz przybiera rozdmuchane formy. Musimy na to uważać, ponieważ wszechobecna presja życia w zdrowiu psychicznym „zaburzy” całkiem zdrowe osoby – przestrzega.

Nie pomagają social media czy w ogóle środowisko internetu. Jest presja, aby być produktywnym, świetnym, idealnie balansować między życiem prywatnym i zawodowym, mieć sukcesy na różnych polach (kuchnia, fitness, biznes, rodzicielstwo). – Jeszcze inna kobieta wyznała, że kłóci się z mężem raz na miesiąc, dwa i na tej podstawie wysnuła wniosek, że mają w relacji zaburzoną komunikację. Mimo że czuje się w małżeństwie szczęśliwa, chce przejść terapię. Na każdym kroku czyha na nas presja, której ulegamy, to jeden z powodów mody na to zjawisko.

Jeden z uznanych, bardzo doświadczonych psychologów, superwizor, radzi Karolinie Wincewicz-Cicheckiej, żeby nie miała oporów przed odmawianiem prowadzenia terapii tam, gdzie nie jest potrzebna. „Nie lepiej iść z koleżanką na kawę, wygadać się od serca?”, powtarza — mówi psycholożka.

Okazuje się, że nie każdy ma z kim wygadać się od serca… Z badań nad samotnością Instytutu Pokolenia wynika, że ponad połowa Polaków, także w relacjach, czuje się samotna. Najbardziej samotni są młodzi mężczyźni, którzy zarazem mają najwyższy dostęp do technologii. Oczywiście, terapia bywa komfortowa, przynajmniej jeśli nie omawiamy tam dramatów czy trudnych emocji. Jeśli ktoś przychodzi głównie po to, by sobie „pogadać”, czuje się bardzo zadowolony. – Terapeuta skupia się na nim w stu procentach, nie ocenia z zasady, nie przerywa, wysłucha każdego szczegółu, nawet tego wstydliwego, ukrywanego przez bliskimi – przypomina Wincewicz-Cichecka.

– To naturalne, aby odczuwać paletę emocji, a nie tylko przyjemność i zadowolenie. Równie naturalny jest czasami smutek, zazdrość czy gniew. Lecz wiele osób uważa, że terapia załatwi im wszystkie codzienne kłopoty i potem już nigdy nie będą wpadać w dołki czy irytację. Otóż nie wszystkie problemy będą rozwiązane! Cel terapii nie polega na tym, aby przestać się martwić, tylko aby zdrowa osoba mogła pomimo wszystko działać, szukać rozwiązań i sięgać po pomoc, kiedy potrzebuje. Poza tym jest wiele dróg, którymi możemy podążyć, jeśli nie potrzebujemy terapii, ale rozwoju lub zmiany. Możemy iść na coaching, na warsztaty rozwojowe, spróbować nowych aktywności, pasji i umiejętności. Są też różnorodne grupy wsparcia.

– A ja nie nazwałbym tego zjawiska modą – komentuje Adam Lewanowicz, psycholog, seksuolog i psychoterapeuta. – Część osób przychodzi do mojego gabinetu rzeczywiście na jedno spotkanie, aby zobaczyć, o co chodzi w psychoterapii. Tyle że w czasie jednego spotkania mogą przekonać się, czym jest zebranie wywiadu, a nie psychoterapia. Ale sam pomysł uważam za świetny! Terapia krótkoterminowa przewiduje rok, a długoterminowa ok. dwa lata na wizyty. Ja uważam jednak, że problem, który jeszcze nie wykiełkował, można załatwić w zarodku, dzięki jednej czy kilku sesjom – podkreśla.

Słynie z tego, że swoim pacjentom poleca wiele książek, materiałów, zleca „prace domowe”. Wie, że nie wszyscy specjaliści preferują tak krótkie współprace z pacjentem, wolą bowiem tradycyjne podejście do terapii.

Lewanowicz często gości w mediach. Postawił sobie za cel, aby uświadamiać ludziom, czym jest psychoterapia, bo wielu z nich ma mylne oczekiwania czy pojęcie. –Tłumaczę, że psychoterapeuta nie jest groźnym fachowcem w białym kitlu, tylko specjalistą, który może pomóc w omówieniu, analizie i pracy nad problemami. Jasne, z mamą czy partnerem da się świetnie porozmawiać, ale specjalista ma odpowiednie narzędzia, nie patrzy przez osobisty pryzmat pacjenta.

Zdaniem Lewanowicza warto przyjść na kilka konsultacji, choćby po to, aby od osoby z zewnątrz, specjalisty, usłyszeć diagnozę, która może wiele zmienić, np.: „To mi wygląda na przemoc”. Nie oburza się, gdy do jego gabinetu przychodzą osoby, pragnące się tylko pogadać. – Ostatnio pacjent, któremu w pracy zmieniła się tzw. wewnętrzna polityka firmy, był bardzo wzburzony. Nie chciał się wyładować na żonie i dzieciach. Mówił przez pięćdziesiąt minut. Wygadał się i wyszedł jak nowo narodzony. I to jest to – kwituje Lewanowicz.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version